029

184 29 8
                                    


 - Twój tata to prawdziwy bohater. - oznajmiła z uśmiechem Kara, podając chłopcu szklankę z sokiem i usiedli razem przy stoliku.

Ross skinął głową, uśmiechając się dumnie, po czym spojrzał na nią z zaciekawieniem, gdy kontynuowała swoją wypowiedź.

- Pamiętam jak go poznałam. To był dopiero początek okresu, w którym główna siódemka Sprawiedliwych zaczęła rekrutować do ligi nowych członków. Twój tata działał samotnie na terenie Star City i nie odpowiadał na żadne wiadomości, więc John Steward, inny latarnik, postanowił spotkać się z nim osobiście. Dalej się upierał, że-

- Opowiadasz młodemu o pierwszej misji Arrowa? - na jedno z wolnych krzeseł przy ich stoliku usiadł ciemnoskóry mężczyzna, z talerzykiem ciasta w jednej dłoni i widelczykiem w drugiej. Supergirl uśmiechnęła się nieco szerzej, witając z nowo przybyłym – John Steward. - przedstawił się Rossowi – Muszę przyznać, że trochę się nerwów z twoim staruszkiem nażarłem. On koniecznie nie chciał się do nas przyłączyć, a Batman nalegał, że ma się dołączyć. - westchnął – Diana skądś wyciągnęła informację, że są kumplami jeszcze z pieluch, więc dość dobrze się znali. - dźgnął widelcem tort, zbierając myśli – Złapałem go akurat, jak walczył ze złodziejami w supermarkecie.

Rosline wydał się być bardzo nie pocieszony tą informacją. Skrzywił się i bezgłośnie powtórzył „w markecie?". John zauważył jego zawód i zaraz sprostował.

- To byli bardzo groźni przestępcy. Było ich dużo i mieli bardzo niebezpieczną broń. - wyjaśnił, a chłopiec nieco się rozchmurzył, a Kara zasłoniła dłonią usta, próbując ukryć śmiech.

- Ściągnąłem go do Strażnicy, kiedy akurat marudził, jak to robimy wszystko pod publikę i inne takie. - wywrócił oczami – Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, tylko Batman wydawał się być nagle niepocieszony z obecności Arrowa. Ten człowiek powinien się leczyć. - pokręcił głową.

- Green Arrow rozmówił się z Batmanem i oznajmił, że on nie zamierza z nimi zostać.

- I Batman w końcu odpuścił. - dodał Steward – Gorzej, że Oliver nie chciał wracać teleportem, bo nie lubi jak mu się grzebie w molekułach... Akurat leciałem z Karą i Kapitanem Atomem na misję, więc- Nie, nie tym Atomem. - zaprzeczył, widząc, że młody Queen zerka w kierunku stojącego niedaleko Raya Palmera – Innym. - dopowiedział, a zaraz kontynuował główny wątek – No, więc stwierdziłem, że po zakończeniu roboty podrzucimy go do domu. - nagle zmarkotniał, wbijając wzrok w biały obrus.

- No? I co było dalej? - dopytał Ross, patrząc na niego z niecierpliwością i żądzą poznania reszty historii. Kara zachichotała.

- John zamilkł, bo nie chce się przyznać, że po przybyciu na miejsce, zaledwie po minucie twój tata uratował nam życie. - oznajmiła, uśmiechając się zaczepnie do latarnika.

- Nieco się przyczynił. - odparł szybko – Tylko nas ostrzegł.

- Gdyby tego nie zrobił, nie rozmawialibyśmy teraz. - wystawiła mu język, a następnie spojrzała na chłopca – Grupka żołnierzy otworzyła w naszym kierunku atak i tylko twój tata, który został przy samolocie, w porę to dostrzegł i nas ostrzegł. - wyjaśniła – Poza tym przyczynił się do tego, że John odebrał im bronie i-

- Wtrącał się. - burknął John. Oboje spojrzeli na niego zaskoczeni.

- Pomagał nam! - odparła Kara.

- Dosłownie godzinę wcześniej upierał się, że nie chce być członkiem Ligi, a tu nagle zaczął się wtrącać i mnie pouczać!

- Aż tak cię to boli, że do dzisiaj masz żal? - spytała z udawaną troską.

The QueensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz