- A tego co ugryzło? - weszłam do szatni chłopaków i jak zwykle Steph nie miał nastroju.
- Po prostu... - wymamrotał.
- Ten to ostatnio non stop ma gorszy dzień - rzekła rozbawiony czymś Markus.
- Kurwa mam prawo!
- Ej Steph spokojnie...
- Jak spokojnie? Ciągle się przypieprzacie!
- Steph, wyluzuj - sytuację starał się uspokoić Karl.
- Mam dosyć, że na pierdoły uwagę zwracacie, a jak serio się coś dzieje to macie mnie gdzieś!
- Nikt nie ma Cię gdzieś Stephan - powiedziałam mu w nadziei, że zestopuje.
- Właśnie Marie ma racje... Nikt Cię nie olewa - przyznał mi rację Karl.
- A poza tym nie denerwuj się już - dodałam.
- Ty Marie to całkowicie masz mnie w dupie! - wykrzyczał mi prosto w twarz.
- Wiesz co... - wyszłam i poszłam przed siebie.
- Jesteś z siebie dumny?! - krzyknął Markus. - Tak ją kochasz? Żenada!
Szłam przed siebie w ogóle nie zwracając uwagi na to, że nie znam miasta. Łzy cisnęły mi się do oczu jak szalone. Nie spodziewałam się po nim tego... Powiedział mi to bez żadnego skrępowania tak jakby właśnie serio tak uważał, a nie mówił tylko w złości. Cały ten jego wybuch był totalnie bezpodstawny. Nie miałam ochoty nikogo widzieć. Szłam dalej i było mi gorąco z nerwów na tyle, że zimny, zakopiański wiatr nie robił na mnie wrażenia. W końcu usiadłam na ławce i dałam upust złej energii. Dosiadła się do mnie jakaś pani i zagadała po polsku. Jak tylko skapnęła się, że nie rozumiem zmieniła język na angielski.
- Miłość? Czasem zawodzi, ale jeszcze będzie pięknie.
- To nie chodzi o miłość prosze pani, a o przyjaźń..choć zastanawiam się czy to serio przyjaźń.
- Gorszy czas dławi czasem każdą relację młoda - uśmiechnęła się do mnie życzliwie. - I dla tej waszej przyjaźni wyjdzie jeszcze słońce.
- Dziękuję - odparłam tylko gdy kobieta szykowała się do odejścia.
Nawet nie wiem ile tam siedziałam, ale straciłam całkiem poczucie czasu.
Robert
Mar gdzieś zniknęła. Miała być u Niemców, ale oni właśnie kończą trening, a po niej ani śladu.odbierała nawet telefonu. To do niej całkiem nie podobne...
- Widzieliście gdzieś Marie?
- Wyszła roztrzęsiona po kłótni ze Stephem przed siebie i tyle ja widzieliśmy - z odpowiedzią pospieszył mi Markus.
- Jak to wyszła roztrzęsiona przed siebie..?
- Nie martw się ochłonie i wróci - pokój próbował wprowadzić Karl, ale widziałem, że sam w to nie wierzy.
- Telefonu też nie odbiera.
- Aż tak? - ponownie przemówił Karl.
- Kurwa - syknąłem. A co jeśli coś jej się stało?
- Ode mnie tez nie odbiera - rzekł Consti.
- Powiedzmy o tym fakcie trenerowi.
Stephan
Doszło do mnie co jej wykrzyczałem. Nie powinienem jej tego robić, bo przecież dbała o mnie najbardziej, nawet jak byłem w szpitalu nie opuściła mnie na krok. To, że spędza ze mną mało czasu przez związek z Robertem sprawiło to co powiedziałem. Nie myślę tak wcale... Zależy mi na niej, ale zdaje sobie sprawę z tego, że teraz jeszcze bardziej sobie to skomplikowałem. Jestem totalnym debilem. A teraz przeze mnie Marie nie daje znaku życia i poszła gdzieś,a przecież nie zna miasta...
- Kurwa - widziałem jak bardzo martwi się o nią rudy.
- Wróci... Może po prostu spacer jej się przedłużył - Karl jak zwykle robi za dobrą duszę.
- Nie pierdol - oburzenie wzrastało w Norwegu.
- Nie denerwuj się - przemówiłem. Będzie okey, też się martwimy.
- Ty to akurat nie masz do tego prawa! To przez Ciebie Marie nie wiadomo gdzie się podziewa! Jeżeli coś jej się stanie to będzie Twoja wina!
Wykrzyczał mi to, a ja wiedziałem, że ma rację. To moja wina... Jeżeli Marie ucierpi to sobie tego nie daruję... Nawet nie zamierzałem mu odpysknąć, bo nie ma co dyskutować z prawdą. Bałem się o nią. Do tej pory cisza... Było już ostro po 22, a Marie dalej ani widu ani słychu. Czułem te ich tępiące mnie spojrzenia i mówiące, że jestem nikim. W sumie to byłem nikim... Moja chora zazdrość o Marie sprawiła bólu nam wszystkim. Padło o kilka gorzkich słów za dużo...
Skapnęłam się dopiero prawie dwie godziny po tej całej akcji, że nie wzięłam ze sobą telefonu. No to zajebiście pomyślałam. Ani jak dać znak życia, ani jak sprawdzić drogę powrotną. Jestem w ciemniej dupie! Postanowiłam na własną rękę trafić do hotelu choć liczyłam się z tym, że z moją orientacja w terenie raczej zejdzie mi na tym cała noc. Ruszyłam na pozór ta samą drogą co wcześniej, ale to by było za proste... Oczywiście wlazłam w jakiś tajemniczy zakamarek. Emocje opadły i poczułam rzeczywistą temperaturę. Zakopane jest dla mnie jedną wielką tajemnicą... Nawet nie było kogo zapytać o drogę. Liczyłam, że znów pojawi się jakaś życzliwa staruszka, ale umówmy się staruszki nie spadają z nieba. Kurwa, to wszystko nie było warte obecnej sytuacji! Padło kilka gorzkich słów za dużo...
Po prawie godzinie tułaczki przemarznięta trafiłam do hotelu. W holu obok recepcji czekała na mnie cała moja kadra i Robert. Czułam, że kamień spadł im z serca. Spotkałam spojrzenie Stephana było pełne ulgi i czułam jak bardzo żałuje tej sytuacji. Podniósł się prędko i udał w moją stronę.
- Marie przepraszam...
- Nie dotykaj mnie - rzuciłam zimnym tonem. - Nie mam ochoty z Tobą przebywać.
- Odsuń się - przepchnął go Rudzielec. - Marie, kochanie tak się bałem.
- Przepraszam, ale to emocje...
- No napędziłaś nam stracha - rzekł Markus.
- Was tez przepraszam panowie... Ale sami wiecie...
- Luz. Grunt, że wszystko dobrze się skończyło - skwitował Karl.
Udałam się z Norwegiem do pokoju. Okrył mnie kołdrą i zrobił ciepłej herbaty. Widziałam ile go to kosztowało...
- Przepraszam.. To było nieodpowiedzialne. Robert nawet sobie nie wyobrażam jak się martwiłeś...
- Fakt, bałem się strasznie o moją małą, ale na szczęście jesteś cała i zdrowa.
- Chodźmy spać. Mam dosyć wrażeń.
************************************************************
Mówiłam, że się rozkręci!
CZYTASZ
Love Again
FanfictionMarie zaczyna pracę w niemieckiej kadrze skoczków. Przeżyje wiele przygód i... I znów się zakocha Historia miłości szczęśliwej... i niekoniecznie ZAPRASZAM! (Zdjęcie z okładki wzięte ze strony Psychology Today)