- Wujku, mógłbyś...?
- Nie.
- No proszę!
- Nie, Roy.
Młodszy Harper z braku lepszej alternatywy naciągnął na głowę kaptur, który Jim zaraz mu ściągnął. Dlaczego on go tak poniża?
- Czemu mi to robisz? - jęknął cicho, próbując zatonąć we własnych ramionach.
- Zachowujesz się jak dziecko, więc tak też cię traktuję. - odparł z wyczuwalną surowością i poirytowaniem w głosie.
Przemierzali właśnie ulice Metropolis, kierując się do kancelarii Williama Evansa. Jim od kilku minut ciągnął tam bratanka, trzymając go za rękę jak małe dziecko. Czemu? Bo zachowywał się jak nieznośny, rozpieszczony bachor, który myśli, że jak tupnie nóżką i oznajmił, że nie ma zamiaru czegoś robić, to od razu dostanie zezwolenie na niezrobienie tego. Z Jamesem Harperem, synem wojskowego wysokiego stopnia, takie rzeczy nie przejdą. Może nie potrafił być takim surowym i stanowczym ojcem jak świętej pamięci Jacob, ale potrafił być surowym i stanowczym wujkiem, kiedy przychodziła potrzeba.
- Ja nie chcę. - próbował dalej chłopak, wprawiając wuja w jeszcze większy stan zdenerwowania. Przystanął, dalej trzymając jego rękę.
- Ale tam pójdziesz. Z dwóch powodów. - spojrzał na niego lodowatym wzrokiem – Pierwszy – na dziewięćdziesiąt osiem procent to twój dziadek. Powinieneś być z nim w dobrych relacjach, bo z rodziną tak trzeba. Po drugie – zdecydował się na bronienie Olivera. A przypomnę ci tu o dwóch rzeczach. Zarzuty – oskarżono go o nielegalne inwestycje, handel bronią i narkotykami, znęcanie się nad tobą i strzelanie sobie do „niewinnych" przechodniów z łuku. Dwa - zachowałeś się irracjonalnie najpierw w stosunku do niego, a potem kiedy Bruce chciał cię uspokoić. Szczególnie to drugie może doprowadzić go do wniosku, że z tym drugim oskarżeniem może być coś na rzeczy i należy go jakoś naprowadzić, że to nie wina Olivera. Wciśnij mu jakąkolwiek bajeczkę. Możesz opowiedzieć, że to przez zachowanie nauczycieli i równieśników wobec ciebie albo że Oliver kiedyś próbował związku z facetem, który bił cię, kiedy nie było go w domu. Cokolwiek. Nie obchodzi mnie to. - Roy z każdym kolejnym słowem kulił się coraz bardziej. Powiedzenie, że był przerażony zachowaniem i postawą wujka to jak stwierdzenie, że na biegunie północnym jest trochę zimno – Masz mu opowiedzieć trochę o sytuacji, odpowiadać grzecznie na pytania. Rozumiemy się?
Łucznik pokiwał pośpiesznie głową.
Jim ścisnął mocniej jego dłoń i ruszyli dalej. Mężczyzna dalej wyglądał na rozjuszonego, więc dla bezpieczeństwa młodszy zostawał o krok do tyłu, dyskretnie zerkając na tył jego głowy. Po jakimś czasie zaprzestał tego i skupił się na mijających ich samochodach.
Jakie było jego zdziwienie, kiedy chwyt na jego dłoni poluźnił się i poczuł gładzące go wierzchu palce. Znów spojrzał na wujka, który nieco zwolnił tempa i zwiesił głowę. Zastanawiał się o czym Jim teraz myśli. Zrównali się krokiem, dzięki czemu rudzielec mógł dostrzec ruch warg mężczyzny. W ulicznym zgiełku wychwycił swoje imię. Znaczy, był pewien, że padło „Roy", ale odniósł wrażenie, że to nie jego imię wypowiedział wujek.
- Wujku? - odezwał się dość niepewnie, odnosząc wrażenie, że z oczu szatyna skapnęło na chodnik kilka łez. Jim powoli obrócił w jego stronę głowę, zmuszając się do uśmiechu, choć po oczach widać było, że cierpi.
- Przepraszam, mały. Coś mi się przypomniało. - rzekł łamliwym głosem. Po chwili stanął jak wryty i przyciągnął go do siebie, aby zamknąć go w szczelnym uścisku – Roy, proszę. - szepnął, ignorując zdziwione spojrzenia przechodniów – Nigdy, ale to nigdy nie znikaj.
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...