Rozdział 81

3.9K 99 12
                                    

Potwór. Bob Russo, we własnej osobie.

-Księżniczko, jak ja ciebie dawno nie widziałem - powiedział uradowany.

-Nie nazywaj jej tak - warknął Dylan za co dostał sierpowego od Bob'a.

-Nie będziesz mi mówił gówniarzu co mam robić - wysyczał i dobił go w drugi polik.

-Bob, mogę ciebie prosić o jeszcze jedną rzecz? - zapytałam niepewnie, a on złapał mnie za szczękę.

-Słucham księżniczko - szepnął, a jego paskudny oddech wywołał u mnie mdłości.

-Obiecuję ci wierność i posłuszeństwo do końca moich dni, ale pod jednym warunkiem - powiedziałam, a po całej piwnicy rozniosło się echo.

-Tak? - dopytał.

-Będę na każde twoje zawołanie, na każde skinienie, ale tylko jak będę miała 100% pewność, że dojadą bezpiecznie do domu i odbierze ich Vin. Wtedy będę cała twoja - powiedziałam, a on uśmiechnął się.

-Oczywiście księżniczko - powiedział i pocałował mnie w czoło.

-Nie! - krzyknął Luke przez co dostał lewego sierpowego od sługusa.

-Spędzimy cudownie życie we Francji, nauczę ciebie francuskiego, będzie cudownie - mówił sam do siebie, a ja ukradkiem popatrzyłam na Dylan'a i Luke'a, którzy mieli łzy w oczach. - Hej ty, odwieź ich do domu, a jak to zrobisz od razu do mnie zadzwoń - rzekł do podwładnego.

-Bob, ale błagam cię niech dotrą do domu bezpieczni - powiedziałam, kiedy wynosili krzyczących chłopaków.

-Ostrożnie z nimi - krzyknął na co się uśmiechnęłam smutno. - Nawet nie wiesz jak długo czekałem na ten moment księżniczko, na to kiedy wreszcie będziemy razem - powiedział i zaczął całować moją twarz omijając usta, za co byłam wdzięczna.

-Będę tylko twoja, będę tylko twoja jak chłopaki dojadą bezpiecznie do domu - szepnęłam mu do ucha.

Wiem, że blef to nie jest za dobry pomysł, ale nic lepszego nie wymyśle. Jestem w gównie po uszy.

-Nawet nie wiesz jak bardzo stęskniłem się za twoimi lodami, jakie mi robiłaś. Twój język na moim chuju był najlepszy. Nikt ciebie nie umie zastąpić - szeptał, a mi z każdym następnym zdaniem robiło się gorzej.

-Kochany, możemy pójść do mojego samochody po torebkę? Mam chore serce i muszę wziąć leki - powiedziałam uroczo się uśmiechając.

-Oczywiście księżniczko - powiedział i złapał mnie za dłoń prowadząc na górę. Wsiadłam do środka i wzięłam torebkę wyciągając z niej leki i sprawdzając czy aby na pewno był w środku nadajnik GPS. Na szczęście był. Połknęłam tabletkę i wysiadłam z torebką.

-Ile im jeszcze zostało drogi? - zapytałam uśmiechając się głupkowato.

-Już tylko 5 minut i będziesz moja - powiedział i ugryzł mnie z ucho, może odgryzł? Chuj wie.

-A mogłabym zobaczyć jak ich wyrzucają pod domem i jak zabiera ich Vin? Plose, plose, plooose -wiem że pierdole głupoty, ale musze w jakiś sposób omamić tego wariata.

-Nie ma takiej opcji księżniczko - powiedział, a ja uśmiechnęłam się łobuzersko i szepnęłam mu do ucha:

-Jeżeli to zrobisz, zrobie ci najlepszego loda jakiego kiedykolwiek robiłam.

-Zgoda - powiedział od razu, a ja poczułam jak jego kutas stanął.

Wybrał numer telefonu do faceta, który odwoził chłopaków.

-Tak szefie? - zapytał mężczyzna.

-Gdzie jesteś Tyler? - zapytał.

-Pod domem tych idiotów - odpowiedział, a ja zacisnęłam zęby.

-Mogę na kamerce? - zapytałam uśmiechając się. - Prooooszę - wymruczałam i przejechałam dłonią po jego chuju.

-Tyler pokaż mi na kamerce - powiedział powstrzymując jęk. Przede mną na telefonie Bob'a pokazywał się podjazd i ludzie mierzący z broni w stronę kierowcy. Kiedy Tyler wyciągnął broń Vin strzelił do niego, a obraz z telefonu stał się czarny, ale najważniejsze jest to że są bezpieczni.

-Kiedy mamy lot? - zapytałam.

-Za 2 godziny, księżniczko - powiedział i wsiadł do Jaguara. - Zawieziesz nas na lotnisko - dodał i usiadł na miejscu pasażera, a ja za kierownicą.

Włączyłam nawigację i zobaczyłam, że droga na lotnisko potrwa 50 minut, więc ruszyłam tam gdzie wskazywała nawigacja. Przez całą podróż okropnie się bałam, że polecę z tym psycholem do tej pierdolonej Francji, ale z drugiej strony cieszyłam się, że Dylan i Luke są już bezpieczni.

-Opowiesz mi jak to było z tym wypadkiem? - zapytałam niepewnie.

-Jechałem do was na imprezę dobrze wiesz jaką - powiedział i mocno uścisnął moją pierś. - Straciłem panowanie nad kierownicą i wjechałem w tych pojebów. Musnąłem ich lekko, a oni wpadli w poślizg, nawet nie wiesz jaki był piękny widok jak ciężarówka ich zmiażdżyła, coś cudownego - powiedział zamyślony, a ja spojrzałam na niego wystraszona. On jest chory. 

Patrzył na przednią szybę uśmiechając się szeroko, a ja czułam jakbym miała zaraz umrzeć. Czułam jakbym jechała na ścięcie.

Resztę drogi milczeliśmy, a mężczyzna patrzył uśmiechnięty za okno. Błagam cię Vin, uratuj mnie przed koszmarem. Droga minęła szybko, za szybko. Na dygoczących nogach wysiadłam z samochodu i ruszyłam do hali odlotów.

-Chodź księżniczko, my lecimy prywatnym odrzutowcem - powiedział, a jego ręka zjechała na moją dupę, czułam się okropnie, czułam się jak szmata.

Uśmiechnęłam się sztucznie i podążałam z nim w stronę samolotu. Wsiadłam do samochodu, który miał nas podwieźć pod samolot i ruszyliśmy. Czułam na udach ohydną łapę Bob'a przez którą chciało mi się wymiotować, ale muszę się przyzwyczaić, teraz będzie tak wyglądać każdy mój dzień. Dopóki się nie zabiję, a sądzę że zrobie to kurwa w samolotowej łazience.

Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się po płycie. Zrezygnowana ruszyłam do samolotu, pomoc już nie przybędzie, jest już za późno. Weszłam po schodach kulejąc i przywitałam się ze stewardessą nawet na nią nie patrząc. Usiadłam na fotelu i popatrzyłam za okno.

Przed oczami przebiegły mi wszystkie dobre chwile z Vin'em. Jak zrobił mi niespodziankę i okazało się, że znalazł mnie w Amsterdamie. Może jeszcze mnie znajdzie?

Nadzieja matką głupich, ale i tak umiera ostatnia.

Usiadł przy mnie Bob i zapiął swój pas, ja zrobiłam to zaraz po nim. Pilot poinformował nas o tym, że zaraz będziemy startować, a ja miałam już wtedy 100% pewność, Vin nie zdążył. Ten jeden raz po prostu nie zdążył.

Poczułam ukłucie w sercu kiedy usłyszałam głos kapitana pokładu "Za chwilę nasza kolej do startu"

"Za chwilę nasza kolej do startu". Obijało mi się echem to zdanie w głowie.

Poczułam znowu dłonie Bob'a na moich piersiach, które mocno zgniatał przez co skrzywiłam się, ale nie mogłam nic mu powiedzieć, w końcu byłam jego.

Nagle poczułam jak puścił moje piersi i wstał, ale nie samowolnie. Wisiał w powietrzu i był podduszany przez... przez Vin'a? Odpięłam pas bezpieczeństwa, a Vin puścił nieprzytomnego Bob'a na podłogę.

Złapał mnie w talii i mocno przytulił. Moje szczęście w tym momencie było nie do opisania.

Maraton 3/5

Don't LieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz