Rozdział dedykuję Konopce - człowiekowi, który ogarniał moją gramatykę, kiedy ja nie miałam już do tego głowy, ale serce i palce pisały dalej.
(Pindzisiąty pierwszy rozdział, a to, aż druga dedykacja. Cool – jak to mawiają Miszczeły)
Oliver musiał przyznać, że o ile październik był niczym urlop od kłopotów, tak w listopadzie znów zaczęło się trochę komplikować.
Po tym jak Roy wyszedł, szukał go przez kilka godzin, a ulewa i silny wiatr wcale sprawy nie ułatwiały. Ostatecznie wrócił do domu przemoczony bez niego, zgarnął opieprz od Dinah i spędził kilka godzin na obdzwanianiu ludzi, u których chłopak mógł się zaszyć. Ostatecznie dopiero o drugiej w nocy dostał telefon od Jima Harpera, do którego wcześniej zadzwonił Roy, informując zawczasu o swojej niespodziewanej wizycie.
Co jak co, ale chłopak z kołczanem pełnym strzał i w skórzanym kostiumie w komunikacji miejskiej musiał wzbudzić duże zainteresowanie. Już widział oczyma wyobraźni nagłówek porannego wydania gazety „Pomagier Green Arrowa samotnie w autobusie!".
Potem Rory nie odpowiadał na żadne wiadomości, aż ostatecznie przysłał do Dinah maila, że jest bezpieczny w Górze Sprawiedliwości, wróci do domu na śniadanie i żeby się nie martwić.
Ale Canary Mom i tak się martwiła, nie dając mężowi zmrużyć oka.
Co prawda na samym śniadaniu Rory się nie zjawił, ale faktycznie się pojawił. Z dziewczyną – siostrzenicą J'onna, jak się potem Oliver dowiedział. Oczywiście, Dinah musiała się podekscytować. O co jej chodziło i czemu tylko koleżanki tego konkretnego dziecka wywierały na nią taki wpływ, nikt nie wiedział.
M'gann szybko się ulotniła, ponieważ przyszła jedynie pożyczyć kilka książek, a potem Rory'ego nikt nie widział do kolacji. A i wtedy nie był skory do rozmów. Szczególnie z Oliverem. Z Dinah i Rossem szło mu jakoś normalniej.
-Nastolatki – podsumował ze zmęczeniem, gdy wieczorem walczył ze spodniami Arrowa – Czy ja przytyłem? - spytał sam siebie. Odpowiedziała mu cisza, którą wziął za zaprzeczenie. Nie jesteś gruby, Oliverze – powiedziała Cisza.
Z Ciszą nie można się kłócić.
Wcisnął się w spodnie, odnotowując w pamięci, aby potem zorganizować sobie nowe, bo te ewidentnie uległy zepsuciu. Reszta kostiumu weszła normalnie i mógł teleportować się do Gotham, gdzie obiecał Batmanowi pomóc w sprawie Sportsmastera i jego córek.
Córki.
Och, jak on chciałby mieć córkę! Dziewczynki są takie bezproblematyczne w porównaniu do chłopców!
-Musimy porozmawiać. - oznajmił oschle Batman, gdy tylko się spotkali.
Ani dzień dobry, ani witam, ani całuj mi buty. Ale chociaż on chciał rozmawiać, a nie strzelać fochy nie wiadomo o co i dlaczego.
-Co jest? - spytał, wzdychając ciężko.
Bruce nie odpowiedział od razu. Najpierw rzucił batarangiem na dach pobliskiego budynku, zaczepiając o jego krawędź batlinkę. Arrow w odpowiedzi wystrzelił w tamtym kierunku strzałę z hakiem do wspinaczki. Obaj znaleźli się na dachu i puścili się biegiem w kierunku wybranym przez Mrocznego Rycerza.
Oliver nie odzywał się, wiedząc, że popędzanie Wayne'a nic nie da.
-Rory uderzył Robina. - wyznał w końcu. Wyglądało na to, że musiał się namyślić, jak to ująć.
Queen parsknął szczerym, rozbawionym śmiechem.
-Rory uderzył kogokolwiek. - zaśmiał się – Dobre sobie!
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...