Rozdział 32

61 6 2
                                    

...
..
.
Nim jednak sam zdążyłem zareagować, przy tym człowieku, który łączył wszystkie excalibury, znalazł się Yuuto, trzymając w dłoniach swój miecz.
Hmmm... Zapowiada się piękne przedstawienie. Czułem od niego ogromny gniew, skierowany wprost na tego człowieka.

- Balba! - Krzyknął do niego Yuuto. - Od tak dawna czekałem na ten dzień.
- Kiba Yuuto. - Powiedział spokojnie. - Ostatni ocalały z eksperymentu Sword Brith.
- Nie, nie ocalały. Zabiłeś mnie. Żyje tylko dzięki Rias. Nim jednak Cię zabiję... Dlaczego? Dlaczego, nas wszystkich chciałeś zarżnąć?!
- Dalej tego nie rozumiesz? - Zaśmiał się lekko. - Ponieważ wszyscy byliśmy dowodami eksperymentu.
- Wierzyliśmy.. Wierzyliśmy, że znosimy to wszystko w słusznej sprawie!
- Przecież dokładnie tak było. - Mówił nad wyraz spokojnie. - To co udało mi się z was wydobyć, przysłużyło się dobrej sprawie.

Sięgnął po coś do kieszeni swojego płaszczu. Wyciągnął z niego, jakiś drobny, błękitny kamień.

- To jest rezultat moich eksperymentów. - Wystawił go ku niemu. - To są wszyscy.. Wszyscy, którzy uczestniczyli w projekcie Sword Birth. Ich dusze i ich zdolności.
- ... - Yuuto wpatrywał się w niego z lekkim przerażeniem.
- Weź go jeśli chcesz. Nie potrzebuje go więcej. Jestem w stanie produkować je na masową skalę. - Rzucił mu ten kamień, wprost pod jego nogi.
- To są... Wszyscy?

Widziałem gdzieś już ten kamień... Taaak... Pamietam. Bóg dawał go swoim aniołom.  Dzięki nim.. Miały ogromne zdolności w posługiwaniu się świętymi mieczami... Szczególnie jeden.. Michał Archanioł. Prawa ręka samego Boga. Pamietam jak z nim walczyłem. Posługiwał się jedynym w swoim rodzaju świętym mieczem; Durandal'em. Dokładnie pamiętam tą stal. Ostrze grubości cząsteczki, zdolne przeciąć wszystko. Dawno o nim zapomniałem, lecz dzięki temu kamieniowi, wspomnienia wróciły. Och... Jakże to były wspaniałe czasy. Każdy przeciw każdemu... A później ja... Jakaż szkoda, że udało im się mimo wszystko mnie zatrzymać. Nawet Jinpachi, nie dał rady... Nie mówiąc już o tej kobiecie. Jego córce, a matce Jhina. Hmm... Może tym razem będzie inaczej? Jakby nie patrzeć... Jhin jest ostatnim z Hachijo. To również musiało coś oznaczać, czyż nie mam racji? Oczywiście, że mam. Wszystko zostało z góry ustalone... Wybacz mi Jhin, że padło akurat na Ciebie... Lecz mojej woli, nikt i nic nie może się sprzeciwić.

=====================

Yuuto wziął do ręki kamień, rzucony przez tego całego Balbę. Oglądał go bardzo dokładnie. Ciekaw byłem bardzo, o czym w tej chwili myślał. Co by to jednak nie było. Musiał się bardzo tym wszystkim przejąć.

- Przyjaciele... Wam zawdzięczam fakt, że właśnie tu teraz stoję. Gdyby nie wasze poświęcenie... Dołączyłbym do was. - Zamknął oczy i zacisnął pieść w której trzymał kamień. - Dziękuje wam za wszystko.

Nagle kamień po prostu w niego wszedł. Zupełnie tak, jak wchodził on we wszystkie anioły w służbie Boga.
...
Coś jest nie tak. Sam to zauważyłem... Jego aura, natychmiast się zmieniła. Była ciepła, przyjemna w odbiorze. Zaczął emanować, jakąś błękitną poświatą.

- Dlaczego z moich oczu, płyną łzy? - Zapytała Akeno.
- Nie tylko z Twoich. - Odpowiedział jej Issei.

Rozejrzałem się po przyjaciołach Jhina. Dlaczego oni płaczą ? Nie... Dlaczego moje ciało drży? Spojrzałem ponownie na Yuuto. Coś Ty właśnie zrobił dzieciaku?

- Robi się nie ciekawie. - Powiedział lekko przejęty Balba. - Freed!
- Jestem szefie! - Wyskoczył z nikąd.
- Weź ten miecz! - Wskazał mu na połączone w jeden, excalibury.
- Robi się! - Natychmiast go pochwycił. - Fajną mam zabawkę? To od mojego szefa. Idealna, do krojenia demonów.
- Zaraz zamknę Ci tą gębę. - Powiedział do niego Yuuto.
- Zaczekaj, Kiba Yuuto. - Odezwała się Xenovia. - Pozwól, że Ci pomogę.
- To znaczy, że jesteśmy sojusznikami? - Spytał żartobliwie.
- Mam taką nadzieję. - Odpowiedziała mu, lekko się uśmiechając.

- Przewodnicząco? Co tu się właściwie wydarzyło? - Spytał Issei.
- Yuuto dosięgnął swojego szczytu. - Patrzyła na niego z dumą. - Odblokował swój Balance Breaker. Teraz nic go już nie zatrzyma.

- Święta Matko Maryjo, święty Piotrze i Pawle. Archaniele Michale i Ty Przenajświętszy Boże. - Zaczęła się modlić Xenovia. - Proszę was, pomóżcie mnie i ześlijcie mi wasz przenajświętszy artefakt.

Wystawiła dłoń do boku. Zaraz koło niej, pojawiła się spora pieczęć, z której zaczęło coś wychodzić skute w łańcuchach.

- Wiem, że proszę was o wiele. Jednak nie zważajcie na moje grzechy. Proszę was o pomoc, pomoc w pokonaniu zła, stojącego przede mną.
- Niemożliwe... - Sam lekko byłem wstrząśnięty, widząc co wyłania się z pieczęci.

W jej dłoni, ukazał się Durandal. Przenajświętszy miecz samego Boga... Kim ona była, że mogła go dzierżyć? Żaden człowiek... Nie powinien być w stanie go nawet dotknąć. Czy ona jest zesłanym na ten świat aniołem? A może to Archanioł w ludzkiej skórze? Czym ona była?

- To przecież Durandal!? - Balba się przeraził.
- Zgadza się. Miecz samego Boga.
- Nie masz prawa się nim posługiwać! To niemożliwe!
- W przeciwieństwie do Ciebie.. Nie potrzebuję, żadnych kamyczków aby władać excaliburami.
- To znaczy?
- Urodziłam się szermierką. - Powiedziała podnosząc ostrze w jego stronę.
- Wrodzona umiejetność, władania Durndalem? Tak to oczywiste, teraz wszystko stało się jasne...

Niestety, a może i stety, przerwano mu. Kokabiel cisnął w niego włócznią świtała.

Balba miał racje jednak, co do jednej rzeczy. Wrodzona umiejetność władania Durandalem. Wygląda na to, że na tym świecie wciąż trwa ewolucja... Ewolucja na lepsze. Nigdy nie spotkałem człowieka, a tym bardziej człowieka w służbie Boga, który mógłby władać Durandalem. Ta dziewczyna jest swego rodzaju ewenementem na skale tego świata. Powiem wprost... Zaintrygowała mnie jej osoba.

- Przykro mi Balba. - Zaczął Kokabiel. - Jednak Twoje plany, przeszkadzają moim.
- Co to wszystko ma znaczyć?! - Krzyknęła Rias w jego stronę.
- Skończmy wreszcie te paplaninę. - Jego „Komnata" zniknęła, zaś on sam rozłożywszy skrzydła unosił się w powietrzu. - Freed! Wbij go w ziemię.
- Tak jest szefie!

Od razu posłuchał rozkazu Kokabiela. Wbił ten Excalibur w ziemie.

- Jeśli chcecie przeżyć demonki, radzę wam uciekać. Bo Za jakieś 20 minut, nie będziecie mieli po czym biegać, ani na czym stać. - Zaśmiał się Freed.
- Zamierza zniszczyć tą ziemię? Nie pozwolę na to! - Krzyknął Issei. - Boost!
- Gremory Rias! - Spojrzał na nią. - Przedwieczny Bhunivelze! Wyzywam was do walki.

Spojrzałem raz na niego, raz na Rias. Gdy mrugnęła oczyma, znalazłem się obok niej. Skurczyłem się do rozmiarów Jhina i spojrzałem na nią z bliska.

- To co? Pani Gremory... Zamierzasz się tylko na mnie tak wpatrywać?
- Nie, przynajmniej nie teraz...
- Cóż za dylemat nieprawdaż? - Szydziłem z niej.
- Co masz namyśli?
- Przecież wiesz... Albo ratować Miasto i świat, przed kolejną wojną, albo ratować Jhina... i świat przed chaosem. - Zaśmiałem się.
- Przysięgam...Przysięgam, że po wszystkim, zrobię wszystko co tylko mogę i go odzyskam.
- Być może, masz rację...  - Spojrzałem na Kokabiela. - Ale na razie... Co byś powiedziała jakbyśmy go szybko załatwili?
- Ty? Chcesz pomóc mnie?
- To była prośba Jhina. Jestem słowny... Nie myśl sobie, że jako... Powiedzmy czarny charakter nie mam honoru czy serca.
- ... Niech będzie. - Oboje spojrzeliśmy na niego. - Nie ufam Ci, ale tym razem zrobię wyjątek.
- Bez obaw... - Za mną pojawiła się wielka pieczęć. - Chętnie z tobą później pomówię o zaufaniu. - Uśmiechnąłem się.

Tak, to już się zaczęło...
Szykuj się Kokabiel... Bo tym razem.
Nie będzie litości.

* Highschool DxD: Jhin *Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz