Rozdział V

4.2K 207 59
                                    

Czwartek, śniadanie w Wielkiej Sali

Wszyscy uczniowie stawili się o godzinie 7.45 na śniadaniu. Czwórka znajomych ze Slytherinu, jak zwykle usiadła obok siebie.(Choć {Abi} niektórzy rozważali zmianę miejsca: siedzenie przy Riddlu wiązało się ze spotykaniem jego przydupasów).

-Tom, z kim idziesz na jutrzejszy bal? Ja już nie mogę się doczekać!- powiedziała żywo Walburga, dolewając sobie kawy zbożowej.
Abi nerwowo uniosła głowę z nad książki o życiu Ludvika van Beethovena i spojrzała się ukradkowo na Toma. Szepnęła do niego bezgłośnie "Nie mów..." i modliła się, aby zrozumiał o co jej chodzi. Walburga spojrzała na nią ze zdziwieniem, a Abi zaczęła nienaturalnie kaszleć, co brzmiało jak histeryczny śmiech.

-Z Abigail.-Powiedział Tom, który w duchu śmiał się z reakcji dziewczyny i specjalnie to powiedział. Atkins przeklnęła głośno.
-Jaką Abigail?- powiedziała Black, w jednej chwili tracąc uśmiech z twarzy. Jej oczy przypominały teraz rozmiarem galeony.

-Abigail Atkins, Slytherin, piąty rok nauki. Najlepsza z eliksirów i dużej większości innych przedmiotów w Hogwarcie- powiedział, uśmiechając się zimno do Abi, która miała ochotę go roz-szar-pać. Swoją drogą naprawdę myślała, że wyjdzie z siebie.


-Czemu mi tego nie powiedziałaś?!- powiedziała z oburzeniem brunetka do swojej przyjaciółki. Abi myślała chwilę, co powiedzieć, aż w końcu rzekła, zatapiając swoje mordercze spojrzenie w Riddlu.

-Nie było okazji- wycedziła przez zęby. Walburga i tak nie przestała się na nią boczyć. "SUPER! Dzięki, Tom"- pomyślała. Zelżyła trochę ucisk swojej ręki na szklance, bo nie zauważyła, że  tak mocno ją ściska. Do Wielkiej Sali wleciała sowa.

-Abi? Czy to nie jest Ernest?- zawołała do niej młodsza siostra, Joan, siedząca parę kroków dalej.

-Jest... Ale co ona ma?- zastanowiła się blondynka.
-Ostatnio pisałaś list do rodziców- przypomniała jej Black, nadal z nadąsaną miną, ale już nie potrafiła się na nią gniewać. Z wiadomych przyczyn nie chciała tego pokazać po sobie.
-Och, no tak, dziękuję...- powiedziała.

Sowa podleciała wprost do rąk Atkins. Blondynka pogłaskała ją po piórach "Dobra sówka..." i wyciągnęła list. Miała nietęgą minę. Przy nim była jakaś paczuszka.

-To wyjec- oznajmiła Walburga, kątem oka podglądając jej pocztę.
-Co zmalowałaś?- spytała się jej młodsza siostra. Abi miała wyraźny znak zastanowienia na twarzy.

-Nic... Ostatniego wyjca dostałam w drugiej klasie...I wtedy rzuciłam na Cynthię Anderson zaklęcie rozśmieszające, bo się mnie czepiała...- powiedziała.

-Otwórz. Nawet gdybyś zdążyła wyjść z sali, to i tak będzie głośno- oznajmił Orion, tonem znawcy. Abi wzięła głęboki oddech. Otworzyła kopertę.

-ABIGAIL ANN AKTKINS!- ryknął wyjec, a dziewczyna rozpoznała w nim głos matki.
-JESTEŚMY NIESAMOWICIE DUMNI! NAWET TWÓJ OJCIEC MIAŁBY PROBLEM Z WYCZAROWANIEM PATRONUSA!!!
-OCZYWIŚCIE, ŻE KUPIMY CI TE SKŁADNIKI! JAK MOGLIŚMY WCZEŚNIEJ CI TEGO NIE KUPIĆ!- powiedział ojciec.
-DZIADKOWIE PŁACZĄ Z DUMY!- dodała matka.
-Nie dość, że nasza Abi gra w quidditcha, na pianinie, ukulele i fleciku, to jeszcze jest taką zdolną uczennicą...- szlochali w tle dziadkowie. Abi przez to całe przedstawienie czuła się bardzo dziwnie.
-W TEJ PACZCE SĄ SKŁADNIKI O KTÓRE PROSIŁAŚ!- powiedział ojciec.
-TYLKO UWAŻAJ NA SIEBIE!- dodała matka i wyjec rozpadł się na drobne kawałki.

Tom Riddle. Miłość, która zmienia ludzi.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz