68

1K 72 9
                                    


Pov.Karolina.

Pomyliłam się co do tegorocznych świąt. Niestety musimy wrócić do Monachium, aby tam wziąć udział w „imprezie". Robert nie był zachwycony, ale lepsze to niż jakby miał lecieć do Barcelony czy Madrytu.

- Oni są jacyś dziwni. – stwierdziłam przyglądając się zdjęciu piłkarzom Realu Madryt.

- Dziwni? Co masz na myśli?

- No są tacy inni niż inni. – zaśmiałam się.

- Moim zdaniem są normalni. - powiedział uśmiechając się.

Kilka godzin później, kiedy dojechaliśmy na miejsce poszliśmy z Robertem na spacer. Jak na grudzień było całkiem ciepło. Za kierunek obraliśmy sobie park, ale jakimś trafem wylądowaliśmy w centrum miasta. Gorąca czekolada i nic więcej mi nie potrzeba.

🌲🌲🌲

Impreza tuż tuż, a ja nadal nie wiem co założyć. Czarny kombinezon z wycięciem w dekolcie czy czarna rozkloszowana sukienka z wycięciem na dekolcie ?

- Moim zdaniem ta sukienka jest ładniejsza . – powiedział Robert opierając się o framugę garderoby.

- Dzięki. – zaśmiałam się.

Piętnaście minut później byłam już w połowie gotowa. W połowie, ponieważ został mi jeszcze makijaż. Nie lubiłam się nigdy przesadnie malować i teraz też nie miałam zamiaru. Nałożyłam na twarz trochę pudru, a następnie trochę bronzera. Zrobiłam kreski i pomalowałam rzęsy, a następnie cieniem pasującym do mojej kreacji delikatnie przejechałam po powiekach. Na koniec pomalowałam moje usta krwisto czerwoną szminką, która idealnie podkreślała moje białe zęby. Na koniec spryskałam się perfumami od Calvina Kleina i zeszłam na dół gdzie czekał już Robert.

- Ślicznie wyglądasz. – powiedział uśmiechając się.

- Ty również. – odparłam.

Droga do głównej „siedziby" Bayernu zajęła nam nieco ponad pół godziny. Kiedy zaparkowaliśmy, akurat podjechało państwo Muller.

- Hej Lisa! – powiedziałam przytulając ją.

- No witam Karolina! Promieniejesz w tej ciąży! – zaśmiała się.

- A dziękuję, dziękuję.

- Chodźcie już dziewczyny! – zawołał nas Thomas.

Na przyjęciu bawiłam się dosyć dobrze. Poznałam resztę „towarzystwa" i jestem zadowolona. Bawiłam się do tego stopnia, że z każdym miałam dosłownie po kilkadziesiąt zdjęć. Z każdym. Nawet z „wrogiem" mojego męża – Arjenem.

- Jak się bawisz? – zapytał Robert podając mi sok.

- Jest super. – zaśmiałam się.

Dopiero po północy udało mi się wyciągnąć Roberta z tego sajgonu. Nie dość, że wszyscy są trochę podpici to gadają takie bzdury, które fizjologom się nie śniły. Mój mąż nie był lepszy...

- Daj mi kluczyki.- powiedziałam wyciągając dłoń w stronę Roberta, który opierał się o maskę samochodu.

- Alke tuty nei mozeez prowadzić.- wybełkotał.

- Dawaj te kluczyki albo cię tutaj zostawię. – warknęłam. Wymamrotał coś tam pod nosem po czym dał mi kluczyki i wsiadł do samochodu uderzając się głową o drzwi.  Mówiąc szczerze bałam się jechać. Ja, noc, puste nie oświetlone drogi i moja mała kruszynka. A i pijany Robert. Koniec końców, po nie całej godzinie jazdy byliśmy już w domu. Teraz pojawił się kolejny problem. Jak wynieść Roberta z samochodu i wnieść go do domu? Pomocy?

I hate you? Don't. I love you. ||rl9      W TRAKCIE KOREKTYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz