Księga Demetrii. Sześć. [Część druga].

44 8 0
                                    

Stoję w progu i przyglądam się temu obrazkowi. Przyglądam się, jak wszyscy, którzy są przytomni, unoszą na mnie broń, z rządzą mordu w oczach. Czuję od nich nienawiść oraz wściekłość i wiem, że to wszystko jest skutkiem moich działań. Jedna osoba w zamian za mnie przyjęła na siebie winę, którą ja powinnam odczuwać.
– Co jej jest? – rzucam, zamykając drzwi i zdejmując kurtkę, którą przekazuję Ezrze. On jako jedyny nie patrzy na mnie, jednak czuję na sobie jego przenikliwy wzrok. Na karku czuję jego oddech oraz tę samą aurę, którą emanują Radni.
– W tym mięsie, które nam dali, była mikroskopijna dawka twojej herbaty. – Wzdrygam się dwie sekundy po tym, jak zamarłam, słysząc ton, jakim uraczył mnie Libra. Kierując na niego wzrok, unoszę w górę prawy kącik ust, widząc niebywały spokój w jego oczach. Kolejną grę, którą tworzy, a w którą i ja zostanę wciągnięta. – Nie wiem, kiedy mi jej podkradli, ponieważ nie dawałem jej nawet dowódcy Hange do zbadania. Podejrzewam jednak, że to było wtedy, jak nie chciałaś wyjść z pokoju w zamku zwiadowców.
– To było więcej niż czterdzieści godzin temu – rzucam, marszcząc brwi. – Nie zepsuła się po takim czasie?
– Nawet jeśli, to ma ona w tym wypadku działania łagodzące na ludzi – stwierdza, prostując się i kierując ku rannej oraz rozgorączkowanej. – China ugryzła trochę mięsa i natychmiast je wypluła, twierdząc, że smakuje tak samo obrzydliwie, jak śmierdzi twoja herbata. Natychmiast przenieśliśmy i ją, i to jedzenie tutaj – wskazuje na ostygłe już danie – więc prosiłbym cię, dowódco Corvus, abyś to sprawdziła.
Kiwając mu głową, schylam się i wącham domniemaną potrawę z dawką tego, co jest przeznaczone tylko Szaleńcom. Nie wyczuwając jednak zapachu, niechętnie sięgam widelcem po malutki kawałek i wsadzam go sobie w usta, o mało co nie wymiotując.
– Tak – przyznaję, krzywiąc się. Wypluwam na talerz pozostałości tego, co przeżuwałam i syczę na to, od razu powstrzymując kolejne wymioty. – To moja herbata, tyle że „przeterminowana”, że tak mogę powiedzieć. Doktor Wilson kiedyś prosił mnie, abyśmy to sprawdzili, tylko że smak tamtej herbaty był o niebo gorszy.
– Po drodze próbowałem niektórych kawałków innych mięs – przyznaje powoli Casimir – jednak one były normalne. Tylko w naszym znajdowała się twoja herbata. Ciekawi mnie, jak oni to zrobili.
– Próba otrucia? – Wszystkie pytania i głosy przerywa drżący głos Anabel. Mimo dłoni, które nieustannie poruszają się po szmatce na czole Carter, jej osoba pozostaje spokojna. Z niepokojem zauważam, że chłopcy odsunęli się od nich, zaciskając zęby.
Gdzie wasze oskarżenia?, myślę, podchodząc do ciemnowłosych. Gdzie wasze krzyki, że to moja wina? Obarczenie mnie, że złamałam obietnicę wam daną. Miałam was chronić, jednak China leży teraz na łóżku i niemal kona. Dlaczego mnie nie oskarżacie?, zastanawiam się, nie czując na sobie nawet ich tępiących spojrzeń. Dlaczego nie zachowujecie się jak wszyscy?
– Wyjdźcie stąd, wszyscy oprócz Michaela – rzucam, klękając przy czarnowłosej. Dłonią dotykam czoła i otwieram szerzej oczy, czując jej temperaturę. W naszym oddziale czasem Anabel czy Casimir taką mają, kiedy po zmianie dochodzą do siebie. Ja również czasem mam podwyższoną temperaturę, jednakże China nie powinna. Ma z czterdzieści stopni. – Michael, to tobie najbardziej ufam, jeśli chodzi o takie rzeczy – oznajmiam, kiedy drzwi się zamykają. – Co wiesz?
– Razem z Chiną byliśmy w kuchni kilka godzin temu, ale nic nie znaleźliśmy. Dla pewności sprawdzaliśmy mięsa, jednak kiedy nie wykryliśmy niczego, co mogłoby wskazywać, że są zatrute, wróciliśmy tutaj i złożyliśmy raport Ezrze. Przed kolacją wszedłem do sali, aby pomóc roznieść talerze i dostrzegłem, że do jednego z mięs ktoś coś dodawał, jednakże nie wiem, w jakiej formie.
– Widziałeś twarz? – szepczę.
– Niestety nie – zaprzecza bardzo cicho, jakby bojąc się mojej reakcji. – Nim wszyscy zaczęliśmy jeść, wpadłem za późno do sali, aby im przekazać, że coś jest nie tak. China na szczęście od razu się zorientowała i razem z Anabel ją wyprowadziliśmy.
– Co cię powstrzymało i jak zareagowali inni?
– Pewna dziewczyna stąd zrobiła się zbyt nachalna i byłem zmuszony jej wprost przekazać, aby się odwaliła. Nie sądzę jednak, aby to był ktoś z jej otoczenia. Prędzej ktoś z żandarmów z wewnętrznych murów.
– Jak się miał tutaj dostać?
– Nie mam pojęcia, natomiast wracając do poprzedniego pytania, akcja przebiegła dość gładko, ponieważ dzieciaki rzuciły się na to, jak psy na kość – kończy. – Skoro Ezra zostaje, plan A-zero jeden jest nieaktualny, ponieważ ktoś się musi nią zająć. Proponuję przekazać dowódcy Pyxisowi, aby i on stał się czujniejszy. Podejrzewam, że to może nie być jednorazowa akcja. – Odwracając się do niego, zauważam sińce pod oczami i czerwone poliki, które średnio pasują do lekko zarysowanej szczęki. Przyglądam się niebieskim oczom w odcieniu jasnej farby i dopiero teraz uświadamiam, ponownie z resztą, że również on posiada oczy nieba, zupełnie jak China. – Co robimy, dowódco? Pomimo tego, że dali nam to wszystko, to widoczna zdrada z ich strony na temat sojuszu.
– To zemsta za moją decyzję odnośnie do tego, że nie będziecie walczyć – zaprzeczam, mocząc szmatkę w lodowatej wodzie, w której pływa lód. – Możliwe, że oprawca wiedział, iż zorientujecie się, że coś jest nie tak i tylko jedno się struje. Z jego strony to ostrzeżenie, abyśmy na siebie uważali, jak i uważali na tych, z którymi wyruszymy za mury – dodaję, podnosząc się na nogi. – Poproś resztę. Muszę natychmiast udać się do gabinetu Erwina, a muszę wam coś jeszcze przekazać.
Zatem czekam kolejne dziesięć sekund, aż wszyscy się rozsadowią, a drzwi zostaną zamknięte. Wzrokiem przejeżdżam po każdej twarzy. Po każdym spojrzeniu, które pokazuje głód zemsty. Jak na Midorian przystało.
Skrzywdź jednego, a pozostali zmienią cię w popiół.
– Z którego nie staniesz się rajskim ptakiem – mamroczę cicho i chrząkam. – To ewidentnie otrucie – oświadczam – jednak o tym wiecie. Oprawca jest pewien, że tym krokiem zmusi nas do wycofania się i paniki. Spodziewa się zapewne również tego, że na pewno porozmawiam z tym z dowódcą Smithem. Jak zapewne się domyślacie, zamierzam to zrobić, jednakże w tym działaniu jest jeszcze jeden przekaz.
– Walcz z nami, skoro ofiarowaliśmy ci jedzenie i ubranie – dorzuca od siebie Ezra, stając obok mnie.
– Właśnie – przytakuję. – Zatem dobrze, zrobimy to. To nie pierwsza taka akcja, więc jestem pewna, że znacie procedury. Powracając. Dobrze, jak obiecaliśmy, ochronimy zwiadowców na tyle, jak bardzo ja wam pozwolę. – Jednostka a tłum to różnica, myślę. Ten, kto to zrobił, nie wie, że popełnił błąd większy, niż przewiduje Kodeks, ponieważ jeśli sądzi, że w ten sposób tłum nie ucierpi, myli się. Ten, kto tłumem podąża, ten również bierze na siebie ich karę. – I nie, moi drodzy, tym razem nie wcielamy w życie planu S-dwa dziewięć. Kiedy już znajdziemy się na murach, nie ważcie się z nich schodzić. Ja to zrobię.
– Mówiłaś, że ich ochronimy, jednak nie będziemy razem walczyć – mówi Casimir, mijając mnie i po raz kolejny wykręcając szmatkę dla Chiny. Ta, oddychając ciężko, mruga szybko zamkniętymi powiekami, jednak się nie krzywi. – Naprawdę z nią źle. Zabiję tego, kto jej podał to gówno – mamrocze, na co się uśmiecham.
– Właśnie – powtarzam delikatnie i niemal szeptem. – Ochronimy ich. Przed potworami, jednakże, jaką te potwory przybrały postać? Człowieka? Tytana? Olbrzyma? Szaleńca? – wymieniam. – Form potworów jest wiele, ale my się skupimy na tych dwóch środkowych. Chrońcie zwiadowców tylko z murów. Możecie się po nich poruszać, jak chcecie, ale nie ważcie się z nich schodzić. Trillian, chodź ze mną. Musimy omówić pewną kwestię z dowódcami. Ezra, znalazłeś…
– Tak – rzuca ostro, na co kiwam głową.
– Dziękuję ci. Utrzymujcie stan Chiny i spróbujcie zbić gorączkę. Ezra, ty znasz się na tym lepiej niż ja, ufam ci – kieruję do niego ciche słowa, na które on odpowiada uśmiechem.
– Przedstaw im tę, na którą tak długo czekaliśmy.
Ona nigdy nie wróci, Ezra, myślę to, co chcę powiedzieć.
Ona nigdy nie wróci.
***
Nadal się zastanawiam, czy ten uścisk nie był iluzją.
Zamykając oczy, wracam wspomnieniem do dzisiejszego ranka. Do dzisiejszego wyjścia z powozu. Powracam wspomnieniem do rozmowy z Erwinem i uważnym rozglądnięciem się, czy nikt nie patrzy. Kiedy wiatr huczał cicho, a wokół panował delikatny gwar miasta, podniosłam dłonie i objęłam mężczyznę. Po raz pierwszy od śmierci Toma zrobiłam to w sposób, w jaki prosiłam innych Głównych Dowodzących, aby przeżyli. Niemo przekazałam zdumionemu mężczyźnie, który odwzajemnił gest, aby nie przegrał.
– Przeżyj, Erwinie Smith – powiedziałam, jednak teraz się zastanawiam, czy te słowa mają przyszłość. Czy moja prośba zostanie wysłuchana? Czy może los odbierze mi również jego? Czy  to, co się stało, aż tak bardzo zaważy na kolejnych decyzjach.
Jak to powiedział Eren?
– Decyzje ludzi się zmieniają, nasze decyzje, nasze słowa, to wszystko zmienia się z chwili na chwilę. Wszystkie czynniki, które są wokół nas, zmieniają nasz tok myślenia. Uczucia. – Tak, myślę, biorąc wdech. Dokładnie to powiedział. Decyzje ludzi się zmieniają, jednakże czy decyzje osoby takiej, jak ja, ulegną zmianie? Czy mój tok myślenia zadrwi sobie ze mnie, jak robił to przez ostatnie dni?
– Co chcesz zrobić? – Słyszę pytanie chłopca obok. Posyłam mu nostalgiczny uśmiech, zatrzymując się i mimowolnie łapiąc za serdeczny palec lewej dłoni.
Nadal się zastanawiam, czy ten podarunek to nie było kłamstwo.
Zdziwiona uściskiem na palcu, otwarłam oczy i wpatrywałam się w dziwne, złotawe, aczkolwiek utrzymane w dobrym stanie, kółko. Przekrzywiłam głowę, nie rozumiejąc, co ma oznaczać to kółko.
– Co to jest? – Zamykam ponownie oczy, dając sobie jeszcze chwilę, na uspokojenie się. – To ma w sobie jakiś tajny guzik? Jak się to nazywa? I z jakiej okazji?
Pamiętam nadal jego zdziwiony i nieco tępy wyraz twarzy, kiedy na mnie patrzył. Nadal wyraźnie słyszę nieco rozbawiony, aczkolwiek speszony głos, kiedy tłumaczył mi, że Atsushi dał mu pierścionki zaręczynowe jego rodziców i poprosił Erena, aby ten się zastanowił nad podarkiem. Wspominam to, jak pokazywał mi drugi, taki sam pierścionek, tyle że na swoim palcu. W uszach, natomiast, wyraźnie odbijają mi się trzy zdania, które wypowiedział.
– Nawet jeśli mówiłem, że miłość jest teraz zbędna, proszę, Demetrio, przyjmij to i daj mi szansę. Nieważne, jak później będzie boleć, jeślibyś odeszła, pozwól mi spróbować. Przynajmniej ten jeden raz.
Spróbować mnie kochać? Tylko, Eren, czym jest to kochanie?, zastanawiam się, ponownie przypominając sobie ten delikatny dotyk, kiedy zakładał obrączkę na mój palec. Kiedy ucałował mnie w dłoń w sposób podobny, jak zrobiłam to ja w celi. Tylko on zrobił to delikatniej, ostrożniej, jakby moja ręka należała do Radnej czy też królowej.
I tak jak pamiętam ten podarunek od chłopaka, pamiętam nieśmiałe muśnięcie jego warg o moje. Nadal czuję lekki ból oczu, kiedy je szeroko otwarłam, dosłownie zszokowana jego zachowaniem. Brakiem mojego oporu na jego działania i nieco śmielszym posunięciem, jakim było przyciśnięcie delikatnie swoich ust do moich. I tak jak serce mi mocno biło, tak z każdą sekundą się uspokajało, a nieprzyjemne uczucie, które obrzydzało mi wszystko, powolutku zamieniało się miejscem z przyjemnością, która patrzyła na to z niesmakiem.
– Chcę z nimi porozmawiać i pokazać ci, na czym to polega – odpowiadam, myśląc, że Eren ma niezbyt miękkie, ale przyjemne w dotyku wargi.
Erenie Jaeger, przemyka mi przez głowę, naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, że twoje własne uczucia sobie z ciebie zakpiły? Dlaczego nie posłuchałeś rozumu, tylko przywiązałeś się do mnie w ten sposób?
– Musimy wejść, porozmawiać i wyjść. Oświadczymy im, co się stało, poproszę dowódcę Pyxisa o opiekę nad nimi i ostrzeżemy ich – oświadczam. – Musimy szybko wrócić do Chiny i się nią zająć.
– Ostrzeżemy?
Nadal się zastanawiam, czy ten dotyk nie był tylko nieczystą zagrywką.
Wspominam również zimne spojrzenie pełne dezaprobaty, a jednocześnie czegoś, co opowiadało mi niemo historię tego mężczyzny. Przed oczami przemyka mi obraz jego beznamiętnej twarzy i westchnięcie, które słyszę nawet teraz. Pewne ruchy dłoni, które objęły moje policzki i przyciągnęły twarz do jego twarzy. Ze zdumieniem wpatrywałam się w stalowe tęczówki, rozszerzone źrenice, cienkie brwi. Ilustrowałam wzrokiem kształt twarzy, bladą skórę. I niemal zaczęłam krzyczeć, kiedy ten również pocałował mnie w czoło na znak… Właśnie.
Znak czego?
Znak ulubienicy? Znak, abym przeżyła? Że jednak go do siebie przywiązałam mocniej, niż zamierzałam? Patrzyłam jedynie na oddalające się plecy i sucho rzucone „ogarnij się, Corvus”. Wspominam ciepło wewnątrz ciała, kiedy poczułam się ten jeden raz ponownie jak w Midorium.
Dotykając obrączki, jak nazwał ją również Eren, zaciskam zęby, otwierając drzwi budynku. W ciszy tak niezmąconej uspokajam się, wiedząc, że taki ruch nie pozostanie niezauważony. Nawet jeśli gracz o nim nie wiedział.
– Jak cichy szept wiatru – mamroczę pod nosem, wspominając, jak Aleksander mnie tego uczył. Wspominam jego głos, jego twarz. Ponownie wspominam jego osobę i ponownie czuję ten potworny chłód, to zimno i nasilające się pulsowanie w głowie. Chęć płaczu. – Niemogący dotrzeć do uszu ludzi. Gniew, śpiew, płacz i krzyk, błagania nic nie dają. Róże, piękne i czerwone, twe dłonie krwawym szlakiem okryją.
Biorąc jeden z ostatnich wdechów, otwieram drzwi, za którymi znajduje się już Erwin Smith rozmawiający z Pyxisem oraz Levia stojącego obok, jednak nie widzę nigdzie Hange.
– Co się stało, Demetrio? – Kiwam głową na Casimira, aby zamknął drzwi. Blondyn mruży oczy, widząc nasze zachowanie, dlatego uśmiecham się serdecznie.
– Jeśli chcecie przeżyć na murach, spytam tylko raz – oznajmiam powoli – czy wiecie, że w waszych szeregach znajduje się zdrajca, który próbował zabić moich ludzi?
Widząc ich zdezorientowane miny, chrząkam, jednak zanim zdołałam choćby wypowiedzieć słowo, odwracam się, widząc w przejściu szatynkę z okularami. Ilustrując mnie od stóp do głów, zamyka drzwi, kierując się na drugi koniec pokoju.
– Nile’ a nie ma tutaj celowo, prawda? – zauważa dowódca Hange, na co przytakuję.
– Owszem – popieram jej bystre oko. – Jest cholernie ważny powód, dla którego nie prosiłam go tutaj. Casimir, opowiedz, co się stało.
I wysłuchuję go. Wszyscy wysłuchujemy, a ja porównuję jego zachowanie do zachowania Toma. Porównuję ton głosu, płynność zdań. Porównuję postawę, którą się różni, a która mówi, że chłopak jest olbrzymem. Wpatrując się w ubrudzone brązem oraz czernią, błękitne skrzydła, ukrywam nostalgię, która czai się w moim umyśle na wspomnienie o martwych przyjaciołach, jak i przyszłych decyzjach.
Jak wielkim kłamcą jestem?
Czy naprawdę muszę go nauczać, kiedy sam sobie świetnie radzi?, pytam samą siebie, odpowiadając jedynie na skierowane do mnie pytania. Oddaję pałeczkę Casimirowi, który trzyma ją mocno oraz pewnie i ani śni puścić, ponieważ wie, że to oznacza przegraną.
Jestem za tobą, Piąty, myślę, kiwając głową Pyxisowi, który razem z Hange wychodzi. Liczę mijające sekundy, zapisuję w głowie każde wypowiedziane tutaj słowo. Nieprzychylnie przyglądam się Erwinowi, jak i on mnie. Czuję tę samą zimną oraz wyniosłą aurę, jaką czułam na początku. Aurę pewności co do swoich działań oraz słów.
I niezależnie od tego, co się stało, szanuję go.
– Przeżyj, Erwinie Smith.
Będziesz bardzo przydatny odnośnie do traktatów pokojowych, myślę, kierując wzrok na Levia, jednak jeśli masz umrzeć, zaczekaj na mnie.
Dziękuję, Levi, myślę mimowolnie, aby następnie się odwrócić, kiedy Casimir dziękuje za rozmowę. Dziękuję za twój gest, jednak oddział jest dla mnie ważniejszy. I tak samo jest z tobą, prawda? Tylko kto jest dla ciebie najważniejszy, do tego nie potrafię dojść, przyznaję się przed samą sobą, truchtem biegnąc w stronę wyjścia.
Wybiegając na chłodne powietrze, oboje kierujemy się do ów budynku, natomiast ja niemo gratuluję Trillianowi jego zdolności. Wspominając dni, kiedy biegłam tak z Emmą do Toma, ponieważ on dość poważnie zachorował, jak ten jeden raz Ben, na skórze czuję chłostanie. Ubranie mnie lekko uwiera, jednak nie przeszkadza w biegu.
Zaprowadzę was do domu.
To im obiecałam.
Jednak, kiedy patrzę na to teraz, boję się tych słów. Boję się, że mogę nie dotrzymać akurat tej obietnicy.
Zatem, kiedy nareszcie wbiegamy lekko zdyszani do ciepłego pomieszczenia, od razu kierujemy się na górę, gdzie Ezra zdołał zbić gorączkę Chinie. Wypytując o to, gdzie jest Michael i Anabel, ten odpowiada mi, że poszli już spać.
– Dziękuję, Ezra – szepczę, odbierając od Casimira szklankę wody. – Idźcie obaj spać. Wszystkich obudzę rano przed świtem – obiecuję, zaciskając palce na naczyniu, kiedy mój wzrok pada na Chinę. – Dobranoc.
Do kogo kieruję te słowa?
– Co z tobą? – pyta mnie czarnowłosy, stając przed moją osobą i mierząc ją wzrokiem. – Musisz być w pełni sił – dodaje cicho. – Wróć do mnie – prosi łamliwym głosem i obejmuje, nie zważając na to, że właśnie nas oboje zmoczył. – Nieważne, jak bardzo będziesz ranna, obiecaj mi, że wrócisz żywa.
„– Choćby mi Radni wydali taki rozkaz, prędzej bym sobie w łeb strzelił, niż ci cokolwiek wybaczył”. – Ezra, pytam go niemo, co zrobisz, jeśli naprawdę odejdę? Co zrobisz, jeśli nie będzie dla mnie… Milknę, przypominając sobie bardzo ważną rzecz. Ezra, jak silny będziesz po mojej śmierci, którą wydadzą mi Radni? Jak długo jedna strona trucizny wytrzyma bez drugiej, zanim zupełnie wyparuje, niszcząc wszystkich wokół?
– Dziękuję ci, Ezra – wymawiam jedynie cicho, odsuwając go od siebie i zmuszając do pochylenia się. Przyciskam mocno swoje wargi do jego spoconego czoła i wzdycham, odsuwając jego twarz tak, abym mogła ją widzieć. – Dziękuję ci za to, że byłeś cały czas przy mnie. Obiecałam chronić oddział i zaprowadzić was do domu, zatem prędzej oddam duszę diabłu, niżeli zginę.
Jak wielkim kłamcą jestem?
– Ochronię was, nie zważając na straty.
Jak wielkim kłamcą jestem?
– Przepraszam, że nie byłam w stanie ochronić Chiny.
JAK WIELKIM…
Słyszę prychnięcie. Widzę wykrzywione wargi. Zrozumienie i tylko dlatego nie zaprzecza wprost moim słowom. Widzę łzy, które ścieram. Widzę przed sobą jedynego człowieka, który przysiągł mi coś i dotąd tego dotrzymuje.
– Idź spać – mówię cicho, popychając go do wyjścia. – Ja dam sobie radę.
I widzę ból, ponieważ odsuwam go od siebie.
Po zamknięciu drzwi siadam przy Chinie, sprawdzając jej temperaturę. Gorączka widocznie zmalała, jednak nadal widać, że nastolatka nie jest w stanie choćby się podnieść z łóżka. Odgarniając z jej twarzy kilka zagubionych kosmyków, niemo zadaję sobie pytanie, dlaczego do tego dopuściłam? Dlaczego złamałam obietnicę, którą złożyłam dobę wcześniej?
– Do… – rozlega się cichy szept, który zwraca moją uwagę – wódco. Przepraszam – mówi to tak cicho, że ledwo słyszę. Podnoszę się więc i sięgam po przygotowaną wodę, podnosząc półprzytomną dziewczynę do siadu. Czując jeszcze większe zimno w klatce piersiowej, z całej siły powstrzymuję się przed krzyknięciem. Powstrzymuję się przed płaczem. – Powinnam była… zaczekać.
– Szybko zareagowałaś i tylko to ci uratowało życie – odpowiadam miękko. – Jednak ze względów bezpieczeństwa, zostaniesz tutaj.
– Zaopiekuj się Anabel – prosi mnie, ponownie się kładąc. – Ona nie może stać się potworem.
Ona już nim jest, myślę, okrywając ją i kiwając głową. Widząc zmęczone spojrzenie, zastanawiam się, czy ja również takie mam. Siadając na podłodze, wsłuchuję się w jej spokojny oddech i zaczynam bawić się złotym pierścionkiem, który dał mi Eren.
Tytanie, myślę, czy naprawdę twoje serce jest tak ślepe, aby zakochać się w Szaleńcu?
Nie wiem, czy ten czyn był ostrzeżeniem.
Nie wiem, czy te słowa były poprawne.
Nie wiem, czy przeżyję.
– Marisso – szepczę, czując wzbierające się w moich oczach łzy – proszę, uratuj mnie.
Ponieważ ja muszę uratować ich. Tylko, ile tym razem muszę poświęcić, aby ósmy oddział ofensywny przeżył?
Miałam sen, myślę, odganiając złe wspomnienia. Sen o ciemności i szumu morza. Stojąc pośród nicości, nie mogąc dostrzec nawet własnej ręki, starałam się znaleźć coś, co umożliwiłoby mi zobaczenie otoczenia. Danie ciepła. Ukazanie, co kryje się pośród mroku, który zawsze nas otacza…
Miałam sen, wspominam to, co widziałam w celi, którą dzieliłam z Erenem. Sen, w którym czułam chłód wiatru, jaki targał się od oceanu niedaleko mnie. Moje ciało pokryła gęsia skórka. Szukając światła, sparaliżowało mnie do tego stopnia, że ramiona opadły po bokach, a fascynacja tym uczuciem wzrosła.
Miałam sen, warczę na siebie, wiedząc, że niedługo już wszystko powinno być w porządku… Powinno… Sen, gdzie byłam tylko ja. Gdzie rozlegał się szum wiatru. Szum fal. Szum nostalgicznej muzyki przypominającej grę Mireille. Jej dźwięk był w miarę niski, możliwe nawet, że grano ją na pianinie. Wolna melodia roznosiła się wokół mnie, docierając do uszu. Docierając do umysłu. Docierając do świadomości… Ale tym razem, wiem, co to za piosenka
Miałam sen, wzdycham leniwie. Sen, w jakim, po otwarciu oczu, ujrzałam pustkę. Jednak i ta pustka powoli nikła, zastępowana przez blade światło wschodzącego słońca gdzieś na krańcu świata. Zasłaniając oczy, aby ból głowy nie wzrósł, odczekałam chwilę i pozwoliłam się przystosować źrenicom do nowego punktu, w jaki się wpatrywałam.
Miałam sen o wolności, która była, jest i zawsze będzie tylko iluzją stworzoną przez umysł.
---------------------------'--
Coś mnie zara strzeli
Gdzie białe napisy na tym spikolonym tle?!
No nic
Rozdział poprawię jutro, max w pon
A teraz
Dobranoc ❤
03.06.17r.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz