Księga Demetrii. Sześć.

187 11 0
                                    

Zaciskam palce na nozdrzach, starając się zrozumieć, co się aktualnie dzieje na moich oczach. Z niedowierzaniem wpatrując się w grupkę osób pod drzewem i imbecyli na drzewie, przez moją głowę przemyka pytanie, co oni dzisiaj brali.

– Stawiam zrobienie wam kakao, że to pomysł Chiny – rzucam lekko, nie spodziewając się odpowiedzi. Również jej nie dostaję w formie słownej, natomiast zostaję obdarzona kiwnięciem głowy ze strony Levia.

– W sumie, to byłem pewien, że w końcu któreś to opanuje – oznajmia, gestykulując rękoma w stronę tych skretyniałych durni. – Chyba się jednak pomyliłem.

Tym razem ja przytakuję skinięciem i zagryzam lekko wargę.

– Trzeba by pomyśleć nad karą – zaczynam. – Co, jak co, ale trochę oleju powinni mieć w tych pustych łbach. Ile osób tam, do diaska, wisi? – pytam, wytężając wzrok. Dopiero teraz zauważam trzeciego chłopaka, który podejmuje walki z końską twarzą i Michaelem. – To nie jest przypadkiem ten żołnierz, który za mną skoczył? Eren?

– Eren Jaeger – dopowiada Ackerman. Spoglądam w jego stronę i powstrzymuję parsknięcie, widząc lodowaty wzrok zwrócony na grupę zwiadowców pod drzewem.

Wzdychając cicho, wprawiam konia w ruch, a ten szybko podbiega do towarzystwa. Z każdym zbliżającym się krokiem, słyszę o wiele więcej krzyków i przekleństw, jakie na siebie nakierowują. Nie zauważając mnie, zaczynają wyciągać broń.

– Cześć – wita mnie głos Ezry. Kiwając mu na dzień dobry, schodzę z konia i podaję chłopakowi lejce.

– Powiesz mi, co tu się stało? – pytam, nadal wpatrując się w roześmiany tłum i walczących debili. – Mam nadzieję, że niczego nie dosypałeś do ich napojów – ostrzegam, unosząc brew.

Słuchając wytłumaczenia, które wyjaśnia mi, co ci kretyni chcieli zrobić, tylko uderzam się raz po raz ręką w czoło albo ściskam nasadę nosa. Spoglądając z niedowierzaniem w Erena, Michaela i Jeana, wzdycham w końcu i odszukuję wzrokiem kaprala. Knypek stoi z boku, przypatrując się całej sytuacji i dyskutując cicho z Casimirem.

– Nie chcę umrzeć z rąk kaprala!

– A ja z rąk dowódcy!

– Przestańcie się szarpać, debile!

Powstrzymuję chęć wyciągnięcia broni i rzucenia nią w nich. Kiwnięciem głowy dziękuję Ezrze, który idzie w stronę Levia i Casimira. Natomiast ja, poznając już powód ich zachowania, jakim była chęć wymianą sprzętu i konkurs, kto dłużej wytrzyma w pionie bez wcześniejszego i dokładnego przeszkolenia, tylko zakładam ręce na pierś i mijam zgromadzonych, którzy natychmiast się odsuwają. Z lekkim uśmiechem sztucznego rozbawienia patrzę na ich blade oblicza.

– Chłopcy, co wy robicie? – pytam, patrząc na nich z dołu. Czekam na odpowiedź, która nie przychodzi, zaś ich twarze robią się coraz bardziej blade. – Wypadałoby was ściągnąć, co nie?

– Chłopaki – Michael spogląda na jego towarzyszy – dobrze się z wami bawiłem.

Mądre słowa, myślę.

– China, któremu z nich dałaś swój sprzęt? – Zmieniam ton na ostrzejszy, pozbywając się uśmiechu z twarzy i odwracając się do podenerwowanej brunetki. Wygląda na to, że jednak zrobię tę czekoladę.

– Jeanowi – mówi głośno, prostując się gwałtownie.

– W takim razie zdejmij go z niego, a ja i kapral zajmiemy się pozostałą dwójką – podejmuję i macham ręką na podchodzącego dowódcę. Jego mina nie wyraża żadnych dobrych intencji, a sama aura aż zionie śniegiem, który odkryliśmy na jednym z północnych kontynentach. Próbując naprawdę nie parsknąć, patrzę, jak mnie mija i staje pod drzewem, na którym wiszą jego ofiary.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz