Pierwszą z nich jest całkowite oddanie się dowódcy.
Mimo rozkazów, które wydaje, mimo łez, które ukrywa, aby nie ukazać swej słabości, mimo że niekiedy wydają się one okrutne czy nieprzemyślane...
Spełniamy je.
Bojąc się każdego kolejnego słowa, wiernie wyczekujemy, zupełnie jakby na ten krótki czas dla uśmiechu, wyłączając negatywne emocje. Wyłączając strach, kiedy dowódca się nie odzywa, kiedy jedynie uśmiecha się, w nas wpatrując.
Lubimy te momenty. Są spokojne. Mające w sobie nutkę przeszłości, gdy byliśmy jeszcze dziećmi, które nie muszą martwić się rozkazami przełożonych. Są wolne i niedoświadczone. Pełne empatii i miłości, którą tracimy wraz z kolejnymi latami.
Niekiedy również, nawet jeśli nie słyszymy rozkazów – czujemy je. Odruchowo czujemy, co dowódca chce nam przekazać. Czynami, mimiką twarzy, swoim głosem, który nie wydaje słów.
Wtedy ponownie strach nas obezwładnia, oplata swoimi mackami, wspomagany siłą straty, której doświadczyliśmy. Wspomagany doświadczeniem, którego nabyliśmy już za młodu, aby po kilku latach, nadal jako dzieci, wystąpić przeciwko wrogowi, jednocześnie chroniąc swój dom.
Oddając się całkowicie dowódcy, nie oddajemy jedynie swoich ciał. Nie oddajemy jedynie swojego honoru i siły, ale całych siebie. Swoją duszę, która z każdym dniem umiera. Swój umysł, który z każdą godziną jest niszczony. Swoją troskę, która jest z każdą kolejną chwilą niszczona, zupełnie jakby dowódca chciał nam pokazać, że to my możemy się na nim opierać, jednak bez wzajemności.
To nas czasem boli.
A w sumie...
To boli cały czas.
Gdy widzimy ból w tych zmęczonych oczach, które nie mogą odpocząć. Czujemy chłód w klatkach piersiowych, gdy, tracąc kolejnych członków, nie możemy objąć przełożonego, aby go ukryć przed światem, ponieważ on to dla nas robi.
Zawsze tak było. Nie mieliśmy ani jednej szansy, żeby zamienić się rolami. Niczym wierne psy, słuchamy się właściciela, który pewnego dnia może zniknąć.
Który pewnego dnia może umrzeć, ponieważ ból, jaki nosi w sercu – zniszczy go.
*
Drugą jest wierność swoim towarzyszom – aż do śmierci.
Jednak są takie momenty, gdy nie możemy z nim być. Nieważne, jak głośne są jego błagania – jeśli pada dany rozkaz, wykonujemy go. Zaciskając zęby i modląc się o przeżycie, aby wrócić któregoś dnia do rodziny, by ją odwiedzić, nie mamy prawa obejrzeć się za siebie. Nie możemy spojrzeć na tę rzeź, która rozgrywa się za naszymi plecami, a która mogłaby nas zniszczyć do tego stopnia, że broń, po którą sięgamy każdego dnia – zostanie puszczona i już nigdy niepodniesiona.
Często opłakujemy tych, którzy odeszli.
Niemal każdej nocy, gdy sen zmienia się w koszmar gorszy od rzeczywistości, a my nie mamy wpływu na jego zmianę. Gdy ponownie przed naszymi oczyma pojawiają się roześmiane twarze, które chwilę później błagają o życie i pomoc, budzimy się oblani potem i łzami, żałując wykonanych rozkazów.
Tak jest każdego dnia, od kiedy, w wieku jedenastu lat wychodzimy za mury. Zaciskając zęby i poznając nowego wroga, pragniemy wrzasnąć, jednak ten wrzask jest nam odebrany na rzecz siły, która nam jest dana.
To okrutne z ich strony, jednak dzięki temu nasze emocje umierają, powoli, kawałek po kawałeczku kruszą się, zupełnie jakby były odmiennym bytem, machającym nam na pożegnanie. Bytem, którego dłoń powoli znika, zmieniając się z pył lecący gdzieś w dal.
CZYTASZ
Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]
De TodoPrzyglądając się zielonym wzgórzom, pragnę zobaczyć ocean. Wbijając wzrok w niebo, pragnę ujrzeć w nim taflę wody. Wdychając ten rześki, spokojny wiatr, pragnę znowu poczuć morską bryzę. "Wrócicie do domu". Tak brzmiała moja obietnica. O...