2.19

2.6K 171 6
                                    

   Następnego dnia moja mama zgodziła się na leczenie. Dostała długą receptę oraz była umówiona na chemioterapię. Przez to że nie chciała się leczyć, jej stan się znacznie pogorszył. Niestety nie wypuszczono ją do domu. Siedząc przy mamy łóżku, malowałam jej długie i piękne paznokcie, na niebiesko. 

-Już mam dość szpitali... Sachi zabierz mnie stąd! - krzyknęła wyrywając swoje dłonie. Wiedziałam że nie powinna gdziekolwiek iść, szczególnie ze swoim stanem. Jednak tak bardzo chciałam mamę uszczęśliwić.. Dużo wycierpiała, nawet więcej ode mnie. 
-Dobrze.. Nawet mam pomysł gdzie pójdziemy... - odparłam uśmiechnięta. Gdy nasz plan był gotowy, zamieniłam się z Naru. On poszedł do Angelise a ja wróciłam do domu, w którym zastałam Kou'a. Przypomniałam sobie wczorajsze słowa mamy, które sprawiły że znowu wpadłam w złość.
-To dlatego? - spytałam. On nie wiedział o co mi chodzi, dlatego poprawiłam się. -To dlatego że Angelise traktuje Cię jak syna?! No błagam...
-Ty do cholery nie rozumiesz! - krzyknął, unosząc do góry, ze złości ręce.

-Wytłumacz mi! 

-Mama.. Znaczy Twoja mama.. Nie mogę jej tego zrobić! To ją zrani, ok? Nie sprawiajmy jej więcej cierpienia... Po za tym, to był jednorazowy wyczyn. - serce mnie zabolało, ten ból był aż nie do zniesienia..  Jednorazowy wyczyn..? Jak tak kurwa można?! 

-Nie ważne.. - wyszeptałam i poszłam na górę. Wzięłam kartę kredytową, którą Angelise schowała w jednym z butów. Włożyłam ją do kieszeni jeansowej kurtki i wyszłam z domu. Nasz plan czas zacząć.

        Po cichu, rzuciłam mamie linę, którą złapała. Z ogromnym trudem próbowałam wejść na górę. Czując że wiszę i już nie mam gruntu pod nogami, zadowolona siłowałam się z tym cholerstwem aż w końcu upadłam. Moja mama natomiast, zaczęła krzyczeć szeptem, czy wszystko w porządku. Próbowałam po raz kolejny wejść, ale to było piekielnie trudne! Ręce mnie już strasznie piekły, w końcu lina nie jest super gładka, a cholernie szorstka! 

-Co wy wyprawiacie? - usłyszałam męski, gruby głos, szepczący mi do ucha. Odwróciłam się w stronę mężczyzny, którym się okazał Kou we własnej osobie! 

-Kouś kochanie.. - wyszeptała mama i pokazała palcem aby był cicho. On jedynie się bardziej wkurzył.

-Nigdzie nie idziecie. Albo odpuścisz i wrócisz do domu... - zaczął

-Albo co?! - krzyknęłam, zapominając się aby być cicho. Ale ten chłopak działał mi na nerwy! 

-Powiem pielęgniarce.. - dodał. -Zrozum mama nie może takich rzeczy! Stanie się jej krzywda.. - mama uśmiechnęła się smutno i zamknęła okno. Byłam pewna że jest jej przykro i to przez tego dupka! Sama nie wytrzymałabym tyle w szpitalu... Jak na złość, ktoś zaczął świecić w naszą stronę latarką. Zdezorientowana rozejrzałam się w około, szukając sposobu na ucieczkę. Nie wiem nawet kiedy, zostałam przerzucona jak worek ziemniaków na plecy Kou'a i uciekaliśmy przez las, który był praktycznie obok. Oczywiście wszystkie liście które odgarniał chłopak, uderzały mnie prosto w twarz. Po jakimś czasie chłopak przestał biec, a szedł. 

-Mógłbyś mnie w końcu puścić?! - wydarłam się. Tak i też zrobił, delikatnie postawił mnie na ziemię. Patrzyłam się prosto w jego oczy, przygryzając wargę. Udawałam uroczą idiotkę, chciałam zobaczyć jego reakcje. W pewien sposób, bawiłam się nim.

-Pieprzyć to! - krzyknął i pocałował mnie. To był długi, namiętny pocałunek. Moje ciało tak tęskniło za nim, aż zadrżałam. 

-I co teraz? - spytałam, odrywając się od chłopaka.

-Nie wiem... - odparł i znowu mnie pocałował.

Alone MotherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz