Księga Lotników. Dwa. [Część druga].

155 16 3
                                    

Robiąc kolejny krok, posyła swoje ciało w dół. Rękę wyrzucając w górę, uruchamia tym samym linę w bransolecie. Zaciskając kciuk na pewnym miejscu w rękawiczce, wyzwala również linę z pasa. Nie mija chwila, zanim został szarpnięty w górę, a po chwili on sam, jak i reszta ósmego oddziału, osławionego przez swój talent do manewrowania sprzętem lotniczym i nazwanego z tego powodu lotnikami, rozciąga się, idąc w stronę murów. Nadal widoczne, jednak częściowo przysłonięte przez kreatury posiadające najwyżej piętnaście metrów, są ich celem. Poprawiając plecak, Michael spogląda na tymczasowego dowódcę.

Już nie pierwszy raz się zdarzało, że to właśnie Ezra przejmował ster. On albo James, który już tej możliwości nie ma. Oprócz Demetrii, Libra został sam i jeśli ona umrze, wszystko, czego starał się unikać, uderzy w niego ze zdwojoną siłą.

– Gdzie twój plecak?

– Został zniszczony – przypomina mu. – Poza tym, wody i tak już nie mieliśmy. Jednak sądzę, że jesteśmy w pełni sił po dzisiejszym śniadaniu...

– Jakże dietetycznym – mamrocze China.

– I damy radę wszystkiemu – kończy ciemnowłosy, posyłając jej rozbawiony wzrok ciemnych, brązowych i nieco wąskich oczu. – A teraz chodźcie. Musimy dotrzeć do murów i w międzyczasie zabawić się, skoro mamy okazję. Pokażmy ponownie samym sobie, że potrafimy samodzielnie wypełnić misję.

I ruszając w stronę oddalonych murów, piątka lotników rozciąga się powoli. Z uśmiechem na ustach, Ezra jako pierwszy wyciąga ostrza z pochew, unosząc dumnie twarz ku górze, czując na policzkach świeży wiatr. Taki inny, niż ten, który czuli nad oceanem. Na plaży. On tutaj nie ma tego charakterystycznego zapachu, jaki oni nadal czują.

My, dzieci Midorium. Stolicy, w której nawet najwyżsi poświęcają się, szukając nowych ziem, damy radę. Powrócimy do domu, który jednocześnie jest produkcją masowej zagłady. Poświęcając dzieciństwo i zdrową psychikę, dla przyszłych pokoleń walczymy i oddajemy się w ofierze, aby inni mogli żyć. Jesteśmy niezwyciężeni i skoro potrafiliśmy przeżyć trzy tygodnie bez jedzenia oraz wody, dodatkowo walcząc z olbrzymami, to ten spacer nam nie zaszkodzi.

Śmiejąc się ze swoich myśli, Ezra naciera na pierwszego olbrzyma, mającego dziesięć metrów. Dostrzegając nową ofiarę, natychmiast rusza ku niej.

Taki niski. Taki bezmyślny. To jest jak zabawa, w której liczy się ilość zdobytych punktów, zamyśla się Anabel, odcinając kawałek karku olbrzymowi o wysokości dwunastu metrów. Ostrożnie lądując na parującym ciele, spogląda na towarzyszy.

To jak zabawa w berka, wyjaśnia sobie Casimir, niewzruszony ich głupią grą. W jednym się zgadza z Demetrią – ludzie, z którymi pracuje, to idioci. Jednak, dzięki nim był w stanie zaakceptować swoją naturę. Dzięki tym ludziom, którzy ginęli i przeżyli, mógł nazwać siebie człowiekiem.

Jakby w zamian za przybycie tutaj, walczymy z czymś tak słabym, stwierdza ironicznie Michael, uciekając piętnastce. Chcąc sobie samemu wybaczyć poświęcenie Demetrii, z bojowym okrzykiem wyrzuca linę z prawego ramienia, która zaczepia się o biceps olbrzyma. Po chwili, zeskakując z martwego truchła, które wyparowuje, ponownie naciera na ów istoty.

I nieważne, jak bardzo będą chcieli pokazać, że się nie boją, strach zawsze będzie oplatać ich umysły. Niczym pajęcza sieć, w którą wpadli, nie wyswobodzą się z niej, ponieważ na świecie nie ma ani jednego człowieka, który nie czułby strachu. Dreszczyku emocji. Radości z wygranej oraz żałości z powodu porażki.

Biegnąc zaciekle i niszcząc kolejnych, którzy się nawiną, tak w półtora dnia, bez snu pojawiają się pod pierwszym murem. I tak ponownie pod gwiazdami, robiąc sobie krótkie przerwy oraz śmiejąc się z tej żałosnej sytuacji, zamyślając, gdzie może być teraz Demetria, biegli, truchtali i szli, wskakując na drzewa. Na olbrzymów, którzy chcieli ich pożreć.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz