Księga Demetrii. Pięć. [Część pierwsza].

64 7 0
                                    

– No już – rzuca – uspokój się.

Nie uspokajam.

Roztrzęsiona, zaciskam mocniej dłonie na jego plecach. Opatulona ciepłem, którym się ze mną podzielił, uspokajam powoli oddech. A mężczyzna tylko obejmuje mnie jedną ręką, którą uwolnił z płaszcza, natomiast drugą ostrożnie głaszcze po głowie, jakbym była niebezpiecznym zwierzęciem, które musi oswoić.

Zatem on również nie chciał bliskości?, staram się wypełnić czymś myśli, jeśli tak, to kogo on miał? Skoro nie jego żołnierze, to kto mu pomagał?

Jako pierwsza przychodzi mi na myśl Hange. Pierwsza i jedyna. Ona też go przytulała? Mówiła coś? Pocieszała, głaszcząc po głowie? Czy milczała, odsunięta na metr i tylko jej osoba była wystarczająca, aby kapral się uspokoił?

– Uspokoiłaś się? – pyta niemrawo. Nie dziwię mu się. Samej bym się głupio czuła, gdyby on odwalił mi taką scenę. Chociaż... patrząc na to wszystko, jednak wątpię.

Kiwając powoli głową, uzmysławiam sobie tylko, że jak dotąd to jego w miarę polubiłam. Z nim dzieliłam ten cholerny, kurewsko czysty pokój, a sama osoba tego pedanta działała na mnie podobnie, jak działała Marissa.

Nie mogę mu tego powiedzieć, myślę z żalem. I tylko myślę, ponieważ ostatecznie myśli mam wolne. Tylko w nich mogę wykrzyczeć swój protest. Ackerman nie jest mi nic winny, ale i tak nie potrafię poluzować uścisku, jakim go raczę.

– Levi – udaje mi się wydobyć głośny szept – przepraszam.

– Za co niby, do jasnej cholery? – odpowiada zdziwiony i chyba poirytowany. – Co ci się, do kurwy nędzy, stało?

– Z mojego rozkazu zginęli – odpowiadam tylko, ciesząc się, że nie zabrał ramion. Zupełnie, jak Ben czy Adrien, którzy chcieli mnie po prostu ściskać. – Z mojego rozkazu cały oddział Piątego Głównego Dowodzącego wraz z dowódcą poszli na dno – dodaję, wspominając ten obraz martwego Toma.

I wydaję z siebie cichy pisk, cholernie nieprzyjemny dla uszu, jeszcze mocniej wtulając się w Levia. Chcę powiedzieć mu, że się boję, jednak to nie będzie miało dla niego znaczenia. Nieważne jest to, co powiem, acz to, co zrobię. Muszę się wziąć w garść. Muszę to zrobić.

Muszę...

Chcę go prosić, aby ochronił mnie przed koszmarami.

Tak samo, jak Louisa, który zwykle, zanim poszedł jeszcze do wojska, przytulał mnie, kiedy nie mogłam powstrzymać płaczu. Chcę...

Zamilknąć.

Chcę, aby, jakimś cudem ten mężczyzna, znalazł we mnie małą dziewczynkę.

– Jakie to, kurwa, żałosne – mamroczę cicho, aby i on nie usłyszał.

I mentalnie śmieję się z własnych myśli. Nie wolno mi prosić o takie rzeczy. Nie jestem już nawet dzieckiem, więc opieka jest mi zbędna. Ponadto, jestem Szaleńcem, więc dodatkowo nie powinnam go o nic prosić.

Jednak boję się, że jeśli się załamię przed oddziałem, ten zajmie się mną, a nie sobą.

Drgawki powoli ustają, jednak wstyd z powodu mojego zachowania nie pozwala mi unieść głowy. Nie mogę mu spojrzeć teraz w oczy po szopce, jaką odwaliłam.

– Gdzieś ty się tak uwaliła? – Dochodzi do mnie jego zniesmaczony ton. Odpowiadam mu cichym chichotem. – Musisz się umyć – decyduje – wyszorować, najlepiej do kości. Śmierdzisz, a przez ciebie i ja śmierdzę – obwinia mnie, jednak te zarzuty jeszcze bardziej mnie rozśmieszają. – Czego rżysz? To nie zabawne, tylko tragiczne – warczy, wywołując u mnie cichy i chrapliwy śmiech.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz