[3]

3.2K 131 21
                                    


Czekałam na Lenę sama, jak idiotka. Moja twarz przybierała coraz to bardziej purpurowego koloru ze złości i brakowało tylko iskry, bym wybuchła. Siedziałam bite pół godziny na stołówce czekając, aż moja przyjaciółka łaskawie się zjawi. Umówiłyśmy się, że już nie będziemy jeść śniadań w towarzystwie piłkarzy, dlatego podjęłyśmy decyzję, będziemy je jadły wcześniej. To znaczy wczoraj miałyśmy taki plan, bo najwyraźniej dzisiaj blondynka miała to centralnie w nosie. Naprawdę byłam rozgoryczona, a kiedy piłkarze zaczęli się schodzić i zerkać na mnie, było jeszcze gorzej. Schyliłam głowę w dół, powoli przeżuwając bułkę, która leżała na moim talerzu.

Poczułam dziwne napięcie, kiedy do restauracji wszedł Robert, a zaraz za nim, niczym jego armia podążali pozostali, których nie miałam okazji jeszcze poznać. Niemal od razu nasze spojrzenia się spotkały, a ja znów poczułam, że płonę. Jego wzrok był skoncentrowany na mnie i tylko na mnie, ale to przyprawiało mnie o mdłości, bo właśnie tego się obawiałam. Stanął przede mną zdecydowany, pewny siebie i posłał mi najbardziej fałszywy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.

— Nasz rodzynek jest sam — zacmokał żałośnie, ale najwidoczniej jego banda półgłówków uznała to za całkiem śmieszny żart, ponieważ rechotali w najlepsze, kryjąc się na plecami ciemnowłosego. — Twoja przyjaciółka całkiem szybko cię zstąpiła.

— Co masz z tego, że stoisz tutaj i sprawiasz, że cała się w środku gotuję ze złości?

— Sama świadomość, że się wściekasz sprawia, że czuję się spełniony — odparł, a ten parszywy uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy.

— Jesteś pierdolonym dupkiem, wiesz o tym? — uniosłam się, gwałtownie wstając ze swojego miejsca, co zwróciło uwagę wszystkich, który dotychczas zdążyli zająć miejsca, bądź jeszcze błądzili bo sali.

— Taka ładna buzia, a takie brzydkie słowa? — wydął wargi, przedrzeźniając mnie.

We wnętrzu byłam prawdziwą furiatką, jednak walczyłam sama ze sobą, by nie wydłubać mu oczu, a konsekwencją tego były łzy, które jak grochy poleciały po moich policzkach. Tak właśnie walczyłam ze złością, która ogarniała moje ciało, ale przede wszystkim tak broniłam się przed samą sobą.

— Może ze szmaty jedwabiu nie zrobisz, ale z chuja faceta na pewno nie — pociągnęłam nosem i wyminęłam ich, kończąc całe to przedstawienie.

To cholernie bolało, kiedy biegłam do pokoju zanosząc się płaczem dlatego, że komuś nie przypadłam do gustu. Sądziłam bowiem, że rola wyglądu tak, jak tego uczą wszędzie naprawdę nie gra głównej roli, a nawet żadnej. Tymczasem, jeżeli tacy ludzie, jak Robert, który ma świadomy wpływ na swoich odbiorców propaguje szerzenie czegoś takiego to... przestaje wierzyć z ludzi i w to, że świat zmierza ku lepszemu.

Zaszyłam się w swoim pokoju, okrywając się szczelnie pościelą. Czułam się jak wtedy, gdy w szkole nie radziłam sobie docinkami rówieśników. Moje metr sześćdziesiąt siedem było przyzwoite i pozwalało mi czuć się dobrze, jednak nadwaga już nie była moim sprzymierzeńcem, a największą zmorą, z jaką było mi dane się zmierzyć. I mimo, że po tylu latach sądziłam, że wyzbyłam się tego przekonania, że moje ciało wciąż nie jest takie, jak bym chciała, ta sytuacja sprzed chwili uświadomiła mi, że cokolwiek by się nie stało, zawsze moje ciało będzie podlegało ocenie, a to mój największy wróg. Ja kontra moje ciało.

Minęło sporo czasu, a ja zdążyłam się już uspokoić, czując lekką ospałość. Pomyślałam, żeby nie marnować dnia, mogłabym zadzwonić do rodziców, ponieważ oni sami z siebie tego nie zrobili, chociaż nie było mnie w domu przeszło trzy dni. Jednak nim chwyciłam za smartfon, rozległo się głośne pukanie, które z czasem przerodziło się w walenie.

I hate you? Don't. I love you. ||rl9      W TRAKCIE KOREKTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz