Star City, 4 stycznia 2027
W pierwszej chwili, Ross pomyślał o tym, aby nadać paczkę. Ale brak adresu bardzo komplikował sprawę. Ostrożnie obrócił pakunek w rękach, szukając jakiejś wskazówki. Nic. Przysunął ją do ucha i potrząsnął. W środku było coś ciężkiego. Znowu spojrzał na nazwisko.
John Constantine.
Pomyślał, że połączenie najbardziej pospolitego imienia z tak niezwykłym nazwiskiem jest jakąś ironią. Jedyne co przychodziło mu do głowy to Konstantyn, ten rzymski cesarz. A tak to nic, pustka. Przygryzł wargę. Korciło go, żeby otworzyć paczkę. Jednak postanowił sobie, że najpierw spróbuje ustalić kim jest odbiorca. Położył przesyłkę na blacie i wstał. Powoli wyjrzał z gabinetu na korytarz. Spojrzał na panią Dinkley. Nie zwróciła na niego uwagi. Odchrząknął.
- Pani Dinley?
- Słucham, pana, panie Queen. - odpowiedziała mu, nie przerywając swojej pracy.
Zastanowił się nad tym, o co właściwie chciał ją spytać.
- Czy mój ojciec... miał może jakąś książkę z adresami?
Na chwilę przestała stukać w klawiaturę. Niespiesznie, jakby celowo starała się zbudować napięcie, obróciła się w jego stronę. Spojrzała na niego ponad okularami.
- Coś powinien mieć. - odparła powoli – A potrzebuje pan jakiegoś konkretnego?
Zawahał się, ale szybko podjął decyzję. To pewnie był jakiś znajomy ojca. Znajomy Olivera Queena. Ktoś z kręgów jego oficjalnej pracy. Przecież nie trzymałby na biurku paczki z nazwiskiem kogoś z Ligii. Nie zabierałby domu do pracy.
- Um... Potrzebuję adresu osoby o nazwisku John Constantine. - odpowiedział z uprzejmym uśmiechem.
Obrzuciła go badawczym spojrzeniem.
- Chwileczkę. - obróciła się znów przodem do komputera i otworzyła jakieś nowe okno. Zastukała w klawiaturę. Chwila przerwy. I znowu – W bazie wspólników i kontrahentów nie mam takiego nazwiska.
- Dobrze pani wpisała? C. O. N. S. T. -
- Zapewniam, że tak, panie Queen. - przerwała mu szybko i oschle. Zerknęła na niego przez ramię – Mogę wiedzieć, po co jest to panu potrzebne? Ma pan w ogóle pozwolenie pana Harpera na domaganie się takich informacji?
O rany. Cóż za sympatyczna kobieta! Znów jej posłał swój słodki uśmiech i schował się w gabinecie. Oparł się plecami o ścianę i w zamyśleniu zaczął skubać dolną wargę. W porządku. Może ten cały John nie został wprowadzony do tej całej bazy wspólników. To jest możliwe. A może to jednak jakiś znajomy niezwiązany z pracą. Ani z jedną, ani z drugą. Znów zasiadł na fotelu i wyciągnął z kieszeni komórkę. Czas się odwołać do starych sposobów szukania ludzi.
Odpalił Google i wpisał w wyszukiwarkę nazwisko. Bingo. Miał kilka trafień. Wszedł w pierwszy odnośnik do LinkedIn. Brzmiało nie najgorzej. Na zdjęciu zobaczył blondyna koło czterdziestki. Wyglądał na nieco styranego życiem. Podpis głosił, że jest egzorcystą, demonologiem i mistrzem mrocznych sztuk.
Ross otworzył szerzej oczy. Cóż... Jest szansa, że to jakiś inny John Constantine, prawda?
Zjechał niżej. Jako lokalizację podano Atlantę, ale strona wyglądała też na dawno nieaktualizowaną. Im dłużej czytał, tym bardziej przerażało go to, co widzi. Jako doświadczenie została wymieniona nijaka grupa Newcastle Crew. Od dwa tysiące drugiego do „obecnie". W latach dwa tysiące dwa – dwa tysiące sześć był liderem i głównym wokalem w londyńskiej kapeli Mucous Membrane. Błona Śluzowa? Serio? Kto to klepnął?
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...