Księga Demetrii. Trzy. [Część pierwsza].

170 13 3
                                    

Ten olbrzym naprawdę zaczyna mnie wkurwiać.

Jego egzystencja, polegająca na próbowaniu zeżarcia mnie, jest nie do pomyślenia. Brak inteligencji czy choćby jej odrobina są nienaturalnie zabawne, ale bez krzty wesołości. To już z naszymi olbrzymami możemy się natrudzić, aby wykombinować, nad czym myślą, a laboratorium zanieść ich mózgi, jeżeli się nie rozpadną.

Stojąc na wzgórzu, na którym byli moi przyjaciele, patrzę na wielki, wielki mur. Gęsta mgła, która go przysłania, sprawia, że wokół rozsiewa się niebezpieczna aura. A przed tym murem jest ogromna, ogromna dolina, po której chodzą olbrzymy. Mali i duzi. Zdeformowani i posiadający normalne twarze. Wielkie głowy i małe ciała. Bezmyślni. Zaprogramowani jedynie na zeżarcie nas, jakby przybyli tylko po to, aby wyeliminować ludzkość.

Jeżeli tak, to co mamy zrobić z naszymi olbrzymami? Mierzący o połowę mniej od naszych murów, często robią nieczyste zagrywki. Każdego dnia o każdej godzinie, minucie i sekundzie, musimy strzec murów, aby te inteligentne stworzenia, które mają wpojone zniszczenie nas i podstawowe myślenie, nie dostały się do środka. Czasem się zdarza, że któryś wejdzie do miasta. Nie wszyscy posiadają broń. Tylko ci, którzy mieszkają przy murach, są zabezpieczeni na wszelki wypadek. Oni są najbardziej zagrożeni i najsowiciej opłacani. Specjalnie szkoleni, aby powstrzymać olbrzyma, gdyby ten się dostał do środka, specjalnie wystrzeliwują fioletową flarę.

I teraz czując świeże, świeże powietrze, muskający moją twarz zimny, zimny wiatr, wzdycham cicho i odwracam się w stronę pierdolonego mutanta, który poszukuje mojej osoby. Nie udało mi się zabić żadnego z nich. Nie udało mi się ich nawet drasnąć. Cholerna trójka, prycham w myślach. A prosiłam, żeby nas uczyli walki z nimi.

Niezawodni wojownicy, którzy nie potrafią pokonać zwykłego mutanta.

Patrząc, jak ten przemierza okrężną drogą wzgórze, spoglądam jeszcze raz na wielki, wielki las, za którym kryje się moja wolność.

Jeszcze niedawno byliśmy w domu. Jeszcze niedawno ćwiczyliśmy i walczyliśmy na swoim terenie. Przysięgaliśmy służbę. Przysięgaliśmy, że będziemy wierni i nie uciekniemy. Jednak patrząc na to, co się odpierdziela, mam ochotę parsknąć śmiechem.

Zakładając kaptur na głowę, biorę wdech i poprawiam kurtkę, której nie zdobi już plecak. Rozszarpany podczas mojej próby ucieczki został w lesie, natomiast ja stoję tutaj i przeklinając na siebie w myślach, robię krok w przód, spadając w dół. Zimne powietrze owiewa moje spocone i brudne ciało. Hak tkwi bezpiecznie w skale, a moje oczy nie mogą się zamknąć.

Przypominając sobie, po co tu jestem i co nakazałam mojemu oddziałowi, wyzwalam w sobie nową siłę. I tak za każdym razem. I wspieram się psychicznie. I myślę, że będzie dobrze. I okłamuję siebie, znając prawdę. W mojej głowie jest obraz moich przyjaciół, którzy tutaj ze mną przybyli. Którzy przeszli tak długą drogę, aby znaleźć schronienie. Aby móc mieć możliwość powrotu do domu.

Godząc się z tym że jeśli będzie trzeba, będę musiała się poświęcić, zaciskam zęby i zatrzymuję linę, odczepiając ją jednocześnie od skały. Ta natomiast powraca na swoje miejsce w pasie, a ostrza ponownie dostają się do moich dłoni.

Czuję frustrację. Czuję gniew, wściekłość, agresję. Strach, smutek. Chcę płakać, wyć i wrzeszczeć. Chcę walczyć. Bić, kopać i gryźć, aż zabraknie mi sił. Walczę od dawna. Od bardzo dawna. Słysząc o śmierci brata, poprzysięgłam sobie, że zniszczę wszystkie olbrzymy, jakie mi się nawiną. Razem z oddziałem ofensywnym oczyszczę ten świat. Jednak za każdym razem... Z każdą większą bitwą...

Nie sądziłam...

... że znowu będę sama.

Poruszając się powoli i ostrożnie, aby nie nadwyrężyć mięśni, mam dziwne wrażenie, że ci durnie znowu się zakładali. Patrząc na porozrzucane wszędzie i nigdzie ciała olbrzymów, staję. Wywołałam burzę, której deszcz na mnie spływa. Palce olbrzymów zastępujące krople próbują mnie dosięgnąć, jednak będąc na zewnątrz oazą spokoju, a wewnątrz czując, jak szaleje burza, z rykiem zaschniętego i zdrapanego gardła, rzucam się na najbliższego olbrzyma.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz