Księga Demetrii. Trzy. [Część druga].

137 16 0
                                    

Leżę na czymś miękkim. Wokół panuje cisza kojąca moje zmysły. Otwieram powoli oczy i przystosowuję się do światła. Do jasnego sufitu. Do miękkiego łóżka. Do pokoju.

Nie myślę nad tym, czy jestem w domu. Nie uśmiecham się, a moja matka już nie wchodzi do pomieszczenia, aby mnie obudzić. Nie płaczę po niej. Nie witam jej. Nie widzę Jamesa, który stoi w drzwiach i rzuca się na mnie, a ja cicho śmieję i go opieprzam. Nie czuję ciepłych ramion ani niczego, co by mnie utwierdzało w przekonaniu, że ta podróż to tylko złudzenie.

Jednak to rzeczywistość, tak?

Czy może śnię? Jeżeli tak, to nawet przyjemny ten sen. Uśmiechając się delikatnie, wyciągam lewe ramię do góry i widzę swoje palce. Czuję się czysta, a moja rana została odkażona i zabandażowana. Mam na sobie czyste ubranie. Ciekawe, gdzie mój strój?, zastanawiam się, patrząc na sufit. Powoli kierując spojrzenie w prawo, dostrzegam jedynie drewniany stół i szafę. Przy łóżku jest talerz z jedzeniem oraz parujący napój, a na stole moja odzież.

Ostrożnie i powoli siadam, przypominając sobie poprzedni dzień. A może tydzień. Ile spałam?, pytam samej siebie, jedząc kanapki i drapiąc się po bandażu na mojej szyi. Zgaduję, że mi ją zbadali ze względu na nadszarpnięte struny głosowe.

Pijąc ciepłą herbatę, stwierdzam, że obudziłam się kilka minut po przyniesieniu mi jedzenia. Patrząc na talerz, przypominam sobie, że mój oddział widział mnie w czasie tego jedynego stanu, podczas którego nie miał. Żałując tego, że widzieli to, co nie było przeznaczone dla ich oczu, wzdycham i uspokajam lekko chaos wewnątrz mnie. Co się wydarzyło, tego się nie zmieni. Przyrzekłam chronić ich podczas pierwszego i oficjalnego zebrania siódmego składu i tego się będę trzymać. Jeśli zginę... poradzą sobie. Muszą... Jesteśmy tylko żołnierzami.

Wzdychając, podnoszę się i podchodzę do stołu. Sprawdzam mój strój, który został wyprany i zszyty z niebywałą precyzją. Zafascynowana, dotykam lekkiego materiału i wdycham nowy zapach, który nie jest domem.

No tak, nadal nie wiem, gdzie jestem.

Jedyne, co pamiętam, to wielka, wielka dolina i wzgórza. Pamiętam mgłę i mur. Walkę i chłopca, który przypomina mojego brata. Zapewne podobnie by wyglądał, gdyby żył. Myślę nad tym, wdychając nowy, przyjemny zapach. Rozluźniając się, dostrzegam wyczyszczoną broń oraz pas z bransoletami. Zadowolona tym widokiem, przebieram się szybko, a następnie, czując się w miarę dobrze, zakładam na siebie sprzęt i biorę ostrza w pochwach leżących obok pasa. Otwieram okno, aby się zorientować w godzinie. Chwilę dostosowuję się do porannego słońca. Wschodząc powoli, oświetla tę część kuli ziemskiej. Tak bardzo różni się od tego wschodu w domu...

Próbując coś powiedzieć, jedynie kaszlę. Przez chwilę wpatruję się w budynki znajdujące się na zewnątrz i mimowolnie wzdycham. To nie dom, przypominam sobie z bólem. To miejsce nie przypomina Midorium. Tutaj panuje cisza, natomiast u nas cały czas jest hałas. Hałas, który informuje nas, że żyjemy. Że znajdujemy się w obszarze, w którym istnieje życie.

Zamykam z powrotem okno, opierając się o parapet. Biorę kilka wdechów i ponownie próbuję wydobyć z siebie dźwięk, który ma zamienić się w słowa. Jednak za każdym razem czuję ból temu towarzyszący.

A więc muszę zaczekać, aż się zregeneruję, myślę z irytacją. Muszę znaleźć tego chłopaka. Muszę znaleźć swój oddział. Muszę przeczytać ich raport, jeżeli raczyli go napisać.

Lecz najpierw muszę się uspokoić.

Wypuszczając powoli powietrze z płuc, wychodzę na drewniany korytarz. Oświetlony przez słońce znajdujące się za oknem, prowadzi w dwie strony, a słysząc śmiech z lewej, tam się udaję. Odczuwając przyjemny chłód na odkrytych kawałkach ciała, rozglądam się po tym pomieszczeniu. Muszę załatwić najpierw najważniejsze sprawy, na płacz i rozmyślanie przyjdzie czas przed snem.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz