Księga Demetrii. Sześć. [Część pierwsza].

44 8 0
                                    

– Powinnam się domyślić, że skoro tak płynnie używasz ostrych narzędzi, ścięcie mi włosów nie będzie problemem – oświadczam cicho, siedząc wyprostowana na krześle z oparciem. Po zakończonej rozmowie na temat wyprawy z punktu widzenia dowódcy Hange zgodziła się ona ściąć spalone końcówki, w zamian za trochę martwego materiału z moich narządów.
Słysząc w odpowiedzi jej śmiech, przymykam powieki, kiedy ściąga ze mnie nareszcie ręcznik i przystawia przed twarz małe lustro. Zdziwiona jej gestem jedynie wpatruję się w swoje odbicie, z ulgą przyjmując, że zgodnie z prośbą skróciła mi włosy, które podczas podpalenia straciły z cztery centymetry, do wysokości uszu. Przeczesując je, dostrzegam po raz kolejny bandaż na mojej prawej ręce.
– Po co mi on jest, skoro moja rana się zagoiła? – pytam, unosząc brew.
– Posiadasz również wiele ran na ramionach, które nie chcą się zregenerować – odpowiada, odsuwając krzesło i szybko sprzątając pozostałości tego, co było kiedyś moimi włosami. – Zgodnie z tym, co powiedział Casimir, powinnaś mimo wszystko zregenerować się w stu procentach, natomiast to, co masz na rękach, nie chce się zagoić. Zwłaszcza to na prawym ramieniu. Możliwe, że to przez tę ranę, którą sobie zrobiłaś.
– Ciekawe – mruczę, przejeżdżając palcami po szorstkim materiale. – Co mówią żołnierze? O nadchodzących dniach.
– Uspokoili się pod względem twojej ostatniej wypowiedzi – oznajmia ostrożnie, prostując się. – Jednak nadal są zdania, że mimo wszystko, powinniście nam pomóc, nie tylko w ochronie.
– Rozumiem – przytakuję szeptem, uważając na nadal bolące i obandażowane gardło. – Zatem teoria Bena się sprawdziła. Ludzie nie pochodzący z Midorium oczekują pomocy, mimo iż oświadczeniem było, że jej nie dostaną.
– Huh?
Widząc jej zaskoczoną minę, potrząsam delikatnie głową, aby jej w ten sposób przekazać, że to nic ważnego. Zastanawiając się jednak nad ich ruchami, nad ich „posłuszeństwem”, można powiedzieć, muszę przekazać Ezrze, aby się pilnował i zniwelował rozmowy z żołnierzami niemal do minimum. Ponadto, jeśli trzeba będzie, muszę również przekazać mojemu oddziałowi, aby nie brał do ust żadnego jedzenia od nich, dopóki sama go nie skosztuję. Zwiadowcom oraz Pyxisowi, powiedzmy, że ufam, jednakże mało toleruję żołnierzy z żandarmerii.
– Jak się ma Nile Dok? – wtrącam się, kiedy kobieta zaczyna omawiać po raz kolejny plan wyjaśniony mi kilka godzin wcześniej. Nim jednak odpowiedział, za drzwiami rozlegają się krzyki i głośne przekleństwa, po czym ktoś wpada z impetem do środka, chowając się za mną.
– Wracaj tu gówniarzu! – Rozlega się wściekły krzyk. Wchodząc do pomieszczenia, wysoki szatyn ilustruje nas wzrokiem, a później salutuje. – Ten mały po raz kolejny wyszedł ze swojego pokoju. Dowódca Dok oświadczył, że następnym razem nie będzie taki pobłażliwy w stosunku do niego.
– Przekaż dowódcy Dokowi, że opiekę nad tym chłopcem sprawuję ja, a podczas mojej nieobecności opiekuje się nim Ezra Libra – odpowiadam ze spokojem, mrużąc oczy z niechęcią.
– Pragnę zauważyć, że nie masz podstaw oraz odpowiedniego wieku do opiekowania się dzieckiem. Zwłaszcza z podziemia – dodaje, zagryzając wargę, na co się śmieję.
– Owszem, nie mam – przyznaję, kiwając Hange, że wszystko w porządku – jednak kto tobie przyznał prawo wypowiadania się na temat dzieci z podziemia, zwłaszcza że królowa Historia wszystkie zebrała i się nimi opiekuje? – I nim choćby wydobywa z siebie słowo, kończę. – Nie klasyfikuję się w żaden sposób pod waszą społeczność, jednakże miej na uwadze, że skoro posiadam mózg, jestem człowiekiem. I dopóki siła mi na to pozwala, nie zamierzam się hamować pod żadnym względem, a jeśli coś się mu stanie, również nie będę się hamować w zabiciu was. Możesz to przekazać dowódcy. A teraz wyjdź stąd.
Doskonale sobie zdając sprawę, że zaprzeczam swoim własnym słowom, pierw spoglądam na Hange, która przypatruje mi się zaciekawiona, aby zagryźć wargę i przenieść wzrok na Atsushiego.
– Mówiłaś, że straciłaś brata?
– Z tego, co pamiętam, nie mówiłam wam, kogo straciłam – odpowiadam. – Nieważne. Jednak owszem. Zginął w wieku dwunastu lat, co to ma do rzeczy?
Podchodząc do drzwi, kobieta zamyka je ostrożnie, upewniając się pierw, że nikogo za nimi nie ma. Zważając na to, że jest po dwudziestej trzeciej, najprawdopodobniej, jeśli ktoś by teraz przechodził korytarzem i wlazł do tego pomieszczenia, miałby przesrane.
Tak samo ma przerąbane Atsushi, który chyba właśnie zdaje sobie z tego sprawę.
– Nie powinnaś mówić takich rzeczy – informuje mnie, na co jej przytakuję. – Cieszę się, że masz tego świadomość, jednak, jak mówiłaś, nie hamujesz się w tym, co może ci przysporzyć tutaj kłopotów. Nie możemy pozwolić, abyście zostali uwięzieni.
– Dowódco Hange – zaczynam, obejmując jedną ręką dwukolorowookiego chłopca – wiem, jak powinnam się zachowywać, jednakże trudno jest się do ów zachowania odnieść. Zwykły żołnierz jest w stanie, niemal zmuszony, ale jest w stanie, ulec decyzjom mu nakazanym. Ja posiadam jedną z wyższych rang, dla nas, wojskowych i nie zamierzam się przed nikim płaszczyć, nawet jeśli to ma wpłynąć na późniejsze decyzje o zamknięciu i ukaraniu mojej osoby. Jestem Główną Dowodzącą i nie będę się kłaniać przed takimi ludźmi, którzy jedynie się ukrywali wewnątrz, nie robiąc nic na zewnątrz.
– Ostatnie miesiące nas zmieniły, Demetrio – zauważa, siadając na krześle. – Nie jesteśmy już tak słabi, jak byliśmy. Żandarmeria, mimo swojego charakteru, pomaga nam. Dzięki Historii jesteśmy teraz w pewien sposób wolni.
– Dofinansowanie to nie wolność – odparowuję ostro, uważając na struny głosowe. – W Midorium nie mieliśmy czegoś takiego jak dofinansowania wojsk.
– W Midorium prowadziliście zupełnie inną wojnę – mówi, poprawiając okulary. – Dostrzegłam, że ostatnio dogadujesz się z Erwinem i Leviem. Co kombinujesz?
– Wojna to wojna – mamroczę po angielsku i przechodzę od razu na japoński, chrząkając cicho. – Droga Hange. Przecież jestem dzieckiem – zauważam. – Czy jako dziecko nie mam prawa do chęci zaprzyjaźnienia się? – pytam z sarkazmem i drwiną. – A tak poważnie, po prostu wolę mieć ich po swojej stronie, wiedząc później, że będą w stanie mnie zrozumieć, kiedy przyjdzie na to pora, niżeli mieć ich za wrogów, którzy mnie wydadzą przed moimi władzami.
– Skoro nasze słowa są dla ciebie niczym, co to ma do rzeczy?
– Jeśli Radni kiedykolwiek się tu zjawią, wolę mieć pewność, że będą wiedzieli, że Radni są tacy, jak my, Główni Dowodzący – odpowiadam. – Jestem kłamcą i mordercą. Oni również. Żadne z nas nie zawaha się was zabić, dlatego powinniście się mieć na baczności, nawet jeśli dojdzie do porozumienia i pokoju. Jak wiesz, chciwość i egoizm człowieka są większe nawet niż ta cała miłość. One nie mają granic. Nigdy nie miały.
– Rozumiem – przyznaje, kiwając do siebie głową. – Dziękuję ci za rozmowę i przy okazji, Erwin oświadczył, że jutro z rana wyruszamy do Trostu. Dzisiaj wybyły tam pierwsze grupy – informuje mnie, podchodząc bliżej. Rozszerzam z niedowierzaniem oczy, kiedy zwiadowczyni ujmuje ostrożnie moje policzki i pochyla się, całując w czoło. Kiedy jej usta spotykają się z moją skórą, zaciskam powieki i unoszę lekko ramiona, chcąc, aby mnie puściła. Ten dziwny gest… zupełnie jak głaskanie po głowie, którym obdarzył mnie kapral Levi. – Do jutra, Demetrio – kończy, a następnie po prostu wychodzi z pomieszczenia.
– Atsushi – rzucam, jakby dziesięciolatek miał znać odpowiedź na moje pytanie – co ona zrobiła?
Spoglądając na niego, zauważam, że patrzy na mnie, jak na idiotkę.
– A czy przypadkiem ty sama tego nie robisz? – odpowiada, siadając na kanapie pod ścianą. – Jesteś dziwna – zauważa – ale mimo to, chcę, żebyś była moją nową siostrą. Jesteś tak samo opiekuńcza.
– Ten gest stosuję tylko na Anabel – informuję go. – W ten sposób przekazuję, że jest moją ulubienicą. Nie widzę w tym nic innego.
Chłopiec uderza się ręką o czoło.
– Naprawdę jesteś dziwna – powtarza i milknie, opuszczając głowę. – Nee – rzuca cichutko niczym letni wietrzyk w duszny dzień. – Ale wrócisz, prawda? – Słyszę te słowa będące zaledwie imitacją szeptu.
Uśmiechając się lekko, klękam przy chłopcu, który tak złudnie przypomina mi Jonathana. Uśmiecham się do niego samego, chcąc jednocześnie oświadczyć samej sobie, że, mimo iż ten chłopiec mi go przypomina, Jonathan nie żyje i nikt mi go nie zastąpi.
Jednakże, jeśli mam możliwość podarowania mu uśmiechu, jaki podarowałam Ezrze przy naszym pierwszym spotkaniu, chcę to zrobić.
Ten jeden raz chcę, aby mój brat był ze mnie dumny.
– Muszę wrócić – odpowiadam, klękając przed kanapą, na którą usiadł. – Muszę się zająć oddziałem, muszę się zająć Erenem i co najważniejsze, muszę się zająć tobą – rzucam.
– Erenem? – pyta od razu, na co marszczę brwi. – Przed chwilą mówiłaś, że musisz się zająć Erenem – wypomina mi, wskazując na mnie palcem, tak usilnie próbując pokazać, że tych łez w jego oczach nie ma. – A więc go lubisz! Nee, dał ci to?
– Jeszcze nie – odpowiadam, grając w jego grę. – Co to jest?
– Nie powiem – mówi, nieco załamującym się głosem i milknie. Widzę, jak zaciska zęby, napina mięśnie twarzy, którą ukrywa przed moim wzrokiem. – Ja… ja nie chcę, żebyś znowu odeszła – dodaje płaczliwie. – Ellie… mówiła, że wróci, a tak naprawdę nie wróciła. Zostawiła mnie.
Obejmując go, przyciągam mocno do siebie, słysząc cichy szloch. Słysząc szybkie wdechy i czując jego mocno zaciskające się dłonie na moich plecach, wzdycham mentalnie. Wrócę, oczywiście, że wrócę, jednakże… co dalej?
Czy moje plany odnośnie do kolejnych dni się ziszczą? Czy doświadczenie, jakiego nabrałam w Midorium, okaże się przydatne również tutaj, kiedy nadejdzie godzina walki? Czy znowu… stracę swój oddział, jak działo się to w poprzednich latach?
– I będę was ochraniać, dopóki życie mi na to pozwala. Będę się opiekować wami tyle, ile trzeba, nawet jeśli to by miało trwać przez wieczność.
To powiedziałam, prawda? Skierowałam do nich te słowa, które są prawdą, a jednocześnie tak wielkim kłamstwem. Oni są żołnierzami. Ja jestem dowódcą. Liczy się większość, a nie emocjonalne przywiązanie.
Czy jednak ich okłamię, kiedy czas będzie tego wymagał?
– W tym świecie, gdzie wszystko jest wyimaginowane – szepczę mu do ucha po angielsku. – Ja po prostu nie chcę cię zranić – przekazuję mu, mimo że mnie nie zrozumie, mimo że to nie jest prawdą. – Więc proszę, po prostu mnie zapamiętaj. – Choćbym miała zostać zapamiętana tylko jako monstrum, jakim jestem.
Proszę, Atsushi. Ja, będąca monstrum, pragnę, abyś ty, mały aniele, mnie zapamiętał.
– Nie zapomnij o mnie, nawet jeślibym miała cię zranić – przekazuję mu, odsuwając od siebie. – Boję się zapomnienia – wyznaję cichutko, ścierając łzy, które ciągle lecą. – Boję się tego, że nie będziecie już mnie potrzebowali.
– Zawsze cię będę potrzebować, Ellie – szepcze, natomiast ja lekko zaciskam zęby. – Nie – poprawia się, marszcząc brwi. – Nie jesteś Ellie i nigdy nią nie będziesz. – Tak jak ty nigdy nie będziesz Jonathanem, myślę, kiwając głową. – Jesteś Demetria.
Otwieram lekko oczy, słysząc, jak wymawia moje imię. Tak delikatnie, tak ostrożnie. Wymawia je cichutko, dziecinnie z tą nutką niewinności, której już nie posiadam. Wymawia moje imię w sposób inny, niż wymawiała je moja matka. Niż wymawiali je moje bracia, czy chociażby Aleksander, ponieważ on wypowiadał je z miłością oraz szacunkiem, natomiast Atsushi wymawia je ze spokojem i delikatnością, jakby było ono jedynie lilią wodną, która ma zaraz zapaść się pod taflę.
Ale… ksander?, myślę, wypuszczając powoli powietrze. Kochał mnie?
– Jestem Demetria – przyznaję. – A ty nie jesteś Jonathanem. Jesteś Atsushi.
– Jestem Atsushi – przytakuje, samemu obejmując moje policzki swoimi małymi rączkami. Zmuszając mnie do opuszczenia swojej buzi, pochyla się nad moją osobą, całując czoło, jak zrobiła to Hange. Jednakże tym razem nie krzywię się, a jedynie uśmiecham lekko, odczuwając coś, co byłoby niegdyś szczerą radością.
Mogę nazwać swoje emocje. Mogę je pokazywać. Mogę udawać, że je posiadam, lecz tak naprawdę jestem zbyt brudna, aby pokazać innym to, co kiedyś miałam, a co zostało zalane przez krew niewinnych.
– Jestem Demetria Corvus – powtarzam – i cię ochronię.
I tutaj nastaje kolejne pytanie.
Jak wielkim kłamcą jestem?
***
– Eren – zwracam się ze spokojem do chłopca, który wpatruje się z fascynacją w gestykulującego blondyna – widzieliście kaprala Levia? – zwracam się do całej trójki.
– Niestety nie – rzuca, podnosząc się na proste nogi. Jego śladem podąża czarnowłosa, poprawiając czerwony szalik owinięty wokół szyi. Skupiam na niej na chwilę wzrok, zastanawiam się nad jej intelektem oraz zamiarami, jednakże patrząc na ostatnie wydarzenia, to nie mogła być ona. – Coś się stało, Demetrio?
– Coś przekazać kapralowi? – dodaje blondyn. Biorąc płytkie wdechy, ilustruję jego osobę i rozważam, że to mogła… Nie. Intelekt Arlerta Armina jest aż nazbyt wysoki i jest on świadom, czym mogłaby poskutkować ta decyzja. – Jesteś strasznie blada.
– Przekażcie albo jemu, albo dowódcy Hange, że będę czekać na nich w biurze dowódcy Smitha – oświadczam jedynie, odwracając głowę w lewo, kiedy słyszę nawoływanie. – Trillian, co już się wam udało? – rzucam, kiedy ten przybiega bliżej i na mnie kiwa. Ruszam za nastolatkiem, machając trójce zwiadowców. – Do jutra, żołnierze.
– Jak zaleciłaś, ustabilizowaliśmy stan Chiny, jednak nadal nie chce się obudzić – mówi cicho, zaciskając pięści. To jest jego jedyna wypowiedź przez pierwsze pięć minut marszu w stronę budynku nam przekazanego. W ciągu tych pięciu minut daję radę rozluźnić jego uścisk, daję radę zacisnąć mocno dłoń na jego, wyczuwając napięcie ciała. Strach oraz chęć płaczu, którego nie może ukazać. Podczas tych pięciu minut dostrzegam w nim zupełnie innego człowieka. Nie tego, którego poznałam po śmierci trzeciego składu. Po śmierci Layli. Nie widzę w nim już nowego żołnierza, który przepraszał za to, że jest olbrzymem. – Jak to wytrzymujesz? – pyta szeptem i staje przed drzwiami. Patrzy na mnie szeroko otwartymi, piwnymi oczyma, w których mogę dostrzec to, czego nie posiadam. – Jakim cudem nie płaczesz? Nie pokazujesz swojej nienawiści i strachu?
– Będąc przez pięć lat Główną Dowodzącą, tak błahe sprawy, jak ta, czy chociażby żołnierze, jak Carter, nie stanowią dla mnie czynnika, który wzbudziłby reakcje emocjonalne – odpowiadam cicho, klepiąc go delikatnie po policzku. – Ja posiadam za sobą pięć lat służby, zupełnie, jak Ben. Marissa ma za sobą siedem lat, Adrien dekadę, a Tom miał blisko dwanaście lat. Uwierz mi, że kiedy ktoś ci zarzuca winę, a ty nie możesz jej zaprzeczyć, nie możesz również zapłakać nad swoim błędem, tylko go przyjąć. Nieważne – dodaję chrapliwie, na co ten się odsuwa. Zmrużonymi oczyma ilustruję jego poczynania. Jego krok w tył, pozycję obronną, nieufność w oczach. – Spokojnie, olbrzymie, Stan Szaleństwa wynosi Jedynkę od dzisiejszego ranka – informuję go, na co blednie. – Wchodź, chcę wiedzieć, co z Carter i czym się struła.
Nim weszliśmy, robię krok w przód i rozglądam się, czy aby na pewno nie ma tutaj winowajcy. Zamykam oczy, wsłuchując się w odgłosy wokół. Próbuję wyłapać choćby szuranie butem o piach. Próbuję wyłapać śmiechy i rozmowy. Próbuję wyłapać oddech, jednakże nic nie słyszę. Dlatego również wchodzę do ciepłego wnętrza, a następnie na górę, gdzie, za przymkniętymi oczyma, Anabel przykłada trzęsącymi się rękoma zimną, po raz kolejny wykręconą szmatkę.
------------------------------------
Rozdział nie jest sprawdzony.
Powód - wracam z comicconu i teraz sobie o nim przypomniałam :x
Obiecuję poprawić do... Wtorku!
A jeśli widzicie gdzieś błędy, proszę, piszcie o nich.
Plus, to pierwsza część ostatniego rozdziału tego działu.
Za tydzień zwiadowcy wyruszają do Shiganshiny... W sumie, to chyba za tydzień, bo nie jestem teraz pewna, czy przypadkiem nie ma czegoś pomiędzy działami >.<
No nic - piszcie, jak Wam się rozdział podobał i do jutra~!
02.06.2017r.
Ps. Mam zdjęcie z Kanekim
Mogę umierać spokojnie

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz