#74 Marcus

146 14 1
                                    

Właśnie stanąłem w drzwiach kaplicy, gdzie miał się odbyć pogrzeb Ashley. Zaraz przy wejściu znajdowała się księga pamiątkowa, do której się wpisałem. Przejechałem wzrokiem po wszystkich zebranych. Czarne płaszcze, grobowe miny i białe chusteczki do wycierania łez. Wszystko wyglądało tak normalnie. Zwykły pogrzeb - to nic nowego. Ludzie ciągle umierają. Jedyne, co mi nie pasowało do tego obrazka, to fakt, że wszyscy opłakiwali Ashley. Tak młoda osoba odeszła z tego świata. Zaledwie kilka miesięcy temu żyliśmy na granicy, mówiła, że raz się żyje i nie boi się szaleć. A tu bum! Po prostu się zabiła.

W ostatnich ławkach zgromadzili się już znajomi z uczelni, tacy jak cheerleaderki, chłopaki z boiska czy znajomi z akademika. Niedaleko spostrzegłem również jej sąsiadów i znajomych z imprez, na które uczęszczała, kiedy przebywała w domu rodzinnym. Dużo miejsc było jeszcze wolnych. Tłum gości otaczał rodziców dziewczyny. Matka robiła dobrą minę do złej gry. Nawet nie było widać po niej jakiegokolwiek smutku. Za to ojciec wyglądał jak zbity pies. Nie miałem ochoty podchodzić i się witać. Lustrowałem niektórych, zastanawiając się, co oni do diabła tu robią. Osoby, z którymi się nienawidziła, pojawiły się na jej pogrzebie. Czy to nie przykre, że dopiero teraz ją uszanowali?

- Cześć, Marcus. Czemu nie wchodzisz? - ku mojemu zdziwieniu pojawiła się Zoey.

- Co ty tutaj...

- Musiałam przyjść - dokończyła za mnie. - Dostałam misję do spełnienia.

- Ale u Ash na pogrzebie? - spytałem szeptem.

- Po tym, jak poprosiłeś mnie, abym do niej poszła, odwiedziłam ją kilka razy. Po śmierci zostawiła mi list z prośbą o zaśpiewanie piosenki na jej pogrzebie. Dlatego tu jestem - wyjaśniła, a mi szczęka opadła z wrażenia.

- Tobie też - mruknąłem sam do siebie, uświadamiając sobie, że nie byłem jedyny. - Ciekawe komu jeszcze.

- Słucham? - zapytała kulturalnie blondynka.

- Mi również zostawiła list z konkretnym wyjaśnieniem - powiedziałem głośniej niż poprzednio.

- No cóż... Widocznie wszystko zaplanowała.

- Cześć, Marcus - nagle podszedł do nas ojciec Ash.

- Dzień dobry.

- Tak mi przykro, synu, że straciłeś taką dziewczynę jak nasza córka. To musi być ogromny ciężar dla ciebie. Nie łatwo w tak młodym wieku pozbierać się po stracie dziewczyny i jednocześnie nienarodzonego dziecka - słucham? Otworzyłem usta, aby wytłumaczyć, że się myli, ale nie dane mi było dojść do słowa. - Przykro nam, że nawet nie zdążyliśmy się dowiedzieć o dziecku. Bylibyście cudownymi rodzicami - O tak. Pierdzielenie. 'Znając ich podejście do życia, wygnaliby ją z domu' - zdążyłem tylko pomyśleć, ponieważ pan Simons ciągnął dalej swój monolog. - My też bardzo przeżywamy stratę Ash. Była tak energiczna, miała mnóstwo planów na przyszłość. Dziwi nas jej decyzja. Co ją skłoniło do takiego czynu? Zapewne wy razem spędzaliście więcej czasu. Trzymasz się jakoś?

Kiedy wreszcie dostałem możliwość wypowiedzenia się, pastor rozpoczął ceremonię. Uwaga wszystkich skupiła się na nim i tyle było z mojego tłumaczenia. Usiedliśmy w ławkach. Kiedy spojrzałem na Zoey, ona posłała mi pytające spojrzenie.

- Co to miało być? - wyszeptała.

- Chyba wiemy więcej o Ashley niż wszyscy tutaj zebrani.

Po całej ceremonii pogrzebu, nadszedł czas na wypowiedź jej bliskich. Oczywiście jej rodzice chwalili, jaka to ona była wspaniała i utalentowana. Nikt się nie zainteresował, czy ma problemy, czy potrzebuje pomocy. Brzmiało to tak, jakby umarła, poświęcając się dla kogoś. Ich słowa były tak puste i zakłamane, aż we mnie wrzało. Miałem ochotę wykrzyczeć im wszystkim, że się mylą. Nic o niej nie wiedzieli. Kiedy patrzyłem na Zoey, odnosiłem wrażenie, że ona czuje to samo co ja. Jej mina tłumaczyła wszystko.

Back To YourselfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz