Dział czwarty - Księga Drugiej. Marissa Fiancee. Dwa. [Część pierwsza].

45 10 0
                                    

Zawsze stała za nimi, kiedy chcieli płakać. Była osobą, która szybko przyswajała sytuacje, zatem kiedy któreś z nich było bliskie płaczu, obejmowała go i czekała, aż ból minie. Była wręcz kopią Aleksandra z jedną różnicą – nie chciała ich jeszcze bardziej krzywdzić.

Mimo młodego wieku oraz niechęci tej jednej osoby, która ją wyznaczyła, była nader dorosła. Opiekuńcza i troskliwa dla wszystkich, którzy potrzebowali bliskości. Poświęcała się już wcześniej, zanim została Drugą, co tylko szybciej oraz mniej drastycznymi środkami pozostawiało ją przy zdrowych zmysłach...

Jednocześnie je niszcząc.

– Dziękuję.

Niekiedy to jedno słowo było bardziej niszczące niż krzyki oraz oskarżenia skierowane w jej stronę. Za każdym razem, kiedy żegnała się z rodzinami zabitych, czuła chłodną pustkę wypełniającą jej klatkę piersiową. Czuła żal do siebie, że nie mogła ich ochronić. Jednakże wiedząc, że nie może pokazać swojego bólu, dzielnie mijała kolejnych ludzi. Z uniesioną dumnie głową, kiwała nią, kiedy żołnierze i cywile pokazywali znak Midorian. Z chęcią płaczu, po stu metrach nie dawała rady i kryła się z ciemnych uliczkach, aż nie znalazł jej Aleksander.

– Żałosne.

Zawsze tylko to jedno słowo. Zawsze tylko jedna dłoń. Zawsze tylko uścisk oraz pion. Wyprowadzenie jej z tej ciemności, kiedy się uspokoiła.

Patrząc na ich śpiące twarze, z łatwością zauważyła, że dwoje z nich jest sobie bliższe. Że to, czego zabronili Radni, oni z łatwością i nieświadomością łamali. Wzdychając cicho, podniosła się ze swojego krzesła i sięgnęła po koc, który został schowany do szafy w pokoju Szóstego. Biurko zmienione na okrągły stół, kanapa przesunięta bliżej okna. Dodatkowa szafa na ich mapy oraz notatki. W ciągu ostatnich dwóch lat ponoć wiele się zmieniło, tak jej w każdym razie mówił Aleksander.

Często go widziała z tą małą dziewczynką, córką Radnej Elise Corvus. Przyglądała się, jak debatuje z dzieckiem, raz po raz tarmosząc jej włosy, w skupieniu przyglądając, słuchając, jak dziecko nakazuje mu się uspokoić i ogarnąć. Jak ten się śmieje i podnosi na proste nogi, z góry nawiązując z Demetrią kontakt wzrokowy.

Marissa, już od tamtego momentu, była pewna, że to właśnie to dziecko będzie jego celem.

Wiele słyszała o Aleksandrze Jacksonie, Trzecim Głównym Dowodzącym. Dzięki ostrzeżeniu Luizy, zamiast pocałunku na dzień dobry, uderzyła go w krocze, a następnie obezwładniła, zyskując tym głośne, angielskie przekleństwa.

Uśmiechając się na wspomnienie ich pierwszego, oficjalnego spotkania, okrywa siedemnastoletniego szatyna kocem, zauważając, że pod stołem jego dłoń jest zaciśnięta na dłoni blondyna. Wypuszczając powoli powietrze, przykucnęła i ostrożnie ich rozdzieliła. Jeszcze by brakowało, gdyby ktoś tutaj wpadł i ich tak zobaczył.

– A granat nasze ciała okryje – zanuciła cicho. – A zieleń spłoszy mrok. Niechaj niebiosa się otworzą i przyozdobią słońcem wschód. Niechaj brąz, niechaj czerń okryją się krwią. Niechaj dowódcy otworzą serca, zabierając ból.

– Przymknij się – oświadczył cicho Aleksander, ziewając. – Dobrze zrobiłaś, ostatnio ta mała od Corvus lubi sobie zwiedzać korytarze i pokoje – dodał, prostując się i spoglądając zdumiony na koc na jego ramionach. – Twoje gesty są ciekawe – stwierdził, opatulając się nim mocniej. – Jak na takiego dzieciaka, jesteś całkiem dojrzała.

– A ona nie ma czasem dopiero dziesięciu lat? – spytała zaciekawiona, samej się podnosząc na nogi. Poprawiwszy ciemnoniebieską bluzkę, rozciągnęła się i spojrzała na chłopców. – Czy w przeciwieństwie do nich, ty rozumiesz?

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz