Rozdział 5

3K 252 34
                                    

*Bryan*
Jak się czułem po wyjściu Jake'a? Czułem się tak, jakby nasza sześcioletnia przyjaźń była babką zbudowaną z piasku, która znajduje się przy samym brzegu morza i będzie trwała do pierwszego uderzenia fali, która wszystko zniszczy. Tak było z moją przyjaźnią z Jakiem. Wszystko było w porządku dopóki nie ugrzęzłem w tym cholernym wózku. Chciałem go kopnąć w koło ale zdałem sobie sprawę, że przecież mam BEZWŁADNE NOGI! Podjechałem zły do okna w które matka kazała wstawić kraty bo jak to powiedziała
"Co za różnica schody czy okno."
Patrzyłem przez okno w głośnej ciszy, która dudniła mi w uszach. Przeszkadzała mi dlatego włączyłem radio z którego zaczęła płynąć spokojna muzyka. Patrząc przez okno ujrzałem sąsiada z naprzeciwka, który wraz z żoną uczył chodzić swojego synka. Widziałem jak dziecko pada i wstaje i powtarza tę czynność bez choćby cienia zdenerwowania. Dlaczego nie mogę być jak to dziecko? Upaść i się podnieść?
Moje rozmyślania przerwał o wtargnięcie matki do pokoju jak zwykle miała minę męczennicy. Nie odzywałem się do niej odkąd wróciłem ze szpitala. Dlaczego? Ponieważ patrzyła na mnie tym litościwym wzrokiem, który krajał mi serce. Nie umiałem spojrzeć na matkę ponieważ gdy tylko przypomnę sobie jej minę jaką miała gdy po raz pierwszy ujrzała mnie na wózku...czułem się winny. Winny jej cierpienia. Nie chciałem jej ranić ale jak widać nie udało mi się. Codziennie rano przynosiła mi jedzenie choć mieliśmy służące ale robiła to, bo tylko wtedy była utwierdzona w tym, że ma powód by mnie odwiedzić tym samym mając argument gdybym zapytał po co tu przyszła. Zaczęła tak robić odkąd raz ją o to zapytałem. Stawiając talerz na biurku spojrzała na mnie mówiąc
-Ładna dziś pogoda. Może wyjdziesz na dwór? - zapytała tak jak codziennie. To było jak rutyna. Moje życie od wypadku to ciągła rutyna. Te wszystkie złote puchary z wygrawerowanym moim nazwiskiem i pierwszym miejscem to przeszłość. Kolekcja pucharów, które nic nie znaczą. Nie zwrócą mi władzy w nogach tak samo jak wszystkie pieniądze na koncie matki. Nie odezwałem się ani słowem nie spuszczając wzroku z podwórka sąsiadów. Nagle matka stanęła przede mną tym samym zasłaniając mi widok. Uciekłem wzrokiem w górę podziwiając sufit. Nie zmienił się. Nadal był biały.
-Bryanie Requenie! Nie zachowuj się jak gówniarz tylko spójrz na mnie! -krzyknęła co oznaczało, że naprawdę była zła. Nie unioslem wzroku mimo to.
-Po co? Żebyś znów ujrzeć twój wzrok pełen litości? Po to? Nie dziękuję. - odezwałem się po raz pierwszy od pół roku. Ledwo poznałem swój głos ponieważ był taki...wyprany z emocji.
Matka ruszyła niemalże biegiem w kierunku drzwi stukając obcasami o posadzkę powodując lekki stukot. Gdy myślałem, że już wyszła powiedziała z korytarza nim zamknęła drzwi
-Zapisuję cię na grupę wsparcia. Bez dyskusji, nie mogę patrzeć jak marnujesz sobie życie.
  Jakby już nie było - pomyślałem.

      ____________________________
Ostatni na dzisiaj. Dobranoc mam nadzieję że się podoba. 😙🖐👊🖐

Dostrzec szczęście - Dominika LewkowiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz