Powoli obrócił się przodem w kierunku chłopaka z drugiej klasy liceum. Jeremy Duncan, uważający się za pępek świata, syn wysoko postawionego urzędnika opieki społecznej i kryminolog lokalnej policji Star City. Jednocześnie jeden z największych opryszków w szkole. Od tamtego pamiętnego dnia trzy lata temu, kiedy Roy stanął w obronie Issaca, był istnym koszmarem dla łucznika. Ciągłe docinki, podstawianie nogi i napadanie na niego, gdy nauczyciele nie patrzyli. Jego dwóch przygłupich kumpli wywalili ze Starling Academy dwa lata temu, bo Jeremy zawsze obracał kota ogonem tak, że wina spadała na nich lub ofiarę jego przemocy.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Co? Tatuś zapomniał odebrać cię ze szkoły? - zapytał, irytująco modulując głos. Twarz Harpera pozostawała kamienna, nawet nie drgnął. Znał tą gadkę doskonale i nauczył się to ignorować – Ach, zapomniałem! Ty nie masz tatusia! - rudzielec wywrócił oczami. Naprawdę... Wymyśliłby coś nowego. Przez trzy lata idzie nie tylko się przyzwyczaić, ale i zanudzić na śmierć. A może to właśnie była taktyka Duncana?
- Skończyłeś? Śpieszę się. - westchnął. Licealista skrzywił się. Postąpił dwa kroki do przodu, złapał Roya za koszulę i przyciągnął go do siebie, łypiąc na niego groźnie.
Trwali tak przez krótki moment, patrząc sobie zacięcie w oczy. Ni z tego, ni z owego rudzielec splunął prosto na twarz Jeremy'ego. Ten puścił go, przez co łucznik wylądował na tyłku. Starszy cofnął się do tyłu i wytarł z obrzydzeniem ślinę rękawem mundurka.
- Pożałujesz tego, Harper. - wycedził i nim gimnazjalista zdążył się podnieść, rzucił się na niego z pięściami. Łucznik znajdował się w takiej pozycji, że nie był w stanie zrobić zbyt wiele, jedynie spróbować osłonić się rękoma.
Z nieba zaczęły spadać pojedyncze krople, które po kilku sekundach zamieniły się deszcz, z każdą chwilą nabierając na intensywności.
Przy dwudziestym uderzeniu powoli przestawał rozpoznawać, gdzie go bije, a po dwudziestym piątym przestał liczyć. W końcu przestał i ponownie złapał go za przód ubrania, przyciągając do siebie. Roy miał podbite prawe oko, a z jego nosa i kącika ust ciekły strużki krwi.
- Jesteś zerem, Harper. - wysyczał – Wiesz, co to potwierdza? - Roy zmarszczył lekko brwi, ale nic nie odpowiedział – Własna matka cię nie chciała. Wrobiła twojego ojca w dzieciaka, a potem uciekła! Nawet ona wolała się od ciebie odciąć! Nikt cię nie chce, Harper! Nikt cię nie kocha!
Rudzielec skorzystał z jego chwili nie uwagi i przyłożył mu z całej siły w twarz. Jeremy cofnął się, podnosząc się nieco, jednak nadal wisiał nad nim w powietrzu, trzymając nogi łucznika między swoimi. Leżący na ziemi, zgiął nogę i przyciągnął ją do swojego torsu, aby następnie kopnąć Duncana w brzuch.
Harper podniósł się na równe nogi, ignorując ból przeszywający ciało. Nie miał zamiaru dać mu szansy na podniesienie się. Teraz to on był górą, zadając kolejne ciosy. Długo nie nacieszył się takim stanem rzeczy. Jeremy złapał go za nogę, uniemożliwiając kopniaka, którego miał już mu zadać.
- Jesteś. Jedną. Wielką. Porażką. - wycedził powoli. Deszcz zaczął się zamieniać w prawdziwą ulewę. Nie częste w Star City. Szczególnie miesiąc przed wakacjami – Ty i twój brat!
Roy zamarł w bezruchu. Już to, że Duncan wiedział o ucieczce jego matki go zdziwiło, ale wtedy o tym nie myślał. Ale... Ale skąd wiedział o nim?
- I co się tak lampisz? - spytał ze złośliwym uśmieszkiem – Masz zamiar się rozpłakać, Harpuś? - łucznik nadal milczał – Wiesz? Dobrze, że zdechł. O jednego idiotę mniej. - Roy zacisnął dłonie w pięści. Nie. Nie pozwoli mu na obrażanie go.
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...