Księga Demetrii. Dwa. [Część pierwsza].

117 7 2
                                    

– Przygotować działa! Oddział trzeci na drugą pozycję! Macie się zająć każdym Akrobatą, który będzie się próbował przedostać za mur! Oddział dziesiąty ma za zadanie przygotować race oraz bazuki! Macie do nich włożyć torpedy o najwyższej sile rażenia! – Mój głos roznosił się wokół chaosu. Niedopuszczający do siebie buntu. Mimo że zmuszeni, zgodzili się oddać swoje życia. Po wstąpieniu dobrowolnie do oddziałów ofensywy i defensywy zgodzili się podlegać moim rozkazom.

Nazywam się Demetria Corvus i miałam wtedy tylko trzynaście lat.

– Oddział ósmy, macie zająć się pięćdziesiątką! Jedynka ma do nich dołączyć! – krzyczałam bez emocji. Krzyczałam, rozkazywałam, aby poświęcali swoje życia.

Miałam tylko trzynaście lat. Jak można oddać dziecku władzę?

– Dowódco Corvus! – Rozległ się krzyk. Odczekałam chwilę, aby przed moimi oczami pojawił się czarnowłosy chłopak o nikłej budowie. Patrzył na mnie szklanymi, ciemnymi oczyma. Bał się. Wiedziałam to, jednak nie zważając na strach, rozkazałam mu walczyć.

Nie pamiętam, czy go wtedy lubiłam. Czy jego przeżycie byłoby mi niezbędne? Nie pamiętam nic, ponieważ sama się cholernie bałam. Serce waliło mi jak szalone. Zimne krople potu spływały po twarzy. Grymas wściekłości i przerażenia malował się na moich ustach, natomiast w oczach musiałam mieć spokój.

Nazywam się Demetria Corvus i był siedemnasty grudnia osiemset czterdziestego piątego roku. To była moja pierwsza wielka bitwa z olbrzymami, z tytułem Trzeciej Głównej Dowodzącej.

– Coś się stało, Libra?

Jedno proste pytanie zadane gówniarzowi, który uczepił się mojego ramienia. Mojej dłoni, którą wyrwałam i uderzyłam go w potylicę. To było pole walki. Nie mogłam go tam faworyzować.

– Libra, do cholery, nie maż się, tylko walcz! – krzyknęłam na niego, rozglądając się. Upewniałam się, że pośród tego chaosu, tych ludzi, którzy mnie mijali, którzy uderzali swoimi ramionami o moje, walczą. Żyją. Są. – Jako mój zastępca, zbierz dupę w całość i chodź za mną. Później będziesz pod rozkazami Estera.

Pamiętam, że nie wysłuchałam jego słów. Jego wieści, raportu. Zignorowałam go, pewna, że chce się jedynie wypłakać.

– Dowódco! – krzyknął, kiedy odeszliśmy pięćdziesiąt metrów dalej. Wyrywał się mojej małej dłoni. Krzyczał, aż w końcu mnie uderzył tak mocno, że moje przerażenie gwałtownie zniknęło. – Od wschodniej części murów Octaviana zbliża się dwóch czterdziestometrowych olbrzymów!

Bałam się i nie wiedziałam, co mam robić.

– Rozumiem.

Pamiętam, że później krzyczałam. Zmieniałam ustawienia. Rozdzielałam oddziały. Swój cały oddział poświęciłam, aby walczyli również z Akrobatami i tylko Librę zostawiłam, aby był ze mną. Strach, który niszczył mnie od środka na widok olbrzymów, wyglądających jak wielcy ludzie bez skóry, z oczami tak mętnymi, jak woda w naszych kiblach, zaciskałam zęby i dłoń na dłoni chłopaka. Strach przed stworami, które mogły mi go odebrać.

Następnie, kiedy zaatakował, odruchowo odsunęłam Ezrę na bok. Nie wiem dlaczego. Nie wiem nawet, czy naprawdę zaatakował. Pamiętam jedynie, że skoczyłam z murów i przystąpiłam do ataku.

Olbrzymi zawsze nas atakowali. Jakby czegoś chcieli. Usilnie pragnęli zdobyć to, co jest za murami, nie zważając na zniszczenia, jakich się dokonywali. Istoty inteligentne, których pokonanie równało się zeru, zmuszało mnie do walki. No bo, jeśli nie Główni Dowodzący, to kto będzie walczył? Kto będzie dla nich autorytetem? Musiałam to zrobić. Musiałam poświęcać, jak i poświęcenia akceptować. Musiałam zamykać swoje serce na członków mojego oddziału, którzy wraz z większymi walkami, zmieniali się. Odchodzili, nieważne, czy na sen, czy na śmierć. Nieważne, czy zamykali oczy na chwilę, czy na wieczność.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz