Dział czwarty - Księga Czwartego. Ben Lshandt. Trzy. [Cześć druga].

42 7 0
                                    

– Ten widok każdym razem mnie przeraża – oświadczył, wpatrując się w panoramę za murem. – Mam nadzieję, że wybijemy szybko tych dupków – dodał, spoglądając na czwórkę ludzi za sobą. Uśmiechnął się lekko do niskiej blondynki, która przewróciła oczami i parsknęła cicho śmiechem. – Lila, co myślisz o…
– Morda, dowódco – przerwała mu, kierując swój wzrok na olbrzymów, którzy oddaleni o jakieś sto metrów, niebezpiecznie szybko zaczęli się zbliżać. – Widzę głównie trzydziestki – oświadczyła – więc nie powinno być problemu. Jedenastka trzydzieści metrów od nas może się nimi zająć, natomiast oddział od dowódcy Corvus powinien się tu pojawić w maksymalnie piętnaście minut, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Wszechwiedząca Lila – mruknął. – Dobrze wiedzieć. Hej, Marisso. Ciebie też zastanawia, co ukrywa Trzeci? – skierował się do rudowłosej, która siedziała na murze z nogami zwisającymi w powietrzu. Nie odrywając wzroku od powoli zbliżających się olbrzymów, westchnęła cicho.
– Podejrzewam, że ma to związek z jego zniknięciami. Wy głupi nie jesteście, więc też to pewnie zauważyliście.
– O co chodzi?
Stękając, Ben szybko pochwycił uda trzynastolatki, która uwiesiła się na jego szyi. Śmiejąc się cicho, skierowała swój wzrok na dwoje Głównych Dowodzących, a słysząc pokasływanie Czwartego, szybko zeszła.
– Dowódco, jesteś chory? – mruknęła cicho, odgarniając niemal białe włosy do tyłu. – Powinieneś się kurować.
– Mam lepszą wytrzymałość, niż wy – oświadczył, siadając przy Fiancee i szczelniej zakrywając szyję szalem od Pierwszego. – To tylko małe przeziębienie.
– Szósty oddział ofensywny jest potrzebny na wschodniej części muru Johnsa! – oświadczył nagle chłopięcy głos. Przyglądając się biegnącemu w ich stronę chłopakowi, Ben, niemal od razu zorientował się, że należy od ósemki od Corvus. Duma, z jaką się odnosił. Wyprostowane plecy, nigdy niekrzywiące się. Twarde spojrzenie, jakich uczyła ich Demetria, a których ona sama uczyła się u nich i u matki. – Dowódca Corvus zarządziła odwrót siedemnastki. Potrzebujemy was przeciwko dwóm czterdziestkom piątkom, które się powoli zbliżają.
– Przekaż dowódcy Corvus, że mają przeżyć – oświadczył ostro Lshandt w stronę bruneta. – Twoje nazwisko?
– Ezra Libra – wymówił głośno, salutując bezbłędnie. – Jestem zastępcą dowódcy Corvus.
– Rozumiem, zastępco Libro. – Podnosząc się, wychwycił kątem oka znudzone spojrzenie Marissy. – Dowódca Fiancee pójdzie z wami i będzie zarządzać akcją. Macie wypełniać każdy jej rozkaz, natomiast jeśli byłoby to niemożliwe, wtedy znajdujecie się pod opieką dowódcy Corvus, zrozumiano? – skierował się do swoich podopiecznych.
Czwórka dzieciaków zasalutowała w odpowiedzi i bezzwłocznie zwróciła się w stronę zastępcy dziewczynki, aby wypytać o szczegóły. Kiwając Marissie głową, ten pierwszy raz zgodził się, aby jego ludzie byli pod jej opieką. Wiedział, że pewnego dnia on zapewne odejdzie, a jego oddział może przeżyć. Już od początku, od kiedy został mianowany na tak ważne stanowisko, musiał nauczyć dzielić się tym, co posiadał. Musiał dawać wolność tym, których kochał, a którzy byli jego podwładnymi. Przyjaciółmi. Rodziną, która chce widzieć jego uśmiech.
Westchnął cicho i wrócił wzrok w przeciwną stronę niż tą, od której szli olbrzymi. Przypatrywał się budynkom i ludziom na dole. Dalej kierował się na mury i na niebo, za którym był ocean. Pragnąc go znowu zobaczyć, pokręcił głową i podniósł się, jednocześnie przygotowując do walki.
Spokojnie i zręcznie wyciągnął oba miecze z pochew, a następnie sprawdził rękawice. Upewniwszy się, że nikt z obecnych na murze, oddziałów, go nie zawoła, odczekał kolejne metry, podczas których zbliżali się olbrzymi, kaszląc w międzyczasie oraz sprawdzając gorączkę. Nie spadała ani nie wzrastała.
– Ben! – Słysząc wołanie Pierwszego, nieco otępiony, spojrzał w stronę, z której dochodził głos. Biegnąc na czele oddziału, dumnie stawiał kolejne kroki w biegu, nie spuszczając z młodszego wzroku. – Pozwól, że mój oddział się tym zajmie. Trening im się przyda.
– A ty nie masz przypadkiem defensywy? – Odchylając głowę w prawo, zmrużył oczy. – Adrien, wiem, że ofensywa i defensywa muszą się nawzajem uczyć, ale nie pozwalaj swoim ludziom, samym w dodatku, biec na olbrzymów. Nie znają odpowiednich technik.
– Dowódco Benie, czuję się urażony – oświadczył tęgi chłopak o ciemnym kolorze skóry – ale co racja, to racja. Przygotować działa?
– I wezwijcie dwudziestkę, jeśli skończyli robotę – dodał jasnooki, zakrywając twarz dłonią. – Adrien, wiem, w jakim jestem stanie, ale…
– Wiemy już, dlaczego Aleksander znikał – przerwał mu ostro. Ton oraz słowa poskutkowały, ponieważ Czwarty zamilkł, zamierając jednocześnie. Ostrożnie i powoli kierując wzrok na partnera w boju, przełknął z trudem ślinę oraz poczuł własne, szybkie bicie serca. Kiedy Pierwszy podszedł do niego, odruchowo się cofnął, aby jedynie pokręcić głową. – W murze Johnsa, w wiosce, w której jest Jackson, odkryto dziwną substancję. Dwóch żołnierzy próbowało się dowiedzieć, co to jest, ale podczas zbierania próbek, któryś dotknął tej mazi, która zżarła mu, dosłownie, całą dłoń.
– Hę?
Unosząc brew, spojrzał na niego, jak na idiotę, albo co gorsza, jakby właśnie zobaczył Aleksandra w stanie upicia alkoholowego, który próbuje poderwać jedno z dział.
– Nikt nie wie, co to jest. Aleks badał to od tych kilku miesięcy i jedynie udało się jemu oraz Inżynierom jakoś zablokować wypływ. Za dwa dni, z samego rana, wszyscy Główni Dowodzący mają za zadanie zjawić się tam – wyjaśnił, rozglądając się na boki. Widząc przybywającą dwudziestkę, westchnął cicho. – W Midorium dzieje się coś złego – oświadczył. – Możliwe, że za parę lat to będzie koniec. Musimy jak najszybciej uzyskać zgodę na odszukanie nowych terenów.
– Dlaczego nie możemy iść tam od razu? – Dziwiąc się, brunet spojrzał na działania ludzi Pierwszego. Zagryzając policzek od wewnątrz, odruchowo rozglądał się również za swoim oddziałem, mając nadzieję, że wszyscy przeżyją. Nie chciał kolejny raz tracić członków rodziny.
– Radni tak zarządzili – odpowiedział jedynie, przeczesując włosy. – Widziałeś może Toma? Mam do niego jedną sprawę.
– Powinien być na Cygnusie, o ile mnie pamięć nie myli – rzekł powoli. – Coś się stało?
– Knight musi mi pomóc z pewnym problemem – odpowiedział, odwracając się do niego plecami. Otwierając usta, Czwarty miał w zamiarze spytać o powód problemu, jednak wiedząc, że ten i tak będzie milczeć, zbył wszystko machnięciem ręki. – Ostatnio coś wszystko zbyt łatwo idzie – zauważył, spoglądając na ludzi walczących z olbrzymami. – To niepokojące.
Odpowiadając wyciągnięciem ponownie mieczy, Ben zmierzył go współczującym wzrokiem. On miał za sobą już pięć lat dowództwa, natomiast Czwarty nawet nie pół roku. Nie wiedział wielu rzeczy, nie odczuwał jeszcze takiego bólu, jaki czuli oni.
Biorąc głęboki wdech, który był przyczyną głośnego kaszlu, kiwnął głową Pierwszemu i kucnął lekko, przygotowując się do skoku.
Chciał walczyć. Chciał czuć. Chciał być. Nieważne, czy był dziwką, mordercą czy nawet nikim. Posiadał rangę Głównego Dowodzącego, a to mu wystarczyło, aby wiedzieć, że mimo wszystko, jego ojciec, ciotka i kuzynka są z niego dumni.
Nieprzyjemny chłód jednak niwelował jego zapał. Adrien ma rację.
Szło im zbyt łatwo.
***
Spojrzał na niezapominajkę leżącą w małym, dość mocno zniszczonym kubku.
Nawet nie próbował podejść do kobiety, która osunęła się ponownie na podłogę, dławiąc powietrzem. Nie chciał się zbliżać do Pierwszego opierającego się o biurko. A przede wszystkim nie chciał teraz, aby Tom podniósł swoją zszokowaną minę. Nie chciał widzieć łez żadnego z nich mimo faktu, że je słyszał. Słyszał cichy szloch każdego z nich.
Opierając się o ścianę, sam niemo płakał. Przełykał z trudem ślinę oraz zaciskał zęby, aby nie wydać z siebie jęku bólu, żalu i tęsknoty. Cierpienia, które teraz zawładnęło Midorium.
– To nie może być prawda – oświadczył cichutko Knight. Pokręcił głową. Szarpnął się za włosy. – Powiedzcie mi, że to nie jest prawda.
On nie żyje.
Nikt nie miał odwagi powiedzieć tego nagłos.
Nikt nie miał odwagi tego oświadczyć, ponieważ równałoby się to rzeczywistości, której się bali.
– Jak musi się czuć teraz młoda? – parsknął Adrien, uderzając kolanami o podłogę. – Jak musi się czuć Demetria po takiej stracie? Zwłaszcza że teraz został jej tylko brat.
Ben widział, jak Adrien gryzie się w rękę, aby nie wydać z siebie żadnego odgłosu.
– Co się takiego stało? – spytał tępo Czwarty i w końcu wziął na tyle głęboki wdech, aby podejść do Marissy oraz Adriena i podnieść ich z podłogi. Następnie, z całą siłą, jaką posiadał, rzucił oboje na kanapę, samemu opadając u stóp Piątego. – Dlaczego się teraz czuję jak dziecko, które straciło rodzica? – jęknął cicho, ukrywając twarz w dłoniach.
Już wiedział, dlaczego wtedy tak łatwo szło. Każde z nich wiedziało, dlaczego Aleksander znikał. Dlaczego prowadził własne śledztwo. Dlaczego ich unikał i stawał się coraz bardziej oschły. Dlaczego dopuszczał się tego wszystkiego.
On po prostu robił wszystko to, co chciał. Kiedy jeszcze mógł.
– Dlaczego ten idiota zostawił mnie samego? – spytał cicho Tom, ukazując zapłakaną i zasmarkaną twarz. Widząc ją, Marissa zaśmiała się cicho i sięgnęła po chusteczkę, aby następnie podać ją Piątemu, który chętnie ją przyjął. – Wie ktoś, kto ma być jego zastępcą?
– Radni milczą na ten temat – oświadczył Adrien, ciągnąc za rękaw młodszego. Wyciągając ku niemu dłoń, przygarnął do siebie chłopaka, jednocześnie pozwalając blondynowi ich wszystkich objąć. – Myślę, że do tygodnia sprawa się wyjaśni – dodał spokojniej.
Żadne z nich nigdy nie czuło takiej pustki po stracie kogokolwiek.
– Trzeci Główny Dowodzący, Aleksander Jackson nie żyje – powiedziała ostrożnie, jednak głośno, Marissa, wpatrując się tępo w ścianę naprzeciwko. – Żołnierz z niemal dekadą dowództwa na koncie, umarł zeszłej nocy.
I również po tych słowach, każde z nich wybuchło cichym płaczem, obejmując się mocniej. Pragnąc poczuć ciepło drugiej osoby. Chcąc mieć pewność, że akurat oni żyją. Że nie są martwi. Trzeciego listopada roku osiemset czterdziestego piątego, nie tylko Główni Dowodzący, po raz pierwszy od lat, tak intensywnie płakali, ale robiło to również pewne rodzeństwo, ze świadomością, że zostali sami.
Zaciskając zęby, zaczynali bać się kolejnego dnia. Mrugając oczami, widzieli jego. Wdychając powietrze, poczuli dym papierosów, których używał. Płacząc, okazywali uczucia. Po raz pierwszy od lat ujawnili siebie, nie jako bestie, nie jako broń, ale jako ludzi, których złamano.
– Aleksandrze, dlaczego nas zostawiłeś?
Płaczliwie wypowiedziane zdanie. Dziecinne tony, których się bali, których się wstydzili. To, co ich osłabiało, nie miało prawa wyjść na światło dzienne.
Jednak kiedyś dla każdego nadejdzie taki dzień, kiedy zostanie złamany. Kiedy serce, owinięte w szkło, zostanie przez nie uszkodzone. Raz, ale nieodwracalnie.
– Ty głupi idioto.
Płakali intensywnie za osobą, która była ich opiekunem i wrogiem jednocześnie. Płakali w ukryciu, ponieważ świat nie mógł widzieć ich łez.
A mówi się, że ludzie bez człowieczeństwa już nic nie czują.
Więc dlaczego oni cierpieli?
------------------------
Skapłam się właśnie, że jest sobota xD
Ogolnie rzecz biorąc to zakonczenie w tym dziale jest moim ulubionym.
A co Wy sądzicie?
Za tydzień rozdział Aleksa, w tym dziale aktualnego Trzeciego!
08.04.17r.

Lotnicy; Krokiem w przód zaczniemy naszą wolność[SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz