Gotham City, Wayne Manor, 24 grudnia 2026
Dinah zatrzymała wóz na miejscu parkingowym przed posiadłością Wayne'ów. Przekręciła kluczyk w stacyjce, a następnie go z niej wyjęła. Powoli przeniosła wzrok na swojego syna. Ross siedział ze znudzoną miną na siedzeniu obok niej.
- Gotowy? - spytała, ostrożnie dotykając jego ramienia.
Pokiwał głową.
- Tak, jasne. - skinął głową i sięgnął do schowka. Wyciągnął dwie czarne maski, do złudzenia przypominające te, które noszą Robini. Jednak ich były typowymi maskami wykonanymi z myślą o balach maskowych. Podał jedną z nich matce.
Bruce Wayne znowu, prawie jak co roku, wydawał świąteczny bankiet świąteczny ze zbieraniem datków na cele charytatywne. W tym roku zdecydował się na motyw balu maskowego.
To trochę ekscentryczne, ale nie im oceniać. W tym roku Queenowie nie mieli ochoty na typowe dla nich spędzanie świąt, więc zdecydowali się wziąć udział w przyjęciu przez cały wieczór. Zazwyczaj Oliver wpadał na godzinę i wracał do Star City albo wysyłał czek.
- Pani Queen! Rosline! - przy drzwiach przywitał ich Dick, którego nie dało się z nikim pomylić, mimo założonej maski. Może to kwestia tego, że częściej widzieli go z zamaskowaną twarzą, niż z odkrytą. Ucałował wierzch dłoni Dinah i ścisnął mocno rękę Rossa – Dobrze was widzieć! Zapraszamy!
- Dziękujemy, Richardzie. - chłopak posłał mu złośliwy uśmiech. Obok Graysona stała ogromna szklana kula na datki. Blondyn wyciągnął zza pazuchy kopertę z czekiem w środku. Wrzucił ją do przeźroczystego pojemnika.
- To my dziękujemy za szczodrość, Roslinie! - posłał mu taki sam uśmiech i zaraz przywitał kolejnych gości.
Weszli w głąb rezydencji, podążając za odgłosami przyjęcia. Bankiet został wydany w jeszcze innej sali niż wesele Rory'ego. Wayne'owie mieli wiele sal bankietowych do swej dyspozycji. Pewnie mogliby wydawać przyjęcia każdego dnia przez tydzień i każde w innym pomieszczeniu. Gdy weszli od razu w oczy rzuciła im się kolejna szklana kula na datki. Bruce sprytnie to rozegrał. Większość wrzucała datki przy drzwiach, myśląc, że to jedyne miejsce, a potem okazywało się, że jest jeszcze pojemnik na widoku. I dorzucali kolejny datek, aby każdy widział ich działalność charytatywną.
- Baw się dobrze. - matka posłała mu słaby uśmiech – Spróbuję poplotkować z nadętymi żonami nadętych przyjaciół twojego ojca.
- Jasne. - pokiwał głową – Ja pójdę pogadać z nadętymi dziećmi nadętych przyjaciół ojca. - wyszczerzył się szeroko, ukłonił się nisko matce i rozeszli się w swoje strony.
Rosline wszedł w tłum ludzi i złapał z tacy niesionej przez kelnera, kieliszek z szampanem. Mężczyzna posłał mu krótkie spojrzenie, ale nie spytał go o wiek. Może założył, że ma do czynienia z pełnoletnim chłopakiem, a może miał to gdzieś. Kto wie, kto wie. Przystanął przy krawędzi parkietu, przyglądając się tańczącym parom. Uch, walc. Nie znosił walca. Laura za to go uwielbiała i przy każdej takiej okazji, namawiała go, żeby z nią zatańczył. A on się zgadzał.
Ktoś postukał go delikatnie w ramię.
Uniósł brwi widząc przed sobą mężczyznę, może młodego chłopaka. Miał na sobie czarny smoking i długą, białą maskę, która niemal w całości zasłaniała mu twarz. Widział tylko jego podbródek i usta. Czarne włosy zaczesał do tyłu. Zielone oczy iskrzyły się radośnie spomiędzy szparek w masce.
- Ech? - mruknął Ross.
Maska nie odpowiedział. Uniósł rękę, zapraszając go do tańca. Ross uśmiechnął się, nie wiedząc, jak zareagować.
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...