039

125 23 2
                                    

 Rosline odnosił wrażenie, jakby stary łuk Roya przeprowadzał delikatne ładunki elektryczności. Albo coś w tym stylu. Mądre zagadnienia wykraczające poza dodawanie ułamków były mu obce. Miał dopiero osiem lat!

Po prostu czuł, jakby łuk dodawał mu mocy, siły. I postanowił trzymać się takiej wersji.

Czerwona koszula okazała się bardzo przyjemna w dotyku i ciepła, ale chłopiec podejrzewał, że nie była zbyt skuteczna w ochronie przed zagrożeniami, na które był wystawiony Speedy. To by wyjaśniało przerzucenie się na nieco inny image młodego herosa w obecnych czasach.

Poprawił czapkę, uśmiechając się dumnie do swojego odbicia w witrynie gabloty. Złapał pas kołczanu i ruszył w kierunku magazynku. Zabrał z niego tyle zwyczajnych strzał, ile zmieściło się w kaburze i przeniósł się na pole do rzutek, jak to nazywała prowizoryczną strzelnicę Dinah.

Składała się ona z kilkunastu celów – kilku zwykłych tarcz do strzelania, kilka manekinów oraz cele ruchome.

Ross stanął na wprost jednego z manekinów, przypominając sobie jedną, jedyną lekcję łucznictwa jaką odbył z tatą. Stanął odpowiednio i uniósł lewe ramię z łukiem w dłoni, a prawą sięgnął do kołczanu i wyciągnął z niego jedną strzałę. Nałożył ją na cięciwę i spróbował naciągnąć, co okazało się być trudniejsze niż przypuszczał.

Puścił, a strzałka trafiła manekina na wysokości krocza.
Westchnął. Miała być pierś...

No nic. Musi wycelować nieco wyżej.

Wziął kolejny pocisk i tym razem wycelował nieco wyżej. Grot drasnął „ramię" manekina, rozrywając je, aż posypało się trochę wypełniacza na ziemię.

No nie!

Chłopiec pokręcił głową z dezaprobatą i już miał sięgnąć po kolejną strzałę, kiedy poczuł się obserwowany. Starał się zachowywać naturalnie, dyskretnie, lustrując otoczenie ruszając jedynie gałkami ocznymi, rozejrzeć się na boki. Naciągnął strzałę na cięciwie i błyskawicznie obrócił się do tyłu, przepuszczając atak na osobę za nim.

Grot odbił się od zielonej poświaty i strzała opadła smętnie na posadzkę. Za Rossem stał rozeźlony Hal Jordan w wymiętolonej, białej koszulce i dresowych spodniach. Na palcu połyskiwał zielony pierścień, a włosy mężczyzny były w lekkim nie ładzie.

-Ross. - syknął.

Chłopiec autentycznie się przeraził i cofnął do tyłu, kurcząc w sobie. Nigdy nie widział przyjaciela swojego taty w takim nastroju. Hal wyglądał tak, jakby miał zaraz zabić Rosline'a gołymi rękoma.

-C-co tu robisz, wujku? - zapytał i przełknął ciężko ślinę.

-Przyszedłem sprawdzić czy już śpisz. Nie było cię w pokoju, więc poszedłem cię szukać. - odpowiedział chłodno, ledwie poruszając szczęką. Postąpił krok do przodu – Martwiłem się, że coś ci się stało. - dopowiedział.

-Wszystko w porządku. Przepraszam, że cię zmartwiłem. - Latarnik prychnął cicho, słysząc to.

-Jesteś niegrzeczny, Ross. - stwierdził, patrząc na niego z góry. A mężczyzna sporo górował na chłopcem. Mały ledwo sięgał głową do jego pasa – O tej porze powinieneś być w łóżku, a nie się szlajać. - wyciągnął dłoń, jakby oczekiwał, aż Queen coś mu da – Do tego złamałeś zakaz rodziców o nie wchodzeniu tutaj bez niczyjej wiedzy. - wyrwał mu z ręki stary łuk Roya – Nie wiesz, że nie rusza się cudzych rzeczy bez zgody właściciela?! - po raz pierwszy podniósł głos.

The QueensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz