½

159 31 2
                                    


 Niebo spowiły ciemne chmury, z których po chwili zaczął padać deszcz. Rory z trudem rozłożył parasol, pod którym schował się razem z bliźniakiem.

- William był przyjacielem... - rzekł pastor, ale Roy zdawał się nie słuchać, być w innym wszechświecie. Wpatrywał się pustym wzrokiem w trumnę z ciemnego drewna. To w niej, na czerwonym poliestrze leżało ciało prawnika. Bez oddechu, bez życia. Z dziurą w głowie.

Rudzielec pociągnął nosem i otarł szybko policzek, ścierając łzy. Uniósł na chwilę oczy, aby spojrzeć na płaczącą w ramię Louisa Beth i tulącego do siebie Philipa Jeffa. To właśnie najmłodszy z Rossów wyglądał tak, jakby nie miał pojęcia co się dzieje. To zapewne był jego pierwszy pogrzeb.

Harper znów spojrzał na trumnę, którą właśnie opuszczano w dół.

Śmierć i tragedia ciągną się za nim od maleńkości. Tak, jakby Roy Harper nie zasługiwał na happy end. Otoczony przyjaciółmi i rodziną. Bo zawsze, gdy wydawało się, że już jest dobrze, znowu brutalnie odbierano mu rodzinę.

Przebiegł spojrzeniem po zgromadzonych żałobnikach. Wtedy doznał kolejnego ciosu.

Luthor. Stał tam w tłumie, chociaż został aresztowany pod zarzutem nielegalnych eksperymentów, pozbawienia wolności i znieważenia dobrego imienia. Ale co z tego? Przecież tacy jak Luthor, z pełną kieszenią, nigdy nie pozostają na długo w więzieniu.

Roy zaszlochał z żalu i bezsilności. Dlaczego? Dlaczego zawsze on? Czemu los nigdy nie pozwoli mu po prostu być szczęśliwym i spokojnym o własne życie? Czy on naprawdę na to nie zasługuje?

Rory coś do niego powiedział, ale on nie usłyszał. Brat stał przy nim jeszcze chwilę, po czym odszedł zabierając parasol, przez co na drugiego runął deszcz, mocząc go do suchej nitki. Ale on nawet nie zwrócił na to uwagi. Objął się ramionami, zanosząc głośniej płaczem.

Wtem ktoś do niego podszedł, zarzucił mu na głowę swoją marynarkę i mocno objął.

Roy oparł dłonie na piersi mężczyzny i uniósł do góry głowę, aby ujrzeć Olivera. Przyległ do niego, nie przestając płakać.

Blondyn robił koliste ruchy dłonią na jego plecach, mocniej go przytulając.

- Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo. Jeszcze zaświecie słońce. - zapewnił, szepcząc mu te słowa do ucha. A Roy pokiwał gorliwie głową i objął jego szyję ramionami, marząc o tym, aby Oliver już więcej go nie opuszczał.

Już zawsze był jego ojcem.

The QueensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz