Może i jestem Polsatem, ale takim szybko wrzucającym następne odcinki.
Julekeł, nie podniecaj się. I tak miałam to zrobić, a dwa dni temu po prostu Cię podpuszczałam.
- Roy...! - z rosnącym przerażeniem obserwował kobietę zmierzającą w jego kierunku z wyciągniętymi rękoma.
Czego ona chciała? Kim ona była?
- Synku...
O nie. Mowy. Nie. Ma.
Odtrącił jej dłonie i zwinnie ją ominął, i cofnął w kierunku Lexa, patrząc na nią spod byka. Już wolał Luthora od NIEJ.
- Nie. Synkuj. - wycedził. Kobieta spojrzała na niego z bólem.
- Chyba nie muszę przedstawiać, ale to zrobię. - odezwał się mężczyzna, powoli podnosząc się ze swojego fotela – Roy, to jest twoja matka, Janet Evans.
* * * *
- Gorączka nadal nie spada. - stwierdziła Dinah, zabierając dłoń z parzącego czoła trzynastolatka.
Roy spojrzał na nią ostrożnie, doskonale zdając sobie sprawę sprawę z tego, co to oznacza.
- Ja nie chcę. - bąknął.
- Kiddo, to dla twojego dobra. - oznajmiła, sięgając po leżącą na stoliku nocnym łyżkę i buteleczkę z jakimś lekiem, który nalała na sztuciec. Podsunęła chłopcu lekarstwo pod sam nos – Otwieraj. - poleciła. Rudzielec niechętnie otworzył usta i przyjął syrop. Przełknął go, podczas gdy Dinah odłożyła butelkę i łyżkę.
- Ble! - skrzywił się, wystawiając język i wzdrygając się – Ohyda. - stwierdził, otwierając nieznacznie oczy.
- Ale gorączka ci spadnie i poczujesz się lepiej. - zapewniła go, odgarniając mu spocone włosy z czoła – Zdrzemnij się, Roy. Dobrze ci to zrobi.
Chłopak wydał z siebie potakujący pomruk i przewrócił się na bok, wtulając policzek w miękką poduszkę.
- Dobranoc, kiddo. - szepnęła, poprawiając kołdrę i pocałowała go w czubek głowy. Już miała odejść, kiedy coś jeszcze usłyszała.
- Dzięki... mamo...
* * * *
- Nie. - warknął. Brunetka spojrzała na niego zaskoczona – Nie jesteś moją matką. - oznajmił stanowczo.
- Jak... Jak śmiesz tak mówić? - wykrztusiła z trudem – Po tym, jak nosiłam ciebie i twojego brata pod sercem przez dziewięć miesięcy i urodziłam w bólach?
Chłopak zacisnął zęby, próbując nie wybuchnąć, ale było to naprawdę ciężkie. Lex opadł z powrotem na swoje krzesło, uważnie przyglądając się i przysłuchując dyskusji.
- A co potem? - spytał rudzielec – Gdzie byłaś, gdy zginął ojciec? O ile to on jest moim ojcem! Bo już naprawdę zdążyłem się pogubić! - krzyknął, zaciskając dłonie w pięści. Jane chciała coś powiedzieć, ale on nie zamierzał jej dać dojść do słowa – Pierwsze urodziny? Nie było cię. Pierwsze kroki? Nie było cię. Ząbkowanie? Nie było cię. Pierwszy dzień w szkole? Nie było cię. Pierwsza wizyta u dentysty? Nie było cię. Pierwsza jazda na rowerze? Nie było cię. Pierwszy nocny koszmar? Nie było cię, żeby przytulić, pocieszyć, otrzeć łzy. To nie ty zajmujesz się mną i wciskasz mi ohydne lekarstwa, kiedy jestem chory.
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...