Księga Demetrii. Jeden. [Część druga].

211 16 0
                                    

Noc już zapadła. Nim się obejrzałam, dostrzegłam, że większość śpi bez mojej zgody. Kręcąc głową, prycham pod nosem i siadam bliżej ognia. Niby też powinnam spać, jednak nie mogę. Wiedza, że jeśli ja zasnę, nie pozostanie nikt na warcie, przyprawia mnie o irytację i strach.

Strach przed ludźmi. Nie przed potworami kryjącymi się wewnątrz lasu. Tych potworów już się nie boję. O wiele straszniejsi są ludzie, którzy ratowali się kosztem innych, mimo wydanych im rozkazów.

No cóż. Zawsze potem trafiali na stryczek.

Gapiąc się w ogień, zastanawiam się, co tu robimy. Czy wrócimy? Jeśli tak, to kiedy? Znajdziemy drogę powrotną? Zbliżając się do śpiącego Ezry, oświadczam, aby reszta również poszła spać. Układając się na chłopaku, wtulam w ciepło suchego ubrania i wspominam wydarzenie sprzed zaledwie paru godzin.

Płynąc drogą wodną w stronę bazy drugiej znajdującej się na przeciwległej stronie wyspy, trafiliśmy, przez Jamesa, na otwarte morze. Stwierdzając, że nic się nie stanie, jeśli przybędziemy z ładunkami później, płynęliśmy dalej, rozglądając się, jak za każdym razem, gdy trafialiśmy na statek. Niestety, nie przewidzieliśmy burzy, która wprawiła nas w stan trzeciego zagrożenia. Próbując zawrócić, trafiliśmy tutaj.

Przymykam oczy, wspominając ciepły uśmiech rudzielca. Jego gotowość do walki oraz zdolność kierowania statkiem. Zaciskam zęby, aby zignorować ból w klatce piersiowej stworzony przez rozpacz oraz strach, powoli kiełkujący w moim umyśle.

Siadam, opierając łokcie o kolana. Wpatrując się w ogień, podtrzymywany przeze mnie, nadsłuchuję dziwnych odgłosów. Nadsłuchuję szumu drzew oraz fal kilka kilometrów za nami. Jako żołnierz, wyszkolona aby pilnować swoich, nie mogę zamknąć oczu.

Patrząc przez czerń, która jest moim towarzyszem, analizuję powoli kolejne fakty. Mamy broń. Nie musimy się martwić o jej brak. Z jedzeniem jest gorzej. Fakt, że potrafimy wytrzymać długo bez niego i w dodatku będąc u jakiś tam sił, nie możemy teraz pozwolić sobie na słabość. Podejrzewam, po przemyśleniu tego, że jedzenia wystarczy na maksymalnie dwa tygodnie.

Unosząc powieki, dostrzegam siedzącą sylwetkę Casimira. Podnoszę się i siadam obok chłopaka, który cechuje się ciszą oraz niebywałym talentem. Dłubiąc patykiem w ziemi, siedzimy ramię w ramię.

– Boję się – oświadcza słabym tonem. Bije od niego duma, której kilkorgu z nas brakuje. Dziwne uczucie niepozwalające się do niego zbliżyć mentalnie. Już samo siedzenie powinno być dla mnie czymś dziwnym, jednakże po tym, co przeszłam... nie czuję nic.

Zupełnie, jakbym była wyprana z emocji.

– Wrócimy do domu?

– Idź spać – nakazuję pusto. Czując się niczym wystrzelona kula armatnia, gdy dotrę do celu, zostanę zniszczona, bądź coś zniszczę.

– Masz rację – przyznaje, równie beznamiętnie. Równie cicho i żałobnie. – Dobranoc.

Głaszcząc jego włosy, pociągam cicho nosem. Zmuszając się do powstrzymania łez, wolną ręką dotykam ciemnego pasa upiętego na mojej talii, mającego za zadanie podnosić mnie na daną wysokość, gdy odwalam robotę.

Prycham cicho, nawet moje myśli są absurdalne.

***

– Co to jest?

– Chyba, jak się tego pozbyć.

– Przecież to jest liliput.

– Który samoczynnie się regeneruje.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz