055

101 22 8
                                    

 Oliver patrzył w oszołomieniu na zapłakanego Roya. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Chłopak kulił się, przyciskając dłonie do piersi i patrzył na niego... z przerażeniem? Z bezsilnością?

-Ollie, mogę się zabić?

-Nie! - wrzasnął, podrywając się do siadu. Z trudem złapał oddech i rozejrzał się po ukrytej w ciemnościach sypialni. Poczuł delikatną dłoń na swoim przedramieniu.

-Ollie? - spojrzał nieprzytomnie na zaspaną Dinah – Zły sen? - spytała cicho. Pokiwał głowa, przełykając ciężko ślinę.

-Znowu. - powoli opadł na poduszki i odgarnął z jej twarzy kosmyk włosów, po czym złożył na jej czole krótki pocałunek – Nie przejmuj się. Śpij. - polecił. Kobieta mruknęła i przysunęła się do niego, kładąc głowę na umięśnionej piersi małżonka.

Canary szybko odleciała do krainy snów, pozostawiając małżonka samego ze swoimi myślami.

Jego rozmowa z Royem sprzed kilku tygodni poszła bardzo dobrze. Obaj sobie trochę popłakali i spędzili razem kilka godzin, wyjaśniając sobie wszystko, wspominając i na składaniu obietnic, które były bezsensu, ale dla nich znaczyły więcej, niż pakt z samym diabłem.

Jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Wyznanie Roya.

-Chciałem się zabić, Ollie. - zabrzęczał mu w głowie głos chłopca – Po tym... Po tym co zrobił Sinestro... Nawet spróbowałem to zrobić. - wyznał mu wtedy – Ale powstrzymał mnie telefon od Issaca. Dzwonił, żeby spytać co u mnie i jak się czuję. To mnie powstrzymało, Ollie. Gdyby Issac zadzwonił kilka minut później, byłoby za późno.

Queen zacisnął powieki, a jego wyobraźnia podsunęła mu obraz opuszczanej w dół trumny i napis na tabliczce – Roy William Harper Jr. 2000-2016.

Od razu otworzył oczy. To było okropne.

Dłonią powędrował na znajdującą się na jego brzuchu rękę żony i ścisnął ją lekko. W końcu miał rodzinę i chciał ją obronić. Jego ojca nigdy nie było. Matka była cholerną perfekcjonistką i oszustką. Kłamała wszystkim, jaką to ona nie jest wspaniałą żoną i matką, a on naciągał rękawy, aby ukryć siniaki powstałe od lania. Lubiła go bić. Ciągle szukała najmniejszego powodu, aby dać mu nauczkę. Nigdy nie pojął, czemu jego rodzice wzięli ślub. Robert mimo zapracowania, był cudownym człowiekiem, w przeciwieństwie do Moiry.

Przerażało go to, że patrząc na Roya, widział siebie sprzed lat. Doskonale wiedział, że gdyby nie Tommy i Michael pewnie skończyłby marnie. Chciał być lepszy od swoich rodziców. Chciał ochronić chłopców przed bólem i chęcią zakończenia z samym sobą. Wiedział, że jest beznadziejnym ojcem. Ale miał dla kogo się starać stać się lepszym rodzicem i człowiekiem.

Z tą nieco pokrzepiającą myślą udało mu się zapaść w płytki sen.

-Śnieg! Spadł śnieg! - krzyknął od wejścia Ross, wpadając rano do jadalni. Usiadł na swoim miejscu obok Roya, nie przejmując się złowrogim spojrzeniem, które posłał mu Rory. Bliźniacy zdecydowanie byli przeciwnikami zimnego klimatu.

Michael postawił przed chłopcami talerz z wysoką wieżą z naleśników. Cała trójka rzuciła się na nie, jak głodne wilki na owcę.

-Maamoo~. - blondynek spojrzał z nadzieją w oczach – Mogę dzisiaj zostać w domu? Źle się czuję...

-Dobrze, ale nie będziesz mógł wyjść na śnieg. - odpowiedziała bez zastanowienia. Chłopiec mruknął coś pod nosem, co chyba miało oznaczać „już mi lepiej". Kobieta zaśmiała się i spojrzała na męża, który wpatrywał się nie przytomnie w swój talerz – Wszystko w porządku, Ollie? - spytała, przedzierając się przez głosy chłopców dyskutujących o planach na popołudnie. Mężczyzna uniósł głowę, zaszczycając ją swoim spojrzeniem. Po chwili uśmiechnął się lekko.

The QueensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz