39.

276 15 2
                                    

Natalia POV
- Cześć, partnerko.
- Kochanie, już się stęskniłeś? Szybko. - uśmiechnęłam się.
- To też, ale... dzisiaj jeździmy razem.
- Jak to?
- Miłosz nie przyszedł do pracy. Nawet nie zgłosił, że go dzisiaj nie będzie. Witacki zgodził się, żebyśmy wyjątkowo razem mogli jechać na patrol.
- Super. - lekko się uśmiechnęłam. Cieszyłam się, że będę znów mogła pracować z Markiem, choć zastanawiałam się co u Miłosza. Po tym wszystkim nie wiedziałam jednak, czy w ogóle powinnam w to wnikać. Stwierdziłam, że jeśli dłużej nie będzie z nim kontaktu, to spróbuję sama dowiedzieć się o co chodzi.
- Idziemy na odprawę?
- Tak, chodźmy. - na odprawie Witacki potwierdził to co usłyszałam wcześniej od Marka. Po przydzieleniu działań udaliśmy się na patrol.
- Natalia, pamiętasz nasze pierwsze wspólne patrol?
- Jak mogłabym zapomnieć. Spóźniłeś się i to nie raz.
- I od tamtego momentu staram się być punktualny. Zresztą sama mnie pilnujesz. - spojrzał w moim kierunku.
- Korwicki, sam się pilnujesz.
- O i wróciło stare, dobre „Korwicki". Wiesz, wolę jednak jak mówisz do mnie „kochanie".
- Okay, ale to już poza pracą. - uśmiechnęłam się.
- A skoro już mówimy o tym co poza pracą, to może pojedziemy gdzieś razem? Tylko ty i ja.
- A co z Igorem?
- Wiesz, że bardzo lubię Matyldę?
- Nie kombinuj. Wystarczy, że ma Laurę pod opieką.
- Źle mnie zrozumiałaś. Ona już się zgodziła.
- Ej, co to za spiskowanie za moimi plecami?
- Nie mów, że nie chciałabyś wyjechać na weekend i odpocząć od tego wszystkiego,
- Jasne, że bym chciała. Ostatni tydzień był okropny.
- Wiem, kochanie, ale wszystko dobrze się skończyło.
- Dzięki tobie. Ja na prawdę nie miałam siły się tym zajmować.
- Nie darowałbym sobie, gdybym odpuścił tę sprawę. Bez ciebie to nie wiem co bym zrobił.
- Korwicki, już się nie podlizuj.
- Powiało chłodem. A no tak, przecież rozmawiam z Mróz. - zaśmiał się.
- Zobaczysz, że się zemszczę. - poprosiłam mu palcem i też się zaśmiałam.
- 06 do 00. - usłyszeliśmy na radiu.
- Zgłaszam szóstka.
- Podjedźcie do sklepu przy
Właściciel zgłasza kradzież.
- Jasne, już tam jedziemy. Będziemy do 5 minut. - po krótkiej chwili byliśmy już na miejscu.
- Aspirant sztabowa Mróz, aspirant sztabowy Korwicki. Pan zgłaszał kradzież?
- Tak. Zamknąłem ją na zapleczu, żeby nie uciekła. - poszliśmy za facetem. Byliśmy bardzo zdziwieni widokiem, który zastaliśmy.
- Hej. Nie bój się. Jesteśmy z policji. - dziewczynka odsunęła się od nas.
- Czego ma się bać? Ta gówniara chciała mnie okraść! - krzyczał facet.
- Proszę uważać na słowa.
  Co chciała ukraść?
- Bułki i parówki. Złodziejka.
- Umówmy się, że zapłacę za te zakupy. - powiedział Marek.
- I co? To ma załatwić sprawę? Jutro przyjdzie i znowu będzie chciała mnie okraść.
- Chce pan zgłaszać tę sprawę i chodzić po sądach dla kilku złotych? - widzieliśmy, że facet się waha.
- Niech wam będzie. - Marek zrobił większe zakupy dla dziewczynki, po czym poszliśmy do do radiowozu.
- Jak masz na imię?
- Hania.
- Haniu, powiesz nam, gdzie mieszkasz? - zapytał Marek, ale dziewczynka nie odpowiadała.
- Zawieziemy cię do rodziców. Pamiętasz adres?
- Nie. - odpowiedziała cicho.
- A znasz drogę?
- Tak.
- Zaprowadzisz nas? - zapytałam. Dziewczynka pokiwała twierdząco głową. Po kilku minutach drogi byliśmy już na miejscu. Oboje z Markiem wiedzieliśmy, że skoro dziewczynka chciała ukraść coś do jedzenia, to najprawdopodobniej była zaniedbywana w domu. Zobaczyliśmy, że drzwi do mieszkania, które wskazała nam dziewczynka były otwarte.
- Zostańcie tutaj. - powiedział Marek i wszedł do środka. Po chwili zawołał mnie.
- Rany... - w mieszkaniu panował bałagan, a na kanapie spała kobieta, prawdopodobnie matka dziewczynki, która była pijana.
- Mama często tak śpi. Byłam głodna, ale nie znalazłam pieniędzy na zakupy i dlatego ukradłam...
- Dam znać Jackowi, żeby przysłał drugi patrol i zabrali ją na izbę wytrzeźwień. - powiedział Marek i odszedł na bok.
- Jasne. Haniu, a co z twoim tatą?
- Tata mieszka z inną panią.
- Spróbujemy później zadzwonić do taty, dobrze?
- Ale tata nie ma czasu. On dużo pracuje.
- Spróbujemy, dobrze? - lekko się do niej uśmiechnęłam. Dziewczynka pokiwała twierdząco głową.
- Zaraz przyjadą. Może idźcie na zewnątrz, a ja tutaj poczekam na drugi patrol? - wiedziałam o co Markowi. Nie chciał, żeby dziewczynka dłużej patrzyła na pijaną matkę. Wyszliśmy z Hanią. Po kilku minutach przyjechali nasi koledzy i zabrali kobietę. My natomiast pojechaliśmy na komendę i postanowiliśmy namierzyć ojca Hani. Dziewczynka trafiła pod opiekę pani psycholog.
Razem z Markiem szliśmy do Jacka.
- Dramat. Jak można doprowadzić dziecko do takiego stanu? - mówił wyraźnie zdenerwowany Marek.
- Nie każdy jest tak odpowiedzialny jak ty. Też nie potrafię tego zrozumieć, tym bardziej, że to matka i ona powinna mieć silniejszą więź z dzieckiem.
- Hej. I co z tą dziewczynką?
- Jest u psychologa. Musimy namierzyć jej ojca. Masz tu dane matki. - podałam mu kartkę.
- Serio w domu było tak źle, że musiała kraść z głodu?
- Niestety. Już dawno powinna zając się nimi opieka społeczna.
- Sprawdzę co i jak i dam wam znać. Wracajcie na patrol, okay?
- Okay. Pa.
Razem z Markiem wróciliśmy na patrol. Po godzinie na radiu odezwał się Jacek, informując na, że na komendę jedzie ojciec Hani i chce, żebyśmy z nim porozmawiali.
15 minut później byliśmy już na miejscu.
Szczerze byłam zdziwiona widokiem faceta.
Wyglądał jak z zupełnie innego środowiska niż to w którym wychowywała się jego córka.
- Co z Hanią? Gdzie ona jest?
- Proszę usiąść. Hania jest teraz u pani psycholog.
- Nie wiedziałem, że jest aż tak źle.
- Córka wspominała, że dużo pan pracuje.
- To prawda. Nie miałem dla niej zbyt dużo czasu, ale ja to nadrobię.
- Pańska córka kradła, bo była głodna. Rozumie pan w jakim stanie była?
- Wiem, źle zrobiłem, że zająłem się tylko pracą, ale naprawię to. A co z Patrycją?
- Matka Hani jest na izbie wytrzeźwień.
- Mówiła, że już nie pije.
- Córka mówiła, że często jej mama jest w takim stanie jak dzisiaj. Przykro nam, ale sprawa trafi do sądu rodzinnego.
- Ale...
- Rozumie pan powagę sytuacji? - powiedział Marek.
- Z mojej strony mogę jedynie panu radzić, żeby wystąpił pan o wyłączne prawa do córki i zapewnił jej opiekę.
- Zrobię tak... Dziękuję. - po chwili do pokoju przyszła psycholog z Hanią. Dziewczynka mocno przytuliła ojca. Widać było, że ma z nim dobry kontakt i tęskniła za swoim tatą. Liczyłam na to, że wszystko się im dobrze ułoży.

Wieczorem
- Skończyłaś już?
- Tak. - lekko się uśmiechnęłam.
- Daj, wezmę. I tak idę do Jacka. - zabrał moje raporty.
- Dziękuję. A i Marek, już nie myśl o porannej interwencji.
- Skąd wiesz?
- Bo cię już trochę znam. Też mnie boli, że rodzice tak zaniedbują własne dzieci, ale przynajmniej w końcu potrafią zrozumieć, że popełniają błąd.
- My tacy nie będziemy.
- Ty już taki nie jesteś.
- A co byś wolała? Chłopaka czy dziewczynkę?
- Wolałabym, żebyś już poszedł zanieść te raporty. - uśmiechnęłam się do Marka.
- I tak ci nie odpuszczę. - mrugnął do mnie i wyszedł. Poszłam się przebrać. Gdy wróciłam Marek czekał na mnie.
- Nie wiesz jak ma być jutro? Dalej razem patrolujemy?
- Jacek dzwonił do Miłosza, ale nie odbierał. Wysłał tylko wniosek o urlop. Chyba to nawet lepiej.
- Lepiej?
- Tak, bo dopiero co wróciłaś do pracy i musiałabyś się z nim widywać, a wiem, że nie byłoby ci łatwo.
- W pracy staram się zachować profesjonalnie.
- Oj wiem o tym. Mróz, gotowa do opuszczenia komendy?
- Chyba ktoś zapomniał, że jesteśmy już po pracy, kochanie. - uśmiechnęłam się do Marka.
- Fakt. - pocałował mnie. Odwzajemniłam pocałunek.
- Chodźmy już. - wyszliśmy z pracy i pojechaliśmy do domu.

Kilka dni później
Wróciłam do porannego biegania. Jeszcze tylko muszę namówić do tego Marka, ale wiem, że ma mniej czasu ze względu na Igora. Byłam już spory kawał drogi od naszego mieszkania, gdy zauważyłam znajomą sylwetkę. Tylko nie spodziewałam się, że mój znajomy jest w takim stanie.
- Miłosz? Ej, obudź się. - on tylko mamrotał coś pod nosem.
- Człowieku, co ty robisz? Wstawaj. - pomogłam mu wstać i zaprowadziłam go do mieszkania.
Pukałam do drzwi, ale nikt nie otwierał.
- Klucze. - wyciągnął klucze z bluzy i mi je podał. Otworzyłam drzwi i wprowadziłam go do mieszkania. Od razy usiadł. Z chodzeniem miał ewidentnie problem. Zauważyłam stos butelek i bałagan panujący w salonie i kuchni.
Tamara? Tamara? - szukałam jej w mieszkaniu, ale nigdzie jej nie było.
- Nie szukaj. Nie ma jej. - położył się i po chwili zasnął. Zauważyłam, że rzeczywiście nie ma śladu po obecności kobiety i jej syna, ale nie miałam czasu, by dowiedzieć się czegoś więcej. Poza tym Miłosz musiał wytrzeźwieć. Zauważyłam, że na wieszaku są zapasowe klucze, więc zamknęłam jego mieszkanie i wyszłam. Planowałam po pracy mu je oddać i pogadać na spokojnie.
Wróciłam do siebie, gdzie czekał na mnie już mój ukochany.
- Kochanie, gdzie ty byłaś? W pubie?
- Uwierz mi, że już to byłoby lepsze.
- To znaczy?
- W parku znalazłam Miłosza. Był kompletnie pijany. Zaprowadziłam go do mieszkania, ale nie wyglada to dobrze.
- Z rana był w takim stanie?
- No niestety. Miał tyle szczęścia, że patrol go wcześniej nie zgarnął.
- Nie przejmuj się. Sprawdzimy później co u niego, jeśli chcesz.
- Tak czy inaczej muszę mu oddać klucze, bo zamknęłam mieszkanie zapasowymi.
- Pani aspirant gwizdnęła klucze?
- W dobrej wierze.
- Okay, w takim razie cię uniewinniam. - uśmiechnął się.
- No to dzięki. - uśmiechnęłam się i pocałowałam go.
Idę się ogarnąć i zaraz możemy jechać.
- Czekam. Igor, chodź na śniadanie!
- A i gwizdnę jeszcze kanapkę, więc mi coś zostawcie.
- Niczego nie obiecuję. - lekko się uśmiechnął.
- Ja zostawię, ciociu.
- Dzięki, Igor. Widzisz? Ucz się od syna. - mrugnęłam do Marka i poszłam do łazienki.
Liczyłam na to, że ten dzień będzie w miarę spokojny, a Miłosz wyjaśni mi co się z nim dzieje.
Cieszyłam się, że przynajmniej z Markiem układa mi się lepiej niż myślałam i nie mamy żadnych problemów.

Po południu
- Wiesz, że Igor ma przedstawienie w szkole?
- Coś wspomniał. Obiecałam, że przyjdę.
- Pamiętaj, że Korwiccy mają talent.
- Igor owszem.
- Ej, a ja?
- A to dopiero ocenię. Młody się wysypał, że niektórzy rodzice też będą grać, więc... Mareczku, liczę na ciebie. - spojrzałam na mojego partnera.
- O nie, nie, nie. Nie ma mowy.
- Dziecku odmówisz?
- Wiesz, że to jest szantaż?
- Tak, ale uzasadniony, więc się nie liczy. Poza tym sam się chwaliłeś, że masz talent, więc czekam, aż się wykażesz.
- Zrobię to. Zobaczysz.
- Już nie mogę się doczekać. - uśmiechnęłam się do Marka.
- Tylko poproszę o brawa.
- Będą. - Marek zatrzymał samochód. Nie wiedziałam na początku o co chodzi, ale popatrzyłam przez szybę po czym spojrzeliśmy z Markiem na siebie porozumiewawczo.

Dziękuję za to, że czytasz to opowiadanie :)
Będę wdzięczna za wasze opinie.

Krok od przeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz