#55 Dave

181 17 0
                                    

Siedziałem na krawężniku przed komisariatem. Cały drżałem, przy czym miałem problem z wybraniem numeru Matt'a. Po wielu staraniach udało mi się do niego dodzwonić. Kazałem mu przyjechać, bo byłem w tak kiepskim stanie, że ledwo chodziłem. Oblewały mnie zimne poty. Minęło 63 godziny odkąd ostatni raz coś zażywałem. Przesiedziałem 48 godzin na dołku. Czułem się jak w męczarniach. Moje ciało z każdą godziną walczyło. Umysł mówił: "poczekaj jeszcze tych jebanych 5 godzin", ale ciało chciało już. Przez cały czas nie mogłem myśleć o niczym innym. Odliczałem czas do wyjścia. Czułem się jak drapieżnik czekający na wypuszczenie z klatki, żeby mógł w końcu pobiec do lasu i upolować jakąś zwierzynę. W zamknięciu zacząłem obmyślać jakieś nierealne plany ucieczki, byle tylko coś wziąć. Marzyłem o wypaleniu skręta i tym poczuciu wolności, jakie to dawało. Moje ciało zrobiło się jedną wielką galaretką. Modliłem się, aby nikt nie wniósł nowych zeznań, które powstrzymywałyby mnie od wyjścia. Przez głód narkotykowy, zrobiłem się mniej potulny niż na początku. Zacząłem krzyczeć i walić w kratki. Kopałem wszystko, co mogłem, uderzałem pięścią w ścianę. Skończyło się jedynie tym, że bolała mnie stopa, a kostki u obu dłoni miałem pościerane i całe we krwi. Byłem wrakiem człowieka. Musiałem wyglądać okropnie, bo oprócz tego, że wyczuwałem kilkudniowy zarost na twarzy i smród potu, to pewnie miałem czerwone i podkrążone oczy. Dziwiłem się, że policja tak po prostu mnie wypuściła bez żadnych komentarzy.

Zobaczyłem, jak jakieś auto podjeżdża obok mnie. Ledwo podniosłem głowę i zobaczyłem, że to mój samochód, którym przyjechał Matt. Liczył, że sam wstanę i pognam do środka. Kiedy spróbowałem tak zrobić, niestety straciłem równowagę i upadłem na prawy bok. Czułem się jak pijany. Przyjaciel wyskoczył z samochodu, podniósł mnie i pomógł wsiąść.

- Mam tylko to - rzucił we mnie małym opakowaniem z tabletkami podczas drogi. Od razu rozszarpałem torebkę i wsypałem zawartość do buzi.

Po powrocie do domu, wziąłem prysznic i przebrałem się. Czułem się o wiele lepiej niż wcześniej. Rozsiadłem się na kanapie obok kumpla i wziąłem piwo.

- Teraz mów, co z Rythless? Załatwiłeś to? - czułem się na sile rozmawiać, musiałem się dowiedzieć, na czym staliśmy.

- Słuchaj, sprawy trochę się pokomplikowały. Oprócz tego dobrego, że w poniedziałek mamy oddać całą kasę.

- Naprawdę wspaniała wiadomość - prychnąłem, mierząc go wściekłym spojrzeniem.

- Jest coś gorszego. Marcus się wpieprzył. Pojechał wtedy za mną. Sytuacja nie była ciekawa, bo Fisher groził mi pistoletem, a on wpadł i rzucił się na niego. Kiedy uciekaliśmy, postrzelił go w nogę.

- Pieprzysz?! - wydarłem się, zrywając się z miejsca. - Jak mogłeś dopuścić do tego, żeby pojechał za tobą? Nie widziałeś, że śledził cię znajomy samochód? Ty do końca zdurniałeś! - przemierzałem nerwowo pokój, trzymając się za głowę. - Dlaczego groził ci z broni, co? Co odjebałeś? - Wiedziałem, że Fisher bez podstawy nie wyciąga spluwy. Zazwyczaj tak bywa, kiedy ktoś go porządnie zdenerwuje.

- Negocjowałem, chciałem dłuższego terminu...

- Tylko tyle? - warknąłem, nie dowierzając. Chłopak siedział cicho, ale myślał nad czymś. Coś zrobił. Widać to było po samym jego zachowaniu.

- Mów cholera, co odjebałeś - zażądałem, łapiąc w garść jego bluzę. Patrzył na mnie tym swoim pewnym siebie spojrzeniem. Zawsze umiał grać bystrzaka, ale tak naprawdę bał się własnej babci.

- Powiedziałem, że pójdziemy na policję, jeżeli nie przedłuży czasu - odpowiedział z przekonaniem i spokojem.

- Pojebało cię? Myślałeś, że jak mu to powiesz, to on cię wypuści i będzie czekał łaskawie, kiedy ty pójdziesz na psy? - wysyczałem z ironią.

Back To YourselfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz