Atlanta, 10 maja 2027
Przybycie na miejsce zajęło im niecały tydzień. Większość trasy przebyli różnymi środkami transportu publicznego, ale też szli trochę na piechotę i ryzykowali, łapiąc stopa. Liczył się jednak rezultat – znaleźli się w Atlancie. Kolejnym krokiem było poszukanie jakichś konkretniejszych śladów Johna Constantine'a. To okazało się być trudniejsze, bo jak łatwo się domyśleć, Ross więcej robił, niż myślał, a ostatnio doszły do tego emocje, więc poruszał się po omacku we mgle, robiąc to bardzo chaotycznie. Z jakiegoś powodu, Connor wciąż nie zostawił go samego. Może bał się o to, co się stanie, kiedy Queen pozostanie sam na sam z tym chaosem, który wokół siebie tworzy.
- Więc, co dalej?
Ale wszystko ma swoje granice, prawda?
Siedzieli właśnie w jednym z barów w centrum miasta. Mimo wczesnej godziny, było już sporo klientów, składających zamówienia na mocniejsze trunki, a mniej tych, zamawiających pozycje obiadowe. Bracia należeli do tych drugich.
Ross poprawił daszek swojej czapki z Aquamanem, rozglądając się nieufnie po ciemnym wnętrzu baru.
- Będzie trzeba popytać tu i ówdzie. - stwierdził wymijająco.
Connor wziął łyk swojej herbaty i skrzywił się z niesmakiem. Widocznie nie serwowali tu najlepszych napoi bezprocentowych. A może nie był przekonany pomysłem brata.
- To miasto jest ogromne. Jak po trzynastu latach mamy znaleźć ślad po tym człowieku?
- Jest egzorcystą. - zauważył, unosząc przy tym palec – Takich ludzi się zapamiętuje.
W tej właśnie chwili podszedł do ich stolika kelner, niosący ich obiad. Postawił przed nimi talerze, myląc zamówienia. Ale to nie na to zwrócił mu uwagę młodszy z nich.
- Przepraszam, szukamy kogoś. - zwrócił się do młodego mężczyzny. Ten zerknął na niego mało zainteresowany – Chodzi nam o faceta, który mieszkał tu trzynaście lat temu...
- Chłopie, ja nawet nie mieszkam w tym mieście od tylu lat. - burknął kelner i odszedł.
Między braćmi zapadła wymowna cisza, podczas której wymienili się swoimi talerzami.
- Mogłeś chociaż wydrukować jego zdjęcie. - zauważył Connor.
- Cicho bądź. - sarknął Ross.
Po zjedzeniu posiłku naprawdę miernej jakości, opuścili bar i ruszyli na poszukiwania jakiegoś niezbyt drogiego hotelu, w którym mogliby zatrzymać się przez kilka dni i nie podawać numeru karty bankowej. Podejrzewali, że nie będzie to najłatwiejsze przedsięwzięcie. Teraz chyba każdy hotel wymagał czegoś, żeby w razie czego mogli bez trudu ściągnąć opłatę za pokój.
Szli przez bulwar, kiedy na jednym ze słupów ogłoszeniowych Ross dostrzegł reklamę motelu przy wschodnim wjeździe do miasta. Reklamowali się możliwością płatności gotówką i tym, że mieli kolorowe telewizory. Do diabła. Żyją w dwudziestym pierwszym wieku. Czy jeszcze w ogóle istnieją telewizory, które nie odbierają w kolorze?
Queen spisał dokładny adres motelu i ruszyli dalej. Kawałek dalej, w cieniu drzew zauważyli kobietę sprzedającą swoje obrazy. Normalnie nie zwróciliby na nią uwagi, ale Ross z jakiegoś niewyjaśnionego powodu podszedł bliżej. Kobieta spojrzała na niego przelotnie i wróciła do rozmowy ze staruszką zainteresowaną jedną z jej prac.
- O co chodzi? - spytał brata Connor.
- Jakoś tak... Zatęskniłem za Kyle'm. - stwierdził, oglądając szeroko otwartymi oczami rysunki wykonane ołówkiem i węglem. Wskazał na jeden z rysunków – Hej, przecież to...!
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...