Rozdział 41

1.3K 118 9
                                    

*Bryan*
Jadąc -jak okazało się w połowie drogi do domu - w stronę parku rozmyślałem nad tym dlaczego owy sprzedawca skierował te słowa do mnie. Czy był to czysty przypadek w postaci "a powiem to pierwszej osobie, która wejdzie do sklepu" czy raczej wskazówka? Nie wiedząc co sądzić postanowiłem zdać się na los i zagrać w pewną grę w którą grałem jako dziecko, gdy miałem jakiś dylemat. Stojąc między drzewami zamknąłem oczy i zacząłem słuchać tego, co dzieje się dookoła. Mając zamknięte oczy, słyszy się więcej i dokładniej. Słyszałem szmer gałęzi o które bezlitośnie uderzał wiatr, słyszałem ruch uliczny w którym ludzie pędzili przed siebie ze wzrokiem wbitym w zegarek nerwowo wbijając stopę w gaz. Nagle z mojej próby zagrania w moją grę polegającą na tym by się uspokoić i znaleźć rozwiązanie moich problemów dotarłem do rozmyślań na temat ludzi i czasu. Pewien człowiek kiedyś powiedział, że czas doceniamy wtedy, gdy ktoś nam powie naszą dokładną liczbę na niewidocznym zegarze, który trzymamy w dłoniach. Te liczby to godziny, które się zmniejszają z każdą sekundą, minutą, godziną...
   Otwierając oczy spojrzałem na uliczny gmach i nagle zdałem sobie sprawę, że ja sądzić czy oceniać nikogo nie mogę i nie powinienem ponieważ sam niedawno żyłem w stylu imprezowicza, nie zastanawiając się nad jednym pytaniem, które zadał mi sprzedawca w monopolowym "czy warto?" Złapałem koła i poruszając się ku przodowi zajechałem pod mój dom. Wjeżdżając do niego od progu krzyknąłem by dano mi święty spokój. Na moje zachowanie wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na mnie zdziwieni acz z dziwnym błyskiem w oku jakby wiedzieli coś, czego ja nie wiem. Stanąłem w korytarzu i patrząc na służbę domową oczekiwałem aż powiedzą mi o co chodzi. Jedna ze sprzątaczek ugięła się pod moim spojrzeniem i szepnęła            -Pańska matka ma panu coś do powiedzenia.                                                                                                          Bez żadnego słowa ruszyłem ku gabinecie matki i otwierając drzwi z łomotem spojrzałem na matkę, która patrzyła na mnie tak, jakby mnie oczekiwała dłuższy czas.                                                     -Jasmine nie będzie mieszkała z nami pod jednym dachem gdy jej ojciec umrze. - powiedziała od progu, unikając mnie wzrokiem. Nic już nie rozumiałem. Przecież nie tak dawno mówiła coś zupełnie innego. Podjeżdżając ku jej biurku tak iż znajdowaliśmy się naprzeciw siebie wysyczałem przez zęby;                                                                                                                                                      -Dlaczego? Co się zmieniło w ciągu kilku tygodni?                                                                                                  -Zmieniło się twoje spojrzenie gdy na nią patrzysz. Zmieniła się sytuacja. Jej ojciec zaadoptował chłopaka, który wczoraj ukończył osiemnaście lat i w tej chwili mam konkurencję ponieważ ten młodzieniec złożył papiery o prawo adopcyjne wobec niej do sądu. - powiedziała unosząc na mnie swój wzrok. Nie ujrzałem w nich ani krzty smutku co mnie jeszcze bardziej zdenerwowało.   -Wiesz co? Tobie w ogóle na niej nie zależy więc po co ta szopka z byciem rodziną adopcyjną? Po co to wszystko? Odpowiedz mi! - krzyknąłem zdenerwowany w jej kierunku. Nic więcej nie powiedziała. A ja? Ja wyjechałem z pokoju bez słowa będąc w jeszcze większej rozpaczy niż wcześniej. Wiedziałem jedynie, że Jas ma przyszywanego brata, który chce ją adoptować. Wjeżdżając do swego pokoju zakluczyłem drzwi zostawiając w nich klucz. Podjeżdżając do okna wyjrzałem na zewnątrz i ujrzałem tam...

----------------------------------------------------------------------------------

        Mam nadzieję że się podoba. Wracam po długiej nieobecności i będę dodawać  kolejne nexty od dzisiaj do końca weekendu. Zapraszam do czytania :)

       tłumaczenie piosenki;

  Tu gdzie morze lśni

I mocno wieje wiatr
Na starym tarasie nad zatoka w Sorrento
Mężczyzna obejmuje dziewczynę
Po tym jak zapłakał

Rozjaśnia mu się głos i na nowo zaczyna śpiew

Kocham cię bardzo
Lecz tak bardzo bardzo bardzo, wiesz
To jest już łańcuch
Który rozpuszcza krew w żyłach, wiesz 


Ujrzał światła pośrodku morza
Pomyślał o nocach tam w Ameryce
Lecz to były tylko nocne łowy
I biała smuga silnika 
Poczuł ból płynący z muzyki
Podniósł się znad pianina
Lecz gdy zobaczył księżyc wychodzący zza chmury
Nawet śmierć wydała mu się słodsza
Spojrzał w oczy dziewczyny
Tamte zielone jak morze oczy
I nagle pojawiła się łza
I uwierzył, że utonął


Kocham cię bardzo
Lecz tak bardzo bardzo bardzo, wiesz
To jest już łańcuch
Który rozpuszcza krew w żyłach, wiesz


Potęga liryki
Gdzie każdy dramat jest kłamstwem
Które z odrobiną makijażu i mimiki
Może stać się czymś innym
Lecz dwoje oczu, które na ciebie patrzą
Tak bliskich i prawdziwych
Sprawiają, że zapominasz słowa
Mieszają myśli

W ten sposób wszystko stało się małe
Nawet noce tam w Ameryce
Odwracasz się i widzisz swoje życie
Jakby było smugą silnika 


O tak, to życie, które się kończy
Ale on nie myślał wiele już o tym
Poczuł się wręcz szczęśliwy
I znowu zaczął swój śpiew

Kocham cię bardzo

Lecz tak bardzo bardzo bardzo, wiesz
To jest już łańcuch
Który rozpuszcza krew w żyłach, wiesz  

Dostrzec szczęście - Dominika LewkowiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz