Gotham City, Wayne Manor, 22 grudnia 2026
Rory zszedł z parkietu, pozwalając Helenie zatańczyć z wujem. Miało to zastąpić taniec panny młodej z jej ojcem. W tym przypadku takowy nie był możliwy. Chyba że wykopaliby jej ojca z cmentarza.
Bruce zgodził się, aby wesele wyprawić w jego posiadłości. Twierdził, że chociaż tyle może zrobić dla ich rodziny po śmierci Olivera. Chciał zaopiekować się nimi po jego odejściu, jako najstarszy spośród przyjaciół zmarłego. Rory'emu było obojętne, gdzie odbędzie się ślub i wesele, a skoro rodzina Heleny i tak mieszka w Gotham, to nie miał z tym większego problemu. Jego rodzina w większości też stacjonowała teraz w Gotham, ale z drugiej strony, oni mogli tu łatwo się znaleźć dzięki teleportowi Ligii.
Podszedł do jednego ze stołów z poczęstunkiem i chwycił półokrągłą szklankę z różowym napojem w środku. Powąchał płyn, zastanawiając się czy to jest stolik z napojem bezalkoholowym czy może się pomylił. Zgarbiony tak nad swoją szklanką zauważył swojego wuja. Siedział przy jednym ze stolików, popijając szampana i rozmawiając z uśmiechem na ustach. Rozmawiał z siedzącą tuż obok Dianą Prince. Harper wziął łyk – bezalkoholowy poncz, tak dla jasności – i uśmiechnął się pod nosem.
Roy i Jim byli do siebie bardzo podobni. Obaj stracili głowę dla amazonki. Z tym, że ten drugi jakby trochę się z tym krył. Od kilku lat wiadomym było, że tych dwoje ciągnie ku sobie, ale zawsze się z tym chowali. Tylko po to, aby zostać przyłapanymi na właśnie takich pogawędkach, gdzie niemal było widać latające wokół serduszka.
Podszedł do nich i oparł się ręką o stół, przerywając im ich śmiechy-chichy.
- Rory!
- Cześć wujku Jim. - spojrzał na kobietę – Dzień dobry, Diano. Dziękuję za przybycie na mój ślub. - uśmiechnął się miło. Powoli usiadł na wolnym krzesełku.
- Nie ma za co, Rory. - odparła, przybierając na usta sympatyczny uśmiech.
Zastukał palcami o stół.
- Wiecie – Roy ma dziecko. Ja wziąłem ślub, bo czekam na narodziny dziecka. - posłał czułe spojrzenie żonie na parkiecie. Dopasowana suknia nie ułatwiała ukrycia widocznie zaokrąglonego brzuszka. Jeszcze nie był mocno widoczny, ale jeśli się przyjrzeć, na pewno się go dostrzeże – Czy wy też zamierzacie czekać, aż, no? - poruszył znacząco brwiami.
Diana lekko poczerwieniała, natomiast Jim przybrał na twarzy barwę dorodnego pomidora.
- Rory! - skarcił go, cudem nie unosząc się bardziej.
Chłopak uniósł dłonie.
- Hej, hej! W porządku! Za bardzo próbowałem być Royem, przyznaję. - odetchnął. Omijanie granic nie było specjalnością Rory'ego. Albo nie, inaczej – przekraczania ich w szalonym tempie nie było jego specjalnością. Rory zawsze starał się delikatnie owijać w bawełnę, krążyć wokół tematu, nim zada cios. To Roy zawsze walił prosto z mostu, nie zważając na uczucia rozmówcy czy na to, jak zostanie postrzeżony. - Wybaczcie. - złożył dłonie jak do modlitwy i przysunął je do ust, zbierając myśli. Znowu spojrzał na wuja, uśmiechając się – Wujku Jim, ja jestem szczęśliwy. Ty też bądź, okej?
James uniósł wysoko brwi, rozchylając lekko usta w zdziwieniu. Rory wstał.
- Nie będę wam przeszkadzał! - zawołał, pośpiesznie odchodząc od ich stolika. Pomachał im przez ramię i zniknął w tłumie gości.
Oboje odprowadzili go wzrokiem. Harper długo wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą zniknął jego bratanek. Natomiast Prince przyglądała się jego zaskoczonemu profilowi. Na usta wkradł jej się delikatny uśmiech. Sięgnęła przez stół i przykryła swoją dłonią jego dłoń. Obrócił głowę w jej kierunku i spojrzał na nią pytająco. Po chwili lekko się zarumienił, spuszczając wzrok na stół.
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...