Piszę do Ciebie, bo wiem, że nie zostało mi dużo czasu. To zapewne kwestia kilku miesięcy, aż odejdę z tego świata raz na zawsze (nawet się cieszę. Ten świat zmierza ku zagładzie, której nie chcę być świadkiem,jednak źle czuję się z myślą, że zostaniesz sam).
Wiem jak cierpisz po stracie brata. Zawsze uważałem, że cokolwiek się stanie po mojej śmierci stanie, to Wy dwaj dacie sobie radę. Ale teraz? Naprawdę się martwię. Dlatego postanowiłem również napisać list do mojego przyjaciela z Ameryki z prośbą, aby przyjął Cię pod swój dach. Teraz już pewnie wiesz o kim mówię, prawda? Robert to człowiek o wielkim sercu, pragnący dla świata jak najlepiej, jednak jeden człowiek wiele nie zdziała. Robert jest marzycielem i ślepcem. Nie dostrzega pewnych rzeczy (na przykład paskudnego charakteru żony). Jednak wiem, że zadba o Ciebie i da wszystko, czego będziesz potrzebował do prawidłowego rozwoju. Do rozwoju, którego wszyscy dla Ciebie chcemy. Chcieliśmy... Skoro ja, Twój ojciec i brat nie żyjemy w momencie, w którym to czytasz, ale ja żyję kiedy to pisze to powinienem użyć „chcemy" czy „chcieliśmy"? Z resztą, mniejsza z tym.
Skoro nadszedł mój czas, stwierdziłem, że to najwyższa pora na powiedzenie Ci czegoś, co rozdzieliło Twoich rodziców. Może bardziej o kimś, kto zniszczył tą piękną, namiętną i pełną czułości miłość, którą obdarzyła się dwójka młodych ludzi, których dzieliły różnice zdań, a łączył wspólny cel – niesienie dobra. Ale zacznijmy od początku.
Pierwszy w nasze strony zawitał Twój ojciec. Skończył jakoś szkołą pożarniczą czy szkolenie. Ponoć spędził z rok czy dwa w szkole wojskowej. Mimo surowości, którą emanował na samym początku okazał się być najłagodniejszym człowiekiem, jakiego przyszło mi poznać. Zawsze uśmiechnięty, życzliwy. Pracował jako strażnik lasów w naszych lasach. Szybko wspinał się na następne stanowiska.
Kilka miesięcy później pojawiła się ona – piękna i stanowcza Janet Evans, która przyjechała do nas na staż. Skończyła studia, a jakiś znajomy czy profesor załatwił jej półroczną pracę jako asystentka jakiegoś wielkiego weterynarza, który przyjechał do naszego rezerwatu w ramach jakiegoś projektu czy coś takiego.
Poznali się pierwszego dnia jej pobytu. Zorganizowano jakieś przyjęcie, aby uczcić przybycie weterynarza i powitać go należycie. Twój ojciec jako, jakby nie patrzeć, członek naszego plemienia również tam był. Stałem kilka metrów dalej, rozmawiając z uczonym i kątem oka widziałem ich, jak stoją naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Twój ojciec miał tak głupi wyraz twarzy! Ale wiedziałem, że to początek czegoś wielkiego. Wszyscy to widzieli. Jedynie ta dwójka nie widziała nic poza sobą.
To było oczywiste, że po upłynięciu sześciu miesięcy Jane nie wróci do Ameryki. Sam profesor nie nalegał, widząc ich więź. Oraz zaokrąglony brzuch twojej matki. Doskonale zdawał sobie sprawę, że powstaje w nim nowe życie i nie miał zamiaru rozdzielać przyszłej szczęśliwej rodziny.
Jakiś miesiąc po przyjeździe twojej matki, przybył pewien mężczyzn, aby ją odwiedzić. Widziałem go tylko przez ułamek sekundy. Nie miałem szansy się przyjrzeć. Szczególnie, że był odwrócony do mnie tyłem, więc pozostało mi nacieszenie się widokiem jego białej koszuli.
Profesor wyjechał, twoi rodzice zaręczyli się z zamiarem pobrania się, gdy urodzi się dziecko. Zamierzali wziąć ślub na naszych warunkach, w rezerwacie, a potem wrócić do rodzinnego Metropolis i tam wziąć ślub cywilny, przy rodzinie. Te plany pokrzyżował ponowne pojawienie się tamtego mężczyzny. Nie było żadnych świadków ich spotkania. Tylko on i twoi rodzice. Mężczyzna ponoć zaczął się wykłócać, krzyczeć i twierdzić, że dziecko jest jego. Twój ojciec dyplomatycznie dał mu w twarz i kazał się wynosić.
CZYTASZ
The Queens
Fanfiction"Jeszcze będziemy szczęśliwi, kiddo." Pierwszy był Green Arrow, potem Speedy. Inna, stworzona przeze mnie historia Team Arrow. Czerpię z różnych źródeł od komiksów, przez animacje i serial Arrow kończąc. A przede wszystkim - z mojej własnej wyobra...