Central City, 23 października 2026
Nazywam się Barry Allen i jestem najszybszym człowiekie- Ach, nie. Nie ta seria. Wybaczcie.
Czerwona smuga przecięła ulice miasta, zatrzymując się dopiero pod bankiem. Jak zwykle, znalazł się na miejscu przestępstwa dużo szybciej od policji. Rozejrzał się wokół i wbiegł do środka budynku.
- Snart, nie mam teraz czasu! - zawołał do przestępcy w niebieskim kapturze – Byłem właśnie w trakcie poszukiwań prezentu urodzinowego dla chrześniaka, wiesz?!
Ze wślizgiem podciął nogę jednemu z ludzi Capitana Colda, w międzyczasie rozglądając się za czymkolwiek, czym mógłby związać rabusiów do przyjazdu policji.
Flash miał zawsze masę czasu. Wiedząc, że podniesienie się zajmie mężczyźnie przynajmniej piętnaście sekund, pognał do następnych, żeby obezwładnić ich tylu, ilu zdoła.
Dopadł do Leonarda Snarta oraz jego głównego wspólnika, Micka Rory'ego, łapiąc ich obu za przód kurtek i wtedy zauważył, że żaden z pomniejszych rzezimieszków się nie podniósł. Za to wszyscy siedzieli związani liną z zielonej energii. Serce sprintera zabiło szybciej (o ile to w ogóle możliwe, w jego przypadku).
- Hal...? - szepnął i od razu poczuł się jak idiota. Hal Jordan nie żyje.
Spodziewał się zobaczyć na drugim końcu liny Guya Gardnera albo Johna Stewarda, ale zamiast nich stał tam jakiś młodzieniec. Bez dwóch zdań był Green Lanternem. Nowym Green Lanternem.
- Dzięki za pomoc! - zawołał, w mgnieniu oka znajdując się tuż przy nim z dwoma nieprzytomnymi przestępcami – Policja powinna zaraz się zjawić i ich zgarnąć. Gdybyś mógł poczekać...
- Um... Panie Flash? - przerwał mu nieśmiało – Zasadniczo, przyszedłem tu konkretnie do ciebie... Eee... Pana. - poprawił się, drapiąc z zawstydzeniem po karku – Mam... Osobistą prośbę i gdyby to pan mógł poczekać...
Nie mogę poczekać – pomyślał Barry Allen. Nie miał ochoty rozmawiać z kimś w stroju identycznym do tego, który nosił jego zmarły przyjaciel. A jednak pokiwał głową, zgadzając się. Młody Lantern widocznie się ucieszył. Kilka minut później stali na dachu jednego z wysokich budynków w Central City. Dopiero tam sprinter przyjrzał się lepiej młodzieńcowi. Miał średniej długości czarne włosy, które falowały mu na wietrze. Starszy bohater pomyślał, że pewnie jest w wieku podobnym do młodzików z Ligii Młodych. Zauważył też plecak zawieszony na ramieniu chłopaka. Właśnie zsunął go z pleców i rozpiął, żeby coś z niego wyciągnąć.
- Wiem, że to trochę głupie, ale niedługo mój przyjaciel będzie miał urodziny i... Jest pana wielkim fanem... - mówił szybko i trochę niezrozumiale, podając mu sztywny szkicownik. Flash ostrożnie go otworzył i zobaczył rysunek przedstawiający dwie postacie – jego i młodego blondyna, którego bez trudu rozpoznał nawet w takiej wersji. „Pozowali" razem jak do zdjęcia.
- Przyjaźnisz się z Rossem...?! - wypalił bez zastanowienia. Lantern spojrzał na niego. Dostrzegł jego zaskoczenie, nawet zza tej durnej maski.
- Zna... Znasz go?
Ależ wpadł. Wtopa.
Zaśmiał się, starając nie brzmieć wymuszenie.
- To przecież mój największy fan w całym Star City! Jak mógłbym go nie znać! - młodszy uśmiechnął się szczerze.
- Tak... Tak mi się przedstawił przy naszym pierwszym spotkaniu!
Flash pomyślał, że to nic dziwnego, skoro sam go tak nazywa od lat. Lantern podał mu długopis.
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...