Księga Demetrii. Trzy. [Część pierwsza].

49 8 6
                                    

Unosząc brew, mam ochotę rozbić ten kieliszek na łbie Smitha.

– Jednak nie grzeszycie inteligencją – stwierdzam spokojnie, wąchając zawartość. Czerwony płyn odbija się od ścianek szkła, powoli falując. – To, że posiada on jakieś informacje, nie daje wam zgody na wrzucenie go do wojska. Nawet w standardach Midorium, musiałby mieć skończone jedenaście lat.

– Ty ponoć poszłaś na wojnę w wieku dziesięciu – rzuca ironicznie kapral, z niechęcią spoglądając na swoje naczynie leżące na biurku Erwina. – Więc co za różnica?

– Jestem córką Radnej, a co za tym idzie, moim obowiązkiem jest walczyć za państwo o wiele wcześniej, aniżeli moi rodacy – wyjaśniam lekkim tonem, mimo delikatnej irytacji. – Ponadto, jeśli myśleliście, że mnie upijecie, to was zawiodę. Tom i Ben skutecznie zniwelowali mój słaby łeb. Herman też miał w tym swój udział – mamroczę do siebie, biorąc łyk po wypiciu herbaty z tej miętowej roślinki. Paskudnej roślinki, wspomnę. – Nie miałeś przypadkiem opieprzyć Jaegera i Kirschteina za źle posprzątaną kuchnię? – dodaję, pochylając się nad mapą formacji dowódcy Smitha.

Jakby rozumiejąc moją aluzję, ten posłusznie wstaje, przez chwilę wpatrując się we mnie, zapewne z zastanowieniem, czy nie palnąć mi w łeb, jednak po głębszych przemyśleniach, po prostu wychodzi. Nim drzwi się zamknęły, słychać jeszcze jego oschły głos skierowany do osoby na korytarzu.

– Więc, Demetrio... – zaczyna Smith.

– Przysięgam, że jeśli jeszcze raz zakujecie mnie w kajdany i nakażecie odpowiadać przed waszym sądem, pozostali Główni Dowodzący, czy nawet Radni, jeśli znowu ich spotkam, zniszczą wasze święte mury, co do kamienia – przerywam spokojnie Erwinowi, palcem kierując się na lewo, a następnie kiwając do siebie głową. Logiczne, stwierdzam. – Ponadto, dowódco Smith, jeśli nie wiesz, jak niebezpieczny potrafi być Szaleniec, to radziłabym nie podejmować pochopnych decyzji. Swoją drogą, Libra wam podobno powiedział o moich podwładnych pół-olbrzymach.

Rozciągając się, przenoszę spojrzenie na jego stalowe oczy, które zostały pomalowane na niebiesko. Rozszerzone źrenice nie wydają się zszokowane, czy nawet zdziwione moimi słowami, jednak coś w jego minie mi mówi, że coś się stało. Coś pękło w tej tamie, zwłaszcza że utwierdza mnie w tym przekonaniu lekki uśmiech, jaki widnieje na jego ustach.

– Zrozumiałem, dowódco Corvus – podejmuje ostrożnie, jakbym była dzikim zwierzęciem. – Pozwól więc jedynie, że ostrzegę cię, iż za dwa dni wyruszamy do dystryktu Trost w murze Rose, skąd wyruszymy do Shiganshiny – oświadcza tym razem łagodniej, upijając łyk alkoholu. – Chciałbym jednak wrócić do naszej ostatniej rozmowy. Wspomniałaś, że za murami może być jeszcze jeden oddział z pół-olbrzymem i kimś twojego pokroju.

Marszcząc brwi, łapię za szyjkę kieliszka i zaczynam go obracać w dłoniach, aby przypomnieć coś sobie z naszej pierwszej rozmowy. Fakt, możliwe, że coś takiego powiedziałam, jednak skąd o tym wiedziałam, skoro moja pamięć na ten temat była zamglona?

Prychając pod nosem, stwierdzam, że to musiał być chwilowy przebłysk, a aby nie roztrząsać tego tematu, zwracam się do blondyna.

– Owszem, mówiłam, jednak nie macie się o co martwić. Nie bez powodu zarządziłam, że mój oddział nie będzie walczył – rzucam te słowa lekko, jakby na wiatr, który poniesie je do reszty.

Do reszty.

Przymykając powieki, staram się odprężyć, chociażby w minimalnym stopniu. Staram się myśleć za siebie, swoim tokiem, a nie tokiem któregoś z nich. Nie chcę ich cholernego mentalnego wsparcia, skoro nawet nie wiedzą, co zrobiłam. Nie dość, że zabiłam własnego kapitana, to dodatkowo Piątego i prawdopodobnie dwa, może trzy statki.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz