Rozdział 29

56 6 0
                                    

...

Leciałem wprost na teren szkoły, nie zważając już kompletnie na nic. Nie mogłem pozwolić aby ten cały Kokabiel, zniszczył nasz dom. Poza tym czułem, że jest w nim coś, co mnie do niego ciągnie. Oczywiście, żeby wszystko było jasne. To nie to, że podzielałem jego poglądy, o nie. Emanowała od niego aura, która była podobna.. A przynajmniej w jakiś sposób zbliżona, do aury samego Bhunivelze. Kimkolwiek lub czymkolwiek jest, muszę z nim porozmawiać, póki jeszcze mam okazję... A później nakopie mu do dupy. Uśmiechnąłem się lekko, sam do siebie. 

================================

Znalazłem się na boisku szkolnym. Wylądowałem i zauważyłem jakiegoś starego typa, który.. Właściwie co on robi ? Widzę ogromną pieczęć i odchodzące od niego kolejne 4. Co oni tu wyprawiają ? 

- Bhunivelze! - Usłyszałem głos Kokabiela

Spojrzałem w niebo. Był on dość wysoko nad ziemią, a właściwie to lewitował, siedząc w jakimś... Albo raczej małej komnatce (?) Spoglądał na mnie uważnie. Oczywiście również i ja, go lustrowałem. 

- Kokabiel. - Powiedziałem spokojnie jego imię.
- A gdzie Twoi przyjaciele ? -Zaczął się rozglądać.
- Zaraz tu przybędą. 
- Więc, czemu ich zostawiłeś ? - Podparł głowę ręką.
- Znasz Bhunivelze ? - Spytałem spokojnie.
- Czy to pytanie retoryczne ? 
- Odpowiadaj. 
- Oczywiście, że znam. Co więcej, miałem okazję się z nim nawet zobaczyć. A przynajmniej raz.

...

- Bhunivelze. - Powiedziałem w myślach jego imię.
- Co jest, dzieciaku ?
- Co wiesz o nim? - Zmarszczyłem lekko brwi.
- Wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że nie dasz mu w tej chwili rady.
- Skąd ta pewność?
- Balance Breaker Stage 2. To wciąż za mało, na kogoś takiego jak jeden z przywódców, upadłych aniołów.
- Chcesz powiedzieć, że mam z nim szanse, oddając się ponownie Tobie ? - Chyba wiedziałem do czego zmierza.
- Mhm. - Mruknął.

.....

- Nie uważasz, że jest zbyt nudno na tym świecie ? Anioły, demony, upadli... Starają sobie nie wchodzić w drogę.. Jednak jak oboje wiemy. To niemożliwe. Nasze światy, balansują na krawędzi wojny, już od dłuższego czasu. Wystarczy tylko iskra, aby doszło do wybuchu. 
- I Ty chcesz, tą iskrę wywołać. - Zacisnąłem pięści.
- Zgadza się, chłopcze. Prędzej czy później, i tak doszłoby do wojny. Nie ma sensu odwlekać nieuniknionego. A kiedy każda frakcja się już dość wykrwawi, znów zapanuje pokój. Żyjemy wszyscy w jednym błędnym kole, którego niemożna zakończyć. 
- Zawsze jest jakieś inne wyjście.
- Czyżby ? - Wydał się być zaintrygowany. - Nie można zmienić tego koła. To tak jak Twoje narodziny. Rodzisz się, żyjesz, płodzisz dziecko, umierasz. Koło zaczyna się ponownie, Twoje dziecko rodzi się, żyje, płodzi Twoje wnuki,umiera. Koło, które raz się zamknęło, już nigdy się nie otworzy. Istny chaos. Czyż nie? Chaos, który Ty sam stworzyłeś. 
- Ja ?
- Ty, choć nie do końca. Ale jesteś kolejnym Sacred Gearem Bhunivelze, który zapoczątkował ten porządek rzeczy.
- Ja ? Sacred Gearem ? - Co on chce przez to powiedzieć ?
- A jak myślisz ? Jaki sens, ma Twoje życie ? Urodziłeś się w rodzinie, którą wybrał sam Bhunivelze, na swoje figury. Ty, Twoja matka, Twój dziadek... Wszyscy jesteście pionkami w rękach Bhunivelze. 
- ... 
- Już powiedziałem. Coś co zostało zapoczątkowane i zaplanowane przed początkiem wszystkiego, musi trwać wiecznie. Nawet jeśli Ty zginiesz... Zawsze znajdzie się ktoś, kto stanie się kolejnym narzędziem w rękach Chaosu. Twoim celem jest, spustoszenie tego świata. Utopienie go w chaosie. Zniszczenie Boga, zniszczenie tego świata! 
-...
- A gdy zniszczysz już ten świat, Ty i Bhunivelze, a raczej Ty w rękach Bhunivelze.. Stworzycie kolejny, na podobieństwo poprzedniego. I dobrze o tym wiesz. Nie przyznasz się do tego, ale głęboko, bardzo głęboko, sam tego pragniesz.
- Mylisz się. - Miałem spuszczoną głowę. 

Myli się, prawda? Nie jestem, nie byłem i nie będę narzędziem, w rękach Sacred Gearu. To ja jestem jego właścicielem, a nie on moim. Moja matka, również nie dążyła do tego stanu. Nigdy nie chciała zniszczyć świata... Ona kochała życie....
Przed oczyma ukazały mi się wszystkie chwilę spędzone z moją mamą.
Spojrzałem na swój pierścień. 

- Ja ? Ja się mylę ? - Zaśmiał się. - Przecież to Bhunivelze, stworzył świat.. Nie.. Stworzył wszystko, wedle własnego zdania. Stworzył boga, nauczał go a gdy uznał, że przekazał mu całą swoją wiedzę, postanowił obwołać go swoim Nemezis. Dał mu czas na przygotowanie się do bitwy, do bitwy, która trwa od samego początku. Początkiem było zstąpienie Bhunivelze, do człowieka imieniem Jinpachi. Od tamtej pory, trwa wojna. Wszystko i wszyscy, przeciw chaosowi. 
-...
- Twoim przeznaczeniem jest utopić ten świat. Sprowadzić na niego wieczną ciemność... Tak! To dziś, dziś nastąpi sądny dzień. Dzień w którym słońce już nigdy nie wstanie. Dzień, w którym rzeki, morza i oceany, wypełnią się krwią. Dzień w którym wiatr, będzie rozrzucał prochy zmarłych po spalonej ziemi! Jak było napisane w biblii... Dziś nastąpi Apokalipsa tego świata. Ratujcie się, bo Pan nadchodzi!... Tylko... Jedno ale...
-...
- Pan.. Nie jest Bogiem.... Pan... To Bhunivelze i to on, Twoimi rękoma.. Spali cały świat. 


Coś we mnie pękło. Zupełnie jakby... Moje życie... Się faktycznie skończyło. Gdzie w tym wszystkim był sens ? Czy ja naprawdę ? Naprawdę urodziłem się aby zostać narzędziem w rękach Chaosu ? Czy moim przeznaczeniem jest zniszczyć ten świat ? A moi przyjaciele ? Rodzina... Rias? Czy ja naprawdę... Naprawdę mam ich wszystkich zniszczyć ? Czuję się jakbym umarł. Jakby moja dusza została wyrwana z ciała. Zostało samo puste ciało, beze mnie. Byłem niczym duch. Bhunvielze ? Czy ja naprawdę.... Jestem tylko narzędziem, w Twoich rękach ? Czy to wszystko było już zaplanowane ? Tak wiele pytań...A żadnej odpowiedzi.. Szlag...Szlag! 

- Mmm... Wygląda na to, że Twoi przyjaciele już tu są. Uformowali barierę w okół szkoły. Zabawne, myślą, że taka siateczka "NAS" zatrzyma ? 
-... Balance Breaker... Final Form!


Znów to samo uczucie... Czuje się jakbym palił się żywcem...Ale, to nie boli. Już nie boli. Już tu kiedyś byłem... Pochłonął mnie chaos? Prawda ? Czy naprawdę, mam zniszczyć cały świat ? Czy takie jest moje przeznaczenie ? A moje marzenie ? Wieczny pokój ? Czy to była tylko iluzja ? Czy może, w głębi duszy, wiecznym pokojem nazywałem koniec świata ? Nie wiem... Już nic nie wiem. Coraz ciężej, jest mi patrzeć. Oczy są potwornie ciężkie. Jestem zmęczony... Chciałbym odpocząć...

=========================================
Bhunivelze
=========================================

Odpoczywaj chłopcze.
Już dość zrobiłeś... Chcesz zaprowadzić pokój ? Ale jak ? Jak chcesz osiągnąć coś, co od wieczności jest nieosiągalne ? Nie.. To bez znaczenia... Kokabiel... Już dość Ci namieszał w głowie... Są rzeczy, które nie powinieneś jeszcze wiedzieć. Rzeczy, do których sam byś doszedł. Lecz teraz to nie ważne. Liczy się tu i teraz. Kokabiel jest zagrożeniem... Trzeba to wyeliminować. 

Stanąłem twarzą w twarz z Kokabielem. Jego czerwone oczy, były pełne podziwu.

- Bhunivelze. - Powiedział pewny siebie, moje imię.
- Kokabiel. - Wypowiedziałem tak samo jego imię. - Apokalipsa. 

Spojrzałem w niebo, które znajdowało się nad barierą. 

- To ja jestem Apokalipsą. - Powiedziałem, uśmiechając się szyderczo.

* Highschool DxD: Jhin *Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz