78

1.4K 73 6
                                    

10 grudnia 1945 roku, poniedziałek


Abigail leżała na łóżku we wspólnej sypialni jej i Toma. Narzeczony starał się, aby nie zaprzątała sobie głowy przykrymi myślami i powtarzał, że nie czuje wobec niej żalu. Mimo tak profesjonalnej opieki, Abi nadal odczuwała pewien smutek. Ale przynajmniej już nie obwiniała siebie o to poronienie. Przemyślała już to, czy ich ślub będzie się odbywał. Gdy obudziła się w ten poniedziałek, około godziny siódmej, dostrzegła czuwającego obok niej Toma. Chłopak uśmiechnął się do niej łagodnie. Przybliżył swoją dłoń do jej policzka i delikatnie ją pogładził.

-Dzień dobry, skarbie. Jak się spało? -Spytał.

-Dobrze, naprawdę- zebrała się na tę odpowiedź. Tom po raz kolejny posłał jej pełen czułości uśmiech. Sięgnął po szklankę z herbatą, stojąca na szafce za nim. Abigail zadziwiła jego troska. Nawet pomyślał o tym, że rano będzie chciało jej się pić.

Wczorajszy dzień również spędziła w łóżku. Bolał ją brzuch i głowa. To raczej nie było spowodowane poronieniem, tylko zdenerwowaniem. Abi upiła łyk tego typowo angielskiego napoju i postanowiła wstać z łóżka. Tom bardzo się tym zafrasował.

-Nie musisz jeszcze wstawać, mogę przynieść ci tutaj śniadanie...

-Ale chcę- przerwała mu stanowczo kobieta. Riddle, dobrze znając już ten nieustępliwy ton, zdecydował się to zaakceptować. Otoczył ją swym ramieniem i pomógł włożyć na siebie szlafrok, choć Abi zrobiłaby to i bez niego, ale nie chciała mu tego wypominać. Zabrzmiałoby to nieprzyjemnie, a ona naprawdę była mu bardzo wdzięczna.

-Idę do łazienki. Ogarnę się i ubiorę. Mógłbyś zrobić mi kawę? Tylko z trzema łyżeczkami cukru. Wyjdziemy potem na spacer?- Spytała. Tom pokiwał ochoczo głową.

-Co tylko zechcesz, kochanie.

Abi skierowała się w stronę łaźni, cicho podśmiechując się z Toma, który bardzo przypominał swym zachowaniem typowego pantoflarza. Nie wymagałaby od niego zrobienia kawy, ale wiedziała, że jeśli nie przyznałaby mu tego zadania, to z pewnością chciałby chociażby pomóc jej myć ręce. To, że straciła dziecko i bardzo to przeżywa, nie oznacza, że jest kaleką.

*********

Tom

Abigail wypiła swoją słodką kawę i oboje wyszliśmy na spacer po moim ogrodzie. A raczej po naszym wspólnym ogrodzie. Nie wyglądała już na taką zdołowaną, ale dobrze ją znałem i byłem pewien, że ta mgiełka smutku jeszcze na długo pozostanie w jej oczach.

Abi kroczyła w swoim pięknym, niebieskim płaszczu wśród całkowicie pozbawionych liści drzew. Dzisiejszego dnia nie padał śnieg, ale było dość chłodno. Stanąłem na moment. Przyjrzałem się dokładnie mojej przyszłej żonie. Czy po tym wszystkim co robiłem, jestem jej wart? Ona, w porównaniu do mnie, jest jak czysta łza. Ona nie wie o mnie wszystkiego.  Abi nie ma na sumieniu czyjegoś cierpienia. Gdyby nie jej poronienie, znikłbym na jakiś czas z rezydencji i załatwiłbym parę spraw z mojej przeszłości.

Bo przecież nadal istnieją moje horkruksy.

Ta myśl napawała mnie przerażeniem. Już podjąłem decyzję, by je zniszczyć. Chciałem zamknąć tamten rozdział mojego życia.

Gdy wyrwałem się z zamyślenia, dostrzegłem, że moja narzeczona bacznie mi się przygląda. Uśmiechnęła się do mnie promiennie i od razu przestałem się troskać.

-Tom... Ja długo o tym myślałam i... Chcę wziąć z tobą ślub. Dwudziestego pierwszego grudnia, tak jak zaplanowaliśmy. Nie chcę zmieniać tej daty. -Rzekła. Ucieszyłem się, ale byłem pełen obaw o nią.

-Ale... Naprawdę, nie będę miał do ciebie o to pretensji, jeśli...

-Nie Tom. Chcę tego ślubu. Mamy za sobą smutne wydarzenia, dlatego tym bardziej należy wziąć ten ślub. -Oznajmiła stanowczym tonem. Trochę bałem się i nie byłem do końca przekonany do słuszności jej decyzji. Ale może miała rację? Blondynka chyba zauważyła moje niezdecydowanie. Stanęła przede mną i położyła swoje ręce na moich barkach. Popatrzyła mi prosto w oczy, tak, że po raz tysięczny mogłem podziwiać zielony kolor jej tęczówek. Dziewczyna nachyliła się do mnie i pocałowała. Jej ruchy były bardzo delikatne, czułe. Po chwili oderwała się ode mnie i wyszeptała:

-Kocham Cię. Chcę tego ślubu. Bardzo. To będzie najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

Uśmiechnąłem się. Było to spowodowane i radością z tego wydarzenia oraz tym, że coś zrozumiałem. Cokolwiek by się działo, to damy sobie radę. Bo mamy siebie.

***

Święta, święta i po świętach. Mam nadzieję, że dobrze Wam minęły (i w sumie nadal mijają). Do następnegoo!

Tom Riddle. Miłość, która zmienia ludzi.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz