Rozdział 115

310 30 0
                                    

___Will___

Niedługo po tym, jak za oknem zaczęło świtać, przebudziłem się. Spojrzałem się na chłopaków, że Ci dalej spali. Ułożyłem się więc wygodniej w łóżku z zamiarem ponownego pójścia spać, jednak po paru minutach zdałem sobie sprawę, że jest to bezowocne. Nie uda mi się po raz drugi udać w błogi sen. Usiadłem więc i oparłem się plecami o ścianę, a na swoje kolana położyłem sobie Sparkiego, którego po chwili zacząłem głaskać. Kiedy chłopcy się obudzą i zjemy serwowane tu śniadanie, będziemy musieli wyruszyć w dalszą drogę. Nie wiem dokładnie, w którym kierunku się udamy, jednak mam nadzieję, że to miasto jest na tyle duże, byśmy mogli się w nim bezpiecznie schować. Nie wiemy, czy mężczyźni nie zwołali sobie kogoś do pomocy, dlatego musimy być bardziej czujni. Nie ufać nikomu.

- N-nie śpisz już? - wyrwał mnie z zamyśleń zaspany głos Matta, wobec czego spojrzałem się w jego kierunku, by spostrzec, że siedział on teraz na łóżku, przecierając ręką oczy.

- Nie. Chwilę temu się przebudziłem - odpowiedziałem, uśmiechając się lekko. Chłopak słysząc moją odpowiedź, kiwnął głową, że rozumie.

- C-co teraz? - zapytał się, siadając w siadzie skrzyżnym i wpatrując się we mnie zaciekawiony. Na jego słowa westchnąłem.

- Na razie poczekajmy do godziny 8:30 na to śniadanie, a potem nie wiem. Będziemy musieli chyba iść przed siebie - odparłem. Chłopak zmarszczył brwi w zastanowieniu, wobec czego spoglądałem się na niego w ciszy, dając mu czas na przemyślenia.

- A-a nie m-możemy się k-kogoś zapytać? - zaproponował. Spojrzałem się na niego zdziwiony, bowiem nie wpadłem na ten pomysł. Jednak mimo, że jest to dobry plan, jest on niebezpieczny.

- Jeżeli się kogoś zapytamy o drogę i nią podążymy, a mężczyźni wyciągną z tej osoby tę informację, będziemy mieli niemały problem - wyjaśniłem, na co chłopak zasępił się. Rozumiem go. Sam uważam, że jest to dobry pomysł, jednak zawsze istnieje jakieś ryzyko. A w tym przypadku jest ono zbyt wysokie, by podjąć się podjęcia tego ryzyka.

- Pójdziemy w stronę centrum miasta, czy na jego obrzeża? - zapytał się Peter, który dźwignął się do siadu, wpatrując się w nas.

- Myślę, że najlepiej będzie udać się na jego obrzeża. Będzie tam mniej sklepów, jednak będzie mniejsze ryzyko, że nas znajdą. Jest tam mało ludzi, więc będzie mało świadków, a także zawsze będziemy mogli uciec w pola, jeżeli będziemy zbyt niedoświadczeni na ucieczkę w mieście - odpowiedziałem. Kierowanie się w stronę centrum jest też dobrym pomysłem, jednak tam jest za dużo ludzi, gdzie mogą ukrywać się przyjaciele Rafaela, Henrego, czy też Jake'a.

- Za ile jest w ogóle to śniadanie? - zapytał się Peter, u którego w brzuchu zaburczało.

- J-jest już r-rano. M-może już j-jest? - zauważył Matt, spoglądając się na okno, gdzie było już trochę jasno.

- W takim razie chodźmy. Najwyżej poczekamy - oznajmiłem, na co chłopcy kiwnęli głowami, że się zgadzają, po czym wstali z łóżek. Zrobiłem więc to samo, biorąc w dłonie smycz. Zaraz potem ubraliśmy na siebie kurtki, bowiem było nieco chłodnawo. Następnie wyszedłem z pokoju i rozejrzałem się. Gdzieniegdzie można zobaczyć przechadzających się ludzi bezdomnych. Jednak była to mała garstka. Rozejrzałem się po korytarzu, zastanawiając się, gdzie może znajdować się jadalnia.

- Zgubiliście się? -  podskoczyłem wystraszony na tubalny, męski głos. Odwróciłem się więc w jego stronę, by spostrzec, że właścicielem był bezdomny, który mógł być w wieku 60 lat.

- Yy... Szukamy jadalni, proszę pana - odpowiedziałem zmieszany. Mężczyzna przyjrzał się nam, po czym uśmiechnął się.

- Chodźcie, zaprowadzę was - mruknął, po czym skierował się w głąb korytarza, w wyniku czego poszliśmy za nim. Lekko niepewni, jednak poszliśmy.

W Cieniu BóluOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz