053

111 23 9
                                    

 Dobrze. James jest beznadziejnym wujkiem. I beznadziejnym psychologiem. No, i mówcą motywacyjnym.

Nawet nie potrafił w tej chwili uspokoić Roya, ale starał się wmówić sobie, że nikt by teraz nie potrafił. Wyglądało, że z chłopaka wypłynęły wszystkie duszone od miesięcy emocje i myśli. A jeśli ktokolwiek sam czegoś takiego doświadczył u siebie samego lub u swojego bliskiego, wie, że łatwe i przyjemne toto nie jest.

Jedną ręką gładził bratanka po głowie, a w drugiej ściskał telefon, zastanawiając się do kogo zadzwonić. W tej chwili do głowy przychodził mu jedynie Oliver, ale jakoś nie mógł się przemóc, aby wybrać jego numer. Ostatecznie wybrał numer do swojego przełożonego, informując, że z przyczyn nagłego wypadku w rodzinie, nie zjawi się dziś w pracy. Prawdopodobnie popełnił błąd, bo jaką on miał mieć niby rodzinę, ale czort z tym. Dostał wolne i będzie mógł na spokojnie zająć się Royem.

-Hej, spokojnie. Zaraz dostaniesz hiperwentylacji! - poklepał go ostrożnie, starając się brzmieć jak oaza spokoju.

Jesteś cholernym kwiatem lotosu, Jim – mówił sobie w myślach – Jesteś niczym mistrz Yoda, udający pieprzony kwiat lotosu.

Szatyn przygryzł dolną wargę, myśląc gorączkowo. Nie miał pojęcia, co ma zrobić. Słyszał kiedyś, że trzeba dać dziecku klapsa, kiedy zaczyna histeryzować – niby pomaga. Ale to chyba nie był najlepszy pomysł w ich przypadku. Znając jego szczęście, przypomniałby tylko Speedy'emu okres Sytuacji i całkiem by go stracił.

Ależ ten dzieciak miał skrzywioną psychikę!

Harper poczuł się jak sparaliżowany, widząc idącego chodnikiem Lexa Luthora. Gadał z kimś przez telefon. Była spora szansa, że przechodząc obok ich auta, nie zwróci uwagi na nastolatka w środku. Ale jeśli zwróci...

Pieprzony, jego mać! Akurat dzisiaj musiał wybrać się na spacer i to jeszcze w tym miejscu! - zostawił Roya w spokoju i szybko przekręcił kluczyk w stacyjce. Wyjechał z zatoczki służącej do parkowania i wyjechał na ulicę. Zapewne przy okazji złamał kilka przepisów, ale teraz poczuł potrzebę odjechania stamtąd jak najprędzej. Po prostu w kościach czuł, że konfrontacja z Luthorem nie mogła dobrze się skończyć. Mężczyzna mógł zadać zbyt wiele niewygodnych pytań, na które James wolałby nie odpowiadać. Począwszy od „czemu on nie jest w szkole?", przez „a gdzie prawny opiekun?", na „co stało się chłopcu?" kończąc.

Jeszcze Queen miałby podstawy oskarżać go o fakt, że Luthor odebrał mu prawa rodzicielskie.

Wziął głęboki wdech. Musi się ogarnąć. Ktoś musi być tutaj dorosłym. Co zrobić, kiedy twoje – no, powiedzmy, ze twoje – dziecko płacze i nie może się uspokoić? Jimowi na myśl przychodziła tylko jedna rzecz. Odchrząknął i zaczął dość niepewnie;

-W górze tyle gwiazd, w dole tyle miast. - zerknął na bratanka i spróbował zabrzmieć pewniej, jednocześnie odgrzebując bardzo odległe wspomnienie matki śpiewającej mu tą kołysankę – Gwiazdy dają miastu znać, ze dzieci muszą spać. Ach śpij, kochanie. Jeśli gwiazdkę z nieba chcesz – dostaniesz. Czego pragniesz, daj mi znać, ja ci wszystko mogę dać. - może mu się wydawało, ale szloch chłopaka, powoli słabł, a oddech normował – Więc dlaczego nie chcesz spać? Ach, śpij bo nocą, kiedy gwiazdy się na niebie złocą, wszystkie dzieci, nawet złe, pogrążone są we śnie. A ty jedna tylko nie.

Zerknął kątem oka na bratanka. Wyglądało na to, że trochę się uspokoił. Łzy dalej spływały po jego policzkach, a on sam trzymał zaciśnięte na włosach palce.

-Roy... - szepnął, przenosząc prawą dłoń z kierownicy, na ramię chłopca.

* * * * *

-Nazywam się Rudy Martins. - przedstawił się siedzący naprzeciwko niego mężczyzna. Miał brązową marynarkę i czerwony sweter pod spodem. W brązowe włosy wkradła się siwizna, a druciane okulary ledwo trzymały się jego dziwacznego nosa – jakby ktoś mu go złamał, a żaden chirurg nie był w stanie go nastawić – Może mnie pamiętasz, zajmowałem się tobą cztery lata temu. - uśmiechnął się ciepło. W jego piwnych oczach gościło współczucie.

The QueensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz