2.05

25 5 0
                                    

Star City, 1 listopada 2026

- Pójdziemy coś zjeść?

- Zjadłeś duży popcorn i wypiłeś średnią colę. Nadal jesteś głodny? - spytała, wsuwając dłoń we włosy syna. Wyszli właśnie z kina. Dinah i trójka jej dzieci. Wally i Helena wrócili do Central City – on musiał dokończyć pracę na jutrzejszy dzień, a ona przygotować coś do pracy. Roy w końcu się odezwał, ale wywinął się z rodzinnego dnia w dość enigmatyczny sposób, zasłaniając się tym, że nie ma z kim zostawić Lian. Chciała zaproponować, żeby ją też wziął, ale szybko urwał rozmowę. Zdawało się, że gdzieś mu się śpieszy.

- Wszamałbym jakiegoś McDonalda... - zgodził się Rory.

- Jezu, Gwiezdne Wojny i mak... Ile wy macie lat, co? - droczyła się Artemis.

- Jak będą jakieś fajne zabawki, to chcę Happy Meala. - ciągnął rudzielec.

- W porządku. Może być McDonalds. - zgodziła się kobieta, szukając w torebce kluczyków do auta. - To ich dzień. - mrugnęła porozumiewawczo do córki. Ruszyli do wyjścia z galerii, w której mieściło się kino – Wracając skoczymy do marketu, okej? Muszę kupić kilka rzeczy.

- Nie ma problemu. - odpowiedział najstarszy z rodzeństwa.

Zapakowali się do auta – chłopcy na tyłach, panie na przodzie i ruszyli. Na szczęście pora największych korków powoli mijała, dzięki czemu na ulicach zrobiło się ciut luźniej. W Star City korki o godzinie piętnastej były normą nawet w niedzielę. Jakby w tym mieście każdy zawsze gdzieś się spieszył. Zajechali na parking restauracji serwującej fast foody. Dinah ledwie zdążyła zgasić silnik, a jej dwaj synowie zdążyli już odpiąć pasy i otworzyć drzwi.

- Spokojnie. Frytki nigdzie wam nie uciekną. - próbowała ich choć trochę ogarnąć. Zarówno Ross (co nie jest dziwne), jak i Rory (co jest już dziwne), zdawali się być rozsadzani przez energię. Zerknęła na Artemis, jakby szukając u niej odpowiedzi na dręczące ją pytanie o nietypowe zachowanie chłopaków. Nie dostrzegła jej ani w minie, ani w postawie dziewczyny. Westchnęła, zamykając auto i podążyła za dziećmi.

Gdy weszli do środka, bracia już tkwili przy wystawce z zabawkami.

- Oni są niepoważni... - mruknęła Artemis, biorąc się pod boki – Jeszcze Ross – rozumiem. Ale Rory...? Mam nadzieję, że alkohol nie stopił mu mózgu...

- To nie alkohol. - stwierdziła z dziwną pewnością siebie w głosie. Młodsza blondynka spojrzała na nią pytająco, a wtedy starsza wskazała na elektroniczny kiosk do zamawiania, na którym wyświetlały się obecnie dostępne w ofercie zabawki – Zmówili się, żeby tu przyjść.

- ...Bachory. - pokręciła głową z ciężkim westchnieniem.

Na reklamie pokazane było sześć częściowo ruchomych zabawek wzorowanych na członkach Ligii Sprawiedliwych – Batman, Flash, Superman, Wonder Woman, Zatanna i Hawk Girl. Coś dla chłopców i coś dla dziewczynek.

- Chcę Zatanne. - mruknęła pod nosem Artemis. Dinah roześmiała się i zasłoniła usta, żeby trochę to zamaskować.

- W porządku. Każde z was dostanie zabawkę. - zgodziła się, ściskając lekko jej ramię – A teraz leć po nich, złożymy zamówienie, w porządku?

Dziewczyna pokiwała głową, zgadzając się i potruchtała po swoich braci. Canary Mom podeszła do jednego z kiosków, poprawiając torebkę na ramieniu i otworzyła zamówienie, zaczynając od siebie. Jak typowa mamusia na wyjściu z dziećmi, dla siebie wzięła kawę i małe frytki, żeby cokolwiek przekąsić. Zaraz znalazła się przy niej jej mała szarańcza i przesunęła się, żeby zrobić im miejsce. Całe szczęście, że przez lata dodali opcję kupienia samej zabawki bez konieczności zamawiania specjalnego zestawu dla dzieci. Kiedyś też się tak dało, ale nie była ona dostępna przy samym kiosku i trzeba było podchodzić do zwykłej kasy.

The QueensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz