Dział czwarty - Księga Czwartego. Ben Lshandt. Trzy. [Cześć pierwsza].

68 7 2
                                    

Mruknął tylko pod nosem, wbijając, niezbyt przychylne, spojrzenie w odcięte ramię Akrobaty. Wzdychając cicho, jedynie machnął ręką, aby zakryli to paskudztwo i odwrócił się do Adriena, natychmiast jednak cofając, kiedy ostry kaszel przeszył jego gardło.
– Chory? – Na zadane pytanie przytaknął niemo, a następnie odwrócił się w stronę, z której dobiegał dźwięczny głos. Widząc czarnowłosą dziewczynę, Ben podrapał się po głowie i kiwnął nią podwładnej.
– Coś się stało? – mruknął cicho.
– Dowódca Corvus prosi o przejrzenie tych papierów – oświadczyła lekko, podając mały stos kartek. – Stwierdziła, że sprawdzi wszystkie informacje, jakie posiada i przekaże je wam, z wiarą na jakikolwiek użytek.
– Podziękuj w moim imieniu Demetrii i przekaż, że niedługo się odezwiemy w tej sprawie. – Unosząc kącik ust, przyglądał się reakcji starszej od siebie, która zasalutowała oraz odeszła. – Aleksander ostatnio za często znika. Radni domagali się spotkania z nim, jednak ten stwierdził, że za murami jest lepiej – dodał, machając ręką, aby ruszyli. Zagłębiając się w nieco krzywe pismo dziewczynki, westchnął cicho. Widział jej ból, kiedy straciła tę drugą dziewczynę… Anastazję. Zagłębiając się nieco w ich relacje, odkrył, iż była możliwość niemego związku pomiędzy nimi dwiema, nie zważając na ich wiek.
Parskając cicho, oddał Adrienowi papiery i stanął na skrzyżowaniu czterech korytarzy, przymykając powieki. Unosząc palce, aby ten drugi ucichł, policzył niemo do sześciu, a następnie wyciągnął gwałtownie rękę, łapiąc za poły kurtki zdumionego szatyna, który, chcąc się ratować, zareagował przyciągnięciem do siebie bruneta. Siłą zmuszając go do zbliżenia twarzy, uniósł nieco podbródek chłopaka i pocałował go nachalnie, aż tamtemu zmiękły nieco nogi. Chciwie wsuwając język pomiędzy rozpalone od gorączki, wargi młodszego z nieco otwartymi oczyma, przyglądał się mu, penetrując usta.
– Musisz się jeszcze wiele nauczyć, szczeniaku – mruknął, kiedy ten opadł na kolana. Nie przerywając bliskości ciał, Trzeci uśmiechnął się chytrze i ignorując zniesmaczonego Adriena, ponownie przycisnął usta Czwartego do swoich. – Luiza była bardziej oporna – mruknął, w końcu się od niego odsuwając. – Jeśli będziesz chciał coś więcej, będę u Szóstego – dodał.
– Stój. – Usłyszawszy przekleństwo Trzeciego, Pierwszy klepnął w głowę Bena i zwrócił się do Aleksandra. – Radni cię szukają od dwóch tygodni. Jeśli się tam jutro nie zjawisz, dostaniesz stosowną karę. Ja również ci ją wyznaczę. Z racji, że nienawidzisz papierkowej roboty, a takowej mamy aż po pachy, jestem pewien, że chętnie się tym zajmiesz.
– Podczas ostatnich lat, stałeś się zadziwiająco bezczelnym gnojem – warknął, uśmiechając się krzywo. – Będę tam za godzinę – dodał. – Wolę mieć słowa Radnych za sobą.
– Demetria Corvus prosi cię o spotkanie dzisiaj o siedemnastej w pokoju Szóstego – oświadczył zdławionym głosem Ben, natychmiast się rumieniąc. – A ja przyjdę do ciebie po dwudziestej.
Kręcąc głową, Adrien pomógł Czwartemu wstać. Nie dziwił się jego zachowaniu wobec mężczyzny. Niemal każdy Midorian wie, że, mimo iż Aleksander jest Trzecim, należy się trzymać od niego z dala, głównie z powodu jego ciekawości odnośnie do ludzkich reakcji.
– Gdzie jest młoda?
Zamierając, oboje podejrzliwie spojrzeli na Jacksona, który spoważniał. Twardo wbijając w nich wzrok, oczekiwał natychmiastowej odpowiedzi, jakby miała ona ocalić ich państwo przed egzekucją z rąk olbrzymów.
– Marissa mówiła, że jest w salonie, w swoim domu.
Mimo że minęło pięć miesięcy od mianowania Bena Głównym Dowodzącym, nadal zaskakiwał go charakter Aleksandra. A po niedawnych wydarzeniach odnośnie do składu dziewczynki, stał się on niemal uzależniony od Demetrii i jej brata. Pragnąc ich w jakiś dziwny sposób ochronić, razem z Marissą dawali ciekawe przedstawienie pozostałym Głównym Dowodzącym.
Zabiła ją, co nie?, spytał sam siebie i westchnął, kierując wzrok na sufit. Zaciskając zęby, wyprostował się i kichnął, następnie przeciągle kaszląc.
No tak, zapomniał, że jest chory.
– Chodź do medyka – podjął Adrien.
Obejmując go ręką, skierował ich na korytarz prowadzący w przeciwną stronę niż tą, w którą szedł Aleksander. Prowadzony przez starszego, zamyślił się odnośnie do ostatnich dni oraz nieobecności Trzeciego, który stał się niezwykle poważny. Wcześniej, z chęcią się z nimi sprzeczał, natomiast od blisko tygodnia, kiedy był, jedynie zadawał krótkie pytania i również krótkimi odpowiedziami rzucał w stronę… niemal wszystkich.
Odczuwając chłód ścian, który niemiłosiernie napierał na jego rozpalone ciało, Ben w końcu stanął i zamglonym spojrzeniem zwrócił się do Adriena. Szatyn, unosząc brew, westchnął, mocniej łapiąc Czwartego pod ramię, nim ten runął na podłogę.
– Zawołajcie kogoś z medyka! Czwarty Główny Dowodzący stracił przytomność!
Jedynie te słowa odbijały się od chłodnych ścian nadal napierających na ciało bruneta. Nadal zabierały ciepło jego ciała, nadal więziły go w tych okropnych, lodowatych i mokrych lochach, których tak nienawidził. Które przypominały mu dom oraz treningi, jakie urządzali mu ojciec i ciotka. Ściany, tak zimne, tak bestialsko oporne na jego prośby, przypominały mu lata, podczas których ochraniał on swoją kuzynkę przed wrogami, aż zostali oni zabici.
Zabił ludzi, którzy chcieli skrzywdzić jego rodzinę. Ochronił kuzynkę, która przypominała mu jego matkę. Jednakże przez lata, kiedy ona wyruszyła na morze, zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś ją zobaczy.
***
Czując coś mokrego i ciepłego na swojej szyi, uniósł powieki i spojrzał na źródło przerwanej drzemki. Zajęło mu kilka sekund, nim się zorientował, że jest molestowany przez starszego od siebie, według niektórych kobiet, bestialsko przystojnego, aczkolwiek nadal zadufanego w sobie, Trzeciego Głównego Dowodzącego.
– Ty pieprzony pedofilu!
W przypływie adrenaliny, unosząc dłoń, zręcznie zwinął ją w pięść i nim szatyn się zorientował, Lshandt uderzył go z całej siły w prawą stronę twarzy, kiedy Jackson ją uniósł, chcąc się uśmiechnąć. Niestety, w zamian jedynie skrzywił się i głośno warknął, siadając na rogu łóżka.
– Co ty odpieprzasz? – warknął cicho i niemal natychmiast upadł, odczuwając skutki choroby. Niezdolny się podnieść, z jękiem przymknął powieki, aby następnie westchnąć z ulgą. – Co mi jest?
– Masz szczęście – rzucił Trzeci. – Jesteś w stanie choroby, podczas której nawet ty, jako Główny Dowodzący, nie możesz się ruszyć. Ja i Adrien będziemy na zmianę do ciebie przychodzili, aby sprawdzać, co się dzieje. Do trzeciej tu siedzę.
– Godzina? – szepnął, zaczynając głośno oddychać. Ponownie odczuwać nieprzyjemne ciepło oraz duszności, zwinął się z trudem w kulkę, na zmianę zrzucając z siebie kołdrę oraz ją nakładając. – Niech to się skończy – jęknął płaczliwie.
Zamiast odpowiedzieć, Trzeci podźwignął go z trudem i podał szklankę wypełnioną zimną wodą. Ostrożnie podsuwając ją pod spierzchnięte wargi Czwartego, powoli zaczął go nawadniać, a po skończeniu połowy naczynia, położył go z powrotem na łóżko, sięgając po szmatkę, która spadła na podłogę. Podnosząc się na proste nogi, podszedł do misy leżącej na stole i zamoczył materiał w zimnej wodzie, aby następnie wykręcić ją i usiadłszy na krześle, położył ją młodszemu na czoło.
– Jest dziesiąta. Śpisz od wczorajszego upadku – oświadczył. – Pragnę cię powiadomić, że Radna Corvus zezwoliła swojej córce na sprawdzenie cię. Powinna tu być za jakieś dziesięć minut.
– W jakim celu dziecko Radnej ma tu być? – wymamrotał, z trudem podnosząc powieki. Chcąc wytrzeć łezki w kącikach oczu, westchnął w odwecie, kiedy jego ręka odmówiła posłuszeństwa.
– Radny Nathaniel ponoć zaproponował jej, aby Demetria nauczyła się, jak postępować w wypadku podobnym do twojego – odpowiedział. – Ponadto, na chwilę obecną, tylko ona, ja i Adrien możemy się do ciebie zbliżyć i się nie zarazić – dodał, uśmiechając się złośliwie.
Mrucząc w odpowiedzi, zamknął całkowicie powieki, skupiając się na poszczególnych odgłosach, jakie do niego docierały. Starał się nie zasnąć i nadal odczuwać swoje ciało, zatem, mimo iż leżąc na plecach, wysunął lekko prawą rękę spod kołdry, aby ją na nią położyć. Bawiąc się miękkim materiałem, wsłuchiwał się w oddechy Aleksandra i co chwila próbował na niego spojrzeć, co przeważnie kończyło się jękiem i pojedynczymi łezkami, które starszy zmywał. Zmieniając mu okład, Trzeci przyglądał się Czwartemu i lekko uśmiechnął, wspominając, jak opiekował się tak samo resztą dowódców, mimo ich niechęci. Jednak tego uśmiechu Ben nie mógł zobaczyć, za bardzo skupiony na narządzie słuchu, który wykrył ciche pukanie, a następnie otwarcie drzwi.
– Zapomniałem, co chciałem – wymamrotał do siebie i jęknął przeciągle.
– Nie jest z nim dobrze – oświadczył dziewczęcy głos. Ben stwierdził, mimo braku całkowitej świadomości, że ten głos musiał być kiedyś naprawdę piękny, mimo że w tamtej chwili jedynie wykrył w nim mocną chrypę oraz niski, jednakże płynny ton. Jego posiadaczka zatem musiała być równie piękna, co dźwięk, jaki z siebie wydawała. – Ben Lshandt, Czwarty Główny Dowodzący, dowódca Szóstego Oddziału Ofensywy. Przedstawiciel Zastępu Publicznego zgadza się? – spytała na jednym tchu, podchodząc do schorowanego. Zmuszając się do otwarcia oczu, ujrzał przed sobą dość niską, brązowowłosą dziewczynkę. Zaciskając zęby, powoli i ostrożnie usiadł, opierając się o zagłówek, a następnie zasalutował jej, dysząc głośno.
– Zgadza się – wyszeptał, aby następnie stracić przytomność.
– Całkiem nieźle to znosi – mruknęła, biorąc od Aleksandra okład i czekając, aż mężczyzna go położy. Kładąc delikatnie szmatkę na czole bruneta, usiadła na skraju łóżka, rozglądając się wokół po ciepłych ścianach. – Dlaczego on jest w tym skrzydle?
– Nie możemy być widziani w takim stanie – oświadczył jedynie Aleksander, sięgając po papierosy schowane w wewnętrznej kieszeni kurtki. Nim jednak zdążył wyciągnąć chociaż jednego, cała paczka została mu zabrana przez nóż do rzucania wymierzony przez dziecko. – Ty mała smarkulo – warknął, uśmiechając się kącikiem ust. Niezbyt pozytywnie.
– Anastazja nie żyje – oświadczyła cicho, ignorując jego reakcję. – Zostawiła mnie. Ona. Mój oddział, dowódca – wymieniła cicho, raz po raz zagryzając wargę i powstrzymując się od łez. – Ja zostałam dowódcą i cenię to sobie, ale dlaczego Ana mnie zostawiła? – mruknęła tym razem głośniej i bardziej płaczliwie, kierując swój zawód w stronę Trzeciego. Ten bez słów do niej podszedł i objął. Podniósł na ręce, pozwalając, aby dziewczynka go objęła i ten jeden raz się wypłakała. Przymykając powieki, robił to, co do niego należało. Nie marudził. Nie krzywił się. Nie krzyczał na nią i milczał. Tak jak obiecał na ślubowaniu, na Trzeciego.
– Dlatego, że żołnierze Midorium muszą walczyć, aby żyć. Ich śmierć jest jedynie skutkiem ubocznym – oświadczył, zagryzając język, aby nie dodać, że niedługo straci kogoś więcej niż zwykłą dziewczynkę z jej oddziału.
Każdy z nich wiedział coś, czego reszta nie miała prawa znać.
***
Biorąc głęboki wdech, kiwnął na Adriena, który uśmiechnął się w odpowiedzi i wrócił do pracy papierkowej. W pomieszczeniu słychać było jedynie odgłos pióra, przewracanie kartek czy cichy szelest, kiedy jedna z nich upadła. Wpatrując się w miasto na zewnątrz, Czwarty zamyślił się, kiedy wreszcie będzie mógł wrócić do swojego oddziału.
– Gdzie reszta? – rzucił nagle.
– Tom wraz ze swoim oddziałem, a Marissa pilnuje Aleksa – odpowiedział.
– Próbuje go pilnować – poprawiła go rudowłosa, mocniej otwierając drzwi i natychmiast wchodząc do środka. – Zniknął dwie godziny temu i nikt go nie widział. Kilka osób mówiło, że widziało, jak szedł z Demetrią Corvus, jednak sądzę, że po prostu ich… Ben, co ty masz na szyi? – dodała po spoglądnięciu na niego przez dłuższą chwilę i podchodząc bliżej chorego. Mrugając oczami, chłopak dotknął wskazanego miejsca i syknął, kiedy poczuł delikatny ból. – Pokaż mi to – poprosiła, ostrożnie odsuwając jego głowę i parsknęła śmiechem. – On ci zrobił malinki – poinformowała go rozbawiona.
– Jackson ostatnio stał się za bardzo ostrożny – oświadczył, ignorując wiadomość o nowej ozdobie na skórze. – W dodatku, z tego, co zauważyłem, spodobała mu się praca papierkowa.
– Czyli nie miałem omamów? – Zdziwił się Bonnet, podnosząc głowę. – Może Aleks głupieje na starość?
– Wydaje mi się, że dzieje się coś złego – odparowała Marissa, prowadząc młodszego do łóżka. – Nie wychodź z niego. Aleksander może również przeczuwać, że niedługo zginie, skoro ma za sobą prawie dekadę dowództwa. Jeśli przeżyje więcej niż dziesięć lat, to chyba będzie pierwszym Głównym Dowodzącym, który tyle wywojował.
– Drugim – poprawił do Adrien. – Jedyny Główny Dowodzący, jak do tej pory, wywodził się z linii niejakich Trillianów. Przeżył równo siedemnaście lat, dwa miesiące i dwanaście dni. Zginął w roku osiemset osiemnastym, poświęcając się za jakiegoś jedenastolatka. – Unosząc kubek do ust, wypił łyk herbaty. Następnie wzdychając, niemal jęknął, widząc ilość map do przejrzenia. – Mam dość tego. Chcę już za mury. Chcę walczyć.
– Z tego, co wiem, to niemożliwe – odpowiedziała Marissa. – Dopóki Ben jest chory, nie możesz stąd wychodzić.
– Wybacz, stary – mruknął niepewnie Lshandt. Uśmiechając się leniwie, uniósł rękę, aby się nią podeprzeć i oprzeć wygodniej na poduszce. – W sumie lepiej się już czuję.
– Mam taką nadzieję. Nie widzi mi się zajmowanie tobą przez kolejne trzy dni – oświadczył Pierwszy, wypuszczając powoli powietrze i kierując swój wzrok na bruneta – w dodatku, kiedy Trzeci gdzieś sobie lata i nikt nawet nie wie gdzie.
Zilustrował jego kudłate włosy, dość charakterystyczny, prosty nos i rysy twarzy. Przyjrzał się tym dużym, jasnozielonym oczom, w których przeważnie widział radość. Nie mówiąc tego nikomu, Adrien podejrzewał, że ta radość pozostanie w tych oczach mimo lat, które przeżyje. Mimo decyzji, jakie Ben podejmie. Spojrzał na ciało, które powoli przybierało na wadze. Na delikatne blizny. Uśmiechnął się do siebie, wspominając własne blizny po eksperymentach na klatce piersiowej.
– Boję się przyszłości – oświadczył, aby podnieść się po usłyszeniu pukania. Zagryzając wargę, Bonnet podszedł do drzwi, a po otwarciu ich zastał tego samego siwego staruszka, który dwa lata wcześniej prosił Toma o ochronę murów. Zapamiętał go tylko ze względu na skrajne poruszenie oraz fakt, że ten później wybył do bazy drugiej. Teraz jednak,  wpatrując się w, nieco bladego, mężczyznę, który powinien być już na emeryturze, uniósł brew. – Znaleźliście Trzeciego, prawda?
– I Piątego – dodał, salutując drżącymi rękoma. – Panienka Demetria również ich znalazła przed wyjściem.
– Co się stało? – Żadne z nich nie chciało wiedzieć.
– Spalili połowę kuchni numer trzy w piwnicy z oddziałem dowódcy Knighta pół godziny temu – wypalił, patrząc z lekko otwarte oczy Pierwszego. Kiwając mu głową, szatyn jedynie podziękował za informacje i trzasnął delikatnie drzwiami, następnie się o nie opierając i zaciskając palce na nasadzie nosa.
– Ci dwaj debile spalili kuchnię z dołu – oświadczył zdołowany i pozwolił swoim rękom opaść. – Ci dwaj kretyni są niebezpieczniejsi od wszystkich olbrzymów razem wziętych – jęknął, opadając na kolana. Chwytając się za włosy, wziął głęboki wdech. – Zabiję ich. Tak, to dobry pomysł.
Patrząc na kolejne załamanie Pierwszego, Druga jedynie wzruszyła ramionami i pomogła mu dojść do stanowiska pracy. Jako tako go pocieszając, klepała chłopaka po ramieniu, jednocześnie posyłając niedowierzające spojrzenie Czwartemu, który próbował powstrzymać śmiech.
No cóż, on nadal był w pewien sposób dzieciakiem.
– Cholernie się boję przyszłości – wymamrotał, masując sobie skronie. – Niby dwa pierniki, ale ich zachowanie jest na poziomie trzylatka.
– Powinieneś się cieszyć, że w ogóle ich znaleziono – rzucił Lshandt i odwrócił na bok głowę, mocno kaszląc. Biorąc ciężkie wdechy, niemo stwierdził, że powinien jednak nie wychodzić z łóżka, tylko leżeć i czekać, aż jego stan się poprawi. – W dodatku, ta mała od Corvus nie naskarży na swojego kochanego dowódcę.
– Och, tak – przytaknęła Marissa. Odsuwając delikatnie papiery, sięgnęła po pióro, które trzymał Bonnet oraz plik kartek. – Demetria kiedyś powiedziała, że chciałaby spędzić z nim wszystkie swoje dni. – Uśmiechając się lekko, ostrożnie wypuściła powietrze z płuc. – Mimo to podejrzewam, że stanie się coś złego.
– Każdego dnia czujemy, że ma się stać coś złego.
Podnosząc się z krzesła, szatyn przejechał dłonią po włosach i skierował się do łóżka, na którym leżał Ben. Siadając na materacu, sięgnął po tabletki przepisane przez medyków. Nim jednak zdążył, chociażby przeczytać opis, coś rąbnęło mocno w drewno, za którymi rozległ się dość głośny jęk. Kiedy cisza ogarnęła pomieszczenie wraz z korytarzem, za którym przeważnie było słychać, chociaż delikatny gwar, cała trójka okupująca skrzydło, podniosła się. Pomimo małych trudów, których doświadczał Ben, również przygotował się do ataku. Zatem, kiedy drzwi się otworzyły, nim którekolwiek z nich zdążyło zrobić, chociażby krok, rozległo się dość mocne przekleństwo w języku angielskim.
– Głowa mnie boli.
– Zaraz nie tylko łeb, kretynie, cię będzie bolał – oświadczył Tom, popychając mężczyznę do środka. Prychając dość głośno, Piąty upewnił się jeszcze, czy żołnierze będący na korytarzu, powrócili do swoich obowiązków. – Ten idiota próbował zabić córkę Radnej Corvus – obwieścił. – I chyba się do niej dobrać.
Po wypowiedzianych słowach zapadła cisza. Przerwana po siedmiu sekundach przez upuszczenie kartek, te, biorąc pod uwagę ich ilość, dosyć szybko odnalazły podłogę. Ich delikatny szmer rozległ się przy akompaniamencie wypuszczanego głośno powietrza oraz stukotu opakowania tabletek, które zderzyły się pierw z kantem szafki, a następnie podłogą. Ignorując delikatnie huczący wiatr na zewnątrz, miętoszenie pościeli, na której leżał Czwarty, Pierwszy podniósł się powoli z nieobecnym wyrazem twarzy.
Stawiając ostrożne kroki, jakby dopiero co uczył się nowego tańca, z pewnością siebie, wyprostował plecy i szedł w stronę zaciekawionego Trzeciego, od którego Piąty się odsunął. Obserwując tę scenkę, Druga jedynie przełknęła ślinę i zeskoczyła płynnie na podłogę, samej robiąc krok w stronę szatyna.
Zaciskając pięść, Adrien szykował się do uderzenia. Czując materiał rękawicy na jego dłoni, zacisnął zęby i dał się ponieść szumowi, który słyszał. Dał się ponieść negatywnym emocjom, szybkiemu biciu serca. Dał się ponieść jedynej myśli, która go wtedy nachodziła – zabić.
Jednakże cios, który został wymierzony Jacksonowi, wcale nie nadszedł od strony Bonneta, a właśnie od strony Fiancee, która, krzywiąc się, wpatrywała się z odrazą w mężczyznę.
– Ty pierdolony pedofilu – wysyczała pierwsze, co jej przyszło na myśl. Szeptem, ale jednocześnie krzykiem. Oszczerstwem, które było jednocześnie rozkazem i odrazą. Widząc to, Ben jedynie podrapał się po ciemnych włosach, ilustrując kolejne poczynania pozostałej czwórki. A widząc, że Marissa gotuje się do kolejnego uderzenia, pomimo nagłego bólu w klatce piersiowej, podniósł się i w ostatniej chwili złapał ją za ramię, samemu obrywając. Krzywiąc się i prychając, zacisnął palce na nadgarstku dziewczyny i jednym, płynnym ruchem zablokował jej ramiona. – Wiesz, co się stanie, jak Radna się dowie?
– Nie dowie się – oświadczył za niego Tom. Zmęczony głos skierował do pozostałych. Do krwawiącego z nosa Aleksandra, do Adriena, który odsunął się na bezpieczną odległość. Do Bena, który przytrzymywał kobietę. – Widziałem i słyszałem, jak młoda Corvus sama o to prosi. Mamy szczęście, że się nie zgodził i nie on z tym wyszedł, inaczej od razu by to powiedziała. Wtedy Radna nie miałaby skrupułów, aby nas wszystkich ukarać. Ponadto – dodał, ilustrując jasnymi oczyma każdą twarz po kolei – wszyscy mamy udać się na mur Johnsa ze swoimi oddziałami. Marissa, jako wspomagająca ma być razem z Benem. Aleksander ma się udać do wioski Koan i tam czekać na rozkazy od Radnego Nathaniela.
– Idę się ubrać – rzucił chłopak, przełykając dość głośno ślinę. Po wypuszczeniu Marissy dotknął klatki piersiowej, czekając na powrót bólu, który zniknął gdzieś w połowie przemówienia Toma. Nie doczekując tego jednak pokręcił głową i otworzył szafkę, gdzie czekał jego mundur. – A granat nasze ciała okryje – zanucił cicho. – A zieleń spłoszy mrok. Niechaj niebiosa się otworzą i przyozdobią słońcem wschód. Niechaj brąz, niechaj czerń okryją się krwią. Niechaj dowódcy otworzą serca, zabierając ból.
Uśmiechnął się lekko i odwrócił do pozostałych. Wpatrywał się w Jacksona, który nadal tamował krwotok z nosa. W Adriena, który sprzątał papiery. W Toma i Marissę, którzy cicho o czymś dyskutowali.
I po raz pierwszy zrozumiał, że siła, jaką posiada, jest o wiele za mała. Odwaga i duma, które są w nim, mogą niedługo zaćmić jego umysł. Emocje, jakie się w nim chowają, mogą niedługo go zniszczyć.
– Niechaj dowódcy otworzą serca, zabierając ból – zacytował, wyciągając ubranie. – Tak to szło, prawda?
--------------------
\*Z zaciekawieniem wpatruje się w Mads, która zrobiła z krześle w sali konferencyjnej fort i spogląda na Demetrię patrzącą na to z nietęgą miną*. Wszystko z nią okey?/. [Okres]. \*Pakuje się*. To ja spierdalam. Pa! *Wychodzi szybciej, niż tu wszedł*/. [Ale ona go jeszcze nie dostała, ty debilu... Nieważne, Middy, znowu ci odbija?].
*Ignoruje Demetrię, szeroko się uśmiechając do czytelników*. Człowieczki, żyjecie tam jeszcze? Bo martwi mnie ta cisza. *Przyjmuje od Corvus kubek z kakao*. Dajcie znać w komentarzu, jak Wam się rozdział podobał, a ja wracam do pracy! *Chowa się w swojej kryjówce*.
[*Kręci głową z dezaprobatą*. No nic, do jutra].
07.04.17r.
J

ASNA CHOLERA, WYBACZCIE
Dałam tytuł rozdziału, który pojawi się dopiero za tydzień xD Sam rozdział jednak jest na dziś.
Po prostu tytuły mi się popikoliły. Gomen!

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz