Guy dobrze pamiętał dzień, w którym dane mu było dotknąć jednej z cheerleaderek i nie został za to zrugany i okrzyczany zboczeńcem. Było czerwcowe popołudnie, a on przechodził koło boiska, ponieważ tamtędy było mu bliżej na przystanek. Akurat tego dnia, szkolna drużyna cheerleaderki ćwiczyły piramidę. Coś poszło nie tak i dziewczyna, będąca czubkiem budowli, zachwiała się i spadła... prosto w ramiona Guya.
To był dobry dzień.
Przypomniał mu się tylko dlatego, że gdy usłyszał wrzask i uniósł głowę do góry, zobaczył spadającego z najwyższego punktu fortecy Speedy'ego. Nie wiele myśląc, zostawił kosmitów, z którymi akurat się bawił w „kto dalej wykopie przeciwnika" i wzbił się w powietrze, lecąc ku chłopakowi. Nie musiał nawet tworzyć konstruktu, bo udało mu się złapać młodego w ramiona.
Roy musiał być w dużym szoku, bo nie przestał krzyczeć, ani nie otworzył też oczu. Dotarło do niego, że już nie spada dopiero, gdy jego bohater zaczął przeklinać w kierunku stada kosmitów, którzy frunęli w ich kierunku niczym pszczoły w kierunku Kubusia Puchatka, gdy ten sympatyczny pluszak bez spodni podbierał im miód z ula.
- Spierdalać, cholerne karaluchy! - krzyknął w ich kierunku, ale tamci nie wydawali się być tym poruszeni. Złapał mocniej lewą ręką nastolatka, a drugą – a raczej umieszczonym na niej pierścieniem – wytworzył wielką packę na muchy i zaczął nią nawalać przeciwników.
- Guy! - sapnął Harper, obejmując go prawym ramieniem, aby nie spaść.
- Siemasz młody! Jak życie? - spytał, tworząc dużą tarczę, którą osłonił ich przed zmasowanym atakiem.
W tym samym momencie, na szczycie wieży w sypialni Sinestro, gospodarz oberwał siarczystym sierpowym od Hala Jordana. Kosmita zdołał obronić się przed kolejnym ciosem, blokując go ramieniem.
- Zabiję cię. - wycharczał.
- Widok twojego cierpienia napawa mnie radością. - uśmiechnął się do niego złośliwie, cofając do tyłu, a następnie odskoczył w bok – Jesteś tak zrozpaczony i wściekły, że nawet nie myślisz o użyciu mocy pierścienia.
Jak na zawołanie koło ucha kosmity śmignęło kilka zielonych strzał stworzonych za pomocą pierścienia Jordana.
- Nigdy ci tego nie wybaczę! - tym razem stworzył miecz. Zacisnął palce na rękojeści i zaszarżował – Był tylko dzieckiem, a ty go...
- Zabiłem? - dokończył do niego. Pokręcił głową – Miecze... To takie typowe dla twojej nędznej rasy... Niech będzie, pobawię się z tobą w twoją grę. - również stworzył miecz i skrzyżował z nim ostrza. W zderzeniu konstrukty wytworzyły iskry. Część z nich zmieszały się ze sobą, tworząc niebieskie iskierki.
- Wiesz, Jordan, nie ma tego złego. - Hal skrzywił się, jakby chciał kazać mu się zamknąć. Ale nie zdążył – Zadbałem o to, aby chłopiec przeżył swój pierwszy raz.
Zielony konstrukt pękł. Kostium Latarnika zamigotał. W jednej chwili był superbohaterem, w następnej zwykłym Halem Jordanem, a potem znów bohaterem.
Żółty miecz drasnął go akurat, kiedy miał na sobie kurtkę lotniczą, zostawiając mu na ramieniu długą bliznę.
- Ty sukin... - nim zdążyło paść kolejne przekleństwo w tym rozdziale, Sinestro leżał przygwożdżony przez swojego nemezis do ziemi, a jego pierścień został odrzucony gdzieś za okno.
Ku rozczarowaniu wszystkich – oprócz samego Sinestro – Hal nie zdążył zatłuc go na śmierć w ramach zemsty za biednego Roya, ponieważ kilka minut później, gdy twarz kosmity była napuchnięta jak po ataku stada dzikich pszczół, do komnaty wpadł Kilowog. Zmartwiony, że mimo iż Guy przesłał im informację o tym, że Speedy jest już cały i zdrowy – było to wtedy, kiedy pierścień Jordana na chwilę „zasłabł" - trzeci z ich wesołej pielgrzymki rozwałki, jeszcze nie wrócił.
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...