7 października, 1945 roku
**********************************Tom*************************
Ujrzałem Abigail Atkins stojącą wśród drzew mojego własnego parku. Wiatr rozwiewał jej włosy i targał jak tylko zapragnął. Wydawała się tutaj taka bezbronna i bezsilna. Ale to było tylko złudzenie. Ta kobieta nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, jak potrafi działać na ludzi.
Że tracą rozum.
Dziewczyna chyba usłyszała moje stąpanie po jesiennych liściach. Szybko się obróciła z lekkim przestrachem na swej szlachetnej twarzy, pełnej smutku i mądrości. Ale musiałem przyznać, że jej radosne oczy towarzyszyły jej często. Mimo tych wszystkich bolesnych sytuacji.
-Och... To tylko ty... A już się przestraszyłam- powiedziała Abi. Na moich ustach pojawił się uśmiech. Jej reakcja nieco mnie rozbawiła.
-Tak, tylko ja. Jak się miewasz, Abigail?- Spytałem. Sam się zdziwiłem, jak mój głos mile i przyjemnie zabrzmiał. Dziewczyna chyba poczuła się lekko niezręcznie. Rzuciła mi długie spojrzenie spod swojego wachlarzu czarnych rzęs i poprawiła dłonią włosy. Choć niepotrzebnie, bo dla mnie w tej chwili wyglądała przepięknie.
-A, dobrze, naprawdę. Niesamowicie piękne drzewa są tutaj. I te złote klony...- powiedziała, wskazując ręką na rośliny. Pokiwałem potakująco głową.
-Tak, marzyłem o tym, by takie posiadać. No i jedno z moich marzeń się spełniło.
-A pozostałe?- Spytała mimochodem dziewczyna. Chyba to pytanie jej się wymsknęło, bo spojrzała się na mnie lekko zarumieniona i zmieszana.
-Podobno nie powinno się wyjawiać marzeń, ale co tam. Lubię łamać zasady. Tak więc jednym z moich marzeń, jest sprawienie uśmiechu na twojej twarzy. Prawdziwego uśmiechu- powiedziałem bez wahania. Dziewczyna ponownie oblała się rumieńcem. Lepiej zawiązała szalik wokół swojej szyi. Zaśmiała się perliście. Pomyślałem, że pewnie uznała to za okropny flirt. No cóż, nie miałem takiego celu.
-Dlatego postanowiłeś mnie uratować. Zacnie- zaśmiała się. Myślałem, że sobie ze mnie szydzi i przez chwilę nie odzywałem się, zdumiony, jednakże zrozumiałem, że jej śmiech nie miał być dla mnie obelgą. Także i ja przyłączyłem się do tej uwalniającej endorfiny czynności. Ja, taki poważny czarodziej, zanoszę się śmiechem we własnym ogrodzie, w którym jest niesamowicie zimno. Co ona za mną robi. Podniosłem z ziemi kawałek gałązki. Wszak pamiętałem o urodzinach dziewczyny, ale nie mogłem dać jej tak po prostu prezentu. Wyciągnąłem różdżkę z kieszeni szaty i skierowałem ją na gałązkę. Dziewczyna przypatrywała się temu z zainteresowaniem. Szepnąłem zaklęcie i już w dłoni trzymałem ogromny bukiet kwiatów. Jakiż byłem dumny w tej chwili z tego, że chciało mi się uczyć transmutacji w Hogwarcie. Abi wydała z siebie ciche "Och!". Fakt, te kwiaty musiały zrobić na niej duże wrażenie. Wytransmutowałem bukiet z białych i różowych goździków. Wszak wiedziałem, że to jej ulubione kwiaty. Wyciągnąłem je w jej stronę. Dziewczyna popatrzyła się na mnie zdziwiona.
-Wszystkiego najlepszego, Abi- powiedziałem, podając jej goździki. Atkins znów się ucieszyła i zdziwiła.
-Och, jakie to miłe z twojej strony! Nawet ja zapomniałam o tych urodzinach... Dziękuję, Tom!- Krzyknęła, wzięła ode mnie bukiet i uściskała mnie. Jej zielone oczy przyjemnie się skrzyły z radości spowodowanej niespodzianką. Gdy tylko się ode mnie oderwała, zaproponowałem jej herbatę w moim pokoju, tym, który wygląda na bibliotekę przez obecność tak wielu ksiąg. Miałem nadzieję, że magicznie spędzimy ten czas.
*****************************
Aww xD Jedzcie dużo pączków i innych słodkości!
CZYTASZ
Tom Riddle. Miłość, która zmienia ludzi.
FanficAbigail Atkins to dziewczyna pochodząca ze sławnego rodu czystej krwi, który od zawsze trafiał do Slytherinu. Zachowuje się jednak w inny sposób niż większość mieszkańców tego domu: nie żywi nienawiści wobec Gryfonów. Ba, nawet im pomaga! Jest równi...