2.13

17 1 2
                                    

Gotham City, Wayne Manor, 24 grudnia 2026

Dinah zatrzymała wóz na miejscu parkingowym przed posiadłością Wayne'ów. Przekręciła kluczyk w stacyjce, a następnie go z niej wyjęła. Powoli przeniosła wzrok na swojego syna. Ross siedział ze znudzoną miną na siedzeniu obok niej.

- Gotowy? - spytała, ostrożnie dotykając jego ramienia.

Pokiwał głową.

- Tak, jasne. - skinął głową i sięgnął do schowka. Wyciągnął dwie czarne maski, do złudzenia przypominające te, które noszą Robini. Jednak ich były typowymi maskami wykonanymi z myślą o balach maskowych. Podał jedną z nich matce.

Bruce Wayne znowu, prawie jak co roku, wydawał świąteczny bankiet świąteczny ze zbieraniem datków na cele charytatywne. W tym roku zdecydował się na motyw balu maskowego.

To trochę ekscentryczne, ale nie im oceniać. W tym roku Queenowie nie mieli ochoty na typowe dla nich spędzanie świąt, więc zdecydowali się wziąć udział w przyjęciu przez cały wieczór. Zazwyczaj Oliver wpadał na godzinę i wracał do Star City albo wysyłał czek.

- Pani Queen! Rosline! - przy drzwiach przywitał ich Dick, którego nie dało się z nikim pomylić, mimo założonej maski. Może to kwestia tego, że częściej widzieli go z zamaskowaną twarzą, niż z odkrytą. Ucałował wierzch dłoni Dinah i ścisnął mocno rękę Rossa – Dobrze was widzieć! Zapraszamy!

- Dziękujemy, Richardzie. - chłopak posłał mu złośliwy uśmiech. Obok Graysona stała ogromna szklana kula na datki. Blondyn wyciągnął zza pazuchy kopertę z czekiem w środku. Wrzucił ją do przeźroczystego pojemnika.

- To my dziękujemy za szczodrość, Roslinie! - posłał mu taki sam uśmiech i zaraz przywitał kolejnych gości.

Weszli w głąb rezydencji, podążając za odgłosami przyjęcia. Bankiet został wydany w jeszcze innej sali niż wesele Rory'ego. Wayne'owie mieli wiele sal bankietowych do swej dyspozycji. Pewnie mogliby wydawać przyjęcia każdego dnia przez tydzień i każde w innym pomieszczeniu. Gdy weszli od razu w oczy rzuciła im się kolejna szklana kula na datki. Bruce sprytnie to rozegrał. Większość wrzucała datki przy drzwiach, myśląc, że to jedyne miejsce, a potem okazywało się, że jest jeszcze pojemnik na widoku. I dorzucali kolejny datek, aby każdy widział ich działalność charytatywną.

- Baw się dobrze. - matka posłała mu słaby uśmiech – Spróbuję poplotkować z nadętymi żonami nadętych przyjaciół twojego ojca.

- Jasne. - pokiwał głową – Ja pójdę pogadać z nadętymi dziećmi nadętych przyjaciół ojca. - wyszczerzył się szeroko, ukłonił się nisko matce i rozeszli się w swoje strony.

Rosline wszedł w tłum ludzi i złapał z tacy niesionej przez kelnera, kieliszek z szampanem. Mężczyzna posłał mu krótkie spojrzenie, ale nie spytał go o wiek. Może założył, że ma do czynienia z pełnoletnim chłopakiem, a może miał to gdzieś. Kto wie, kto wie. Przystanął przy krawędzi parkietu, przyglądając się tańczącym parom. Uch, walc. Nie znosił walca. Laura za to go uwielbiała i przy każdej takiej okazji, namawiała go, żeby z nią zatańczył. A on się zgadzał.

Ktoś postukał go delikatnie w ramię.

Uniósł brwi widząc przed sobą mężczyznę, może młodego chłopaka. Miał na sobie czarny smoking i długą, białą maskę, która niemal w całości zasłaniała mu twarz. Widział tylko jego podbródek i usta. Czarne włosy zaczesał do tyłu. Zielone oczy iskrzyły się radośnie spomiędzy szparek w masce.

- Ech? - mruknął Ross.

Maska nie odpowiedział. Uniósł rękę, zapraszając go do tańca. Ross uśmiechnął się, nie wiedząc, jak zareagować.

The QueensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz