☾ Rozdział X

225 17 6
                                    

EVELINE

Od chwili przebudzenia czuła, że wszystko jest nie tak. Po pierwsze, było jej wręcz podejrzanie wygodnie, co na wąskiej kanapie w salonie zdecydowanie nie miało do tej pory miejsca. Wiedziała o tym doskonale, zwłaszcza po pierwszej nocy, kiedy to sofa potraktowała jej kręgosłup w tak nieuprzejmy sposób.

A po drugie, kiedy tylko spróbowała się poruszyć, poczuła się jak ofiara wojny, obolała bardziej niż kiedykolwiek, co zdecydowanie nie było normalne.

Nie była pewna, jak długo walczyła z sobą samą, zanim w końcu zdecydowała się otworzyć oczy. Wpatrywała się w biały, miejscami poszarzały już sufit, obojętnym wzrokiem wodząc po łuszczącej się farbie. Cienie tańczyły tuż nad jej głową, reagując na jasność poranka, co uświadomiło Eveline, że musiała spać wyjątkowo długo, co nie zdarzało się często. Serce zabiło szybciej, kiedy pomyślała o tym, że już na dobry początek pracy w księgarni mogłaby zaspać, póki nie przypomniała sobie, że ze swoją pracodawczynią miała widzieć się dopiero po weekendzie. W normalnym wypadku bez wątpienia by ją to ucieszyło, ale perspektywa wolnego i przebywania w tym domu zdecydowanie nie stanowiła wymarzonej przez nią alternatywy na spędzenie całego dnia.

Jej uwagę przykuł przytwierdzony do sufitu żyrandol i to po raz kolejny dało jej do zrozumienia, że coś jest nie tak. Czy widziała go już wcześniej, przynajmniej w salonie...? Nie potrafiła sobie przypomnieć, to jednak nie miało najmniejszego nawet znaczenia. Wciąż pod wpływem silnych emocji, błyskawicznie poderwała się do pozycji siedzącej, nerwowo wodząc wzrokiem na prawo i lewo, i z każdą kolejną sekundą czując, że ogarnia ją coraz silniejsze przerażenie. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, oddech zaś gwałtownie przyśpieszył, przechodząc w spazmy, w miarę jak zaczęła coraz bardziej niepokoić się tym, co działo się wokół niej.

Nie była w salonie, chociaż bez wątpienia to właśnie tam się położyła. Do tej pory nie miała odwagi, by zająć którykolwiek z pokoi na górze, a już zwłaszcza ten, w którym się znajdowała – jej dawną sypialnię, pogrążoną w ciszy, zakurzoną i pełną tych niepokojących, wykonanych ręką dziecka rysunków półksiężyca, które pokrywały całą wolną przestrzeń.

Poderwała się na równe nogi tak gwałtownie, że w pośpiechu omal nie wylądowała na podłodze. Zatoczyła się, niemalże w ostatniej chwili chwytając rogu stojącego w pobliżu biurka. Wciąż wodziła wzrokiem na prawo i lewo, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na oknie, w nadziei, że jakikolwiek neutralny punkt pozwoli jej się uspokoić. Emocje z wolna zaczynały opadać, dzięki czemu zdołała wysilić pamięć i przynajmniej spróbować przypomnieć sobie, co takiego miało miejsce ostatniego wieczora, ale w głowie miała pustkę – ziejąca czarną dziurę, jednoznacznie sugerującą, że co najwyżej położyła się spać i... to w zasadzie było wszystko. Problem w tym, że zdecydowanie nie kładła się tutaj; tego była pewna w równym stopniu, co i własnego imienia. Jak w takim razie miałaby wylądować właśnie w tym pokoju, skoro nawet planując sprzątanie, miała zamiar zostawić go niemalże na sam koniec?

Niemalże. Była jeszcze sypialnia rodziców, a więc miejsce, gdzie to się zaczęło; przynajmniej teoretycznie mogło być gorzej. Tylko trochę, ale...

Wyprostowała się, zmuszając swoje roztrzęsione ciało do współpracy. Mimowolnie skrzywiła się, kiedy napięte do granic możliwości mięśnie dały o sobie znać, ale udało jej się zignorować pulsujący ból. Najsilniejszy czuła nie tyle w karku, co boku szyi, co wydało jej się dziwne, tym bardziej, że kiedy machinalnie przesunęła palcami po gardle, nie wyczuła niczego niewłaściwego. Była zdezorientowana i obolała, ale nic ponadto, więc teoretycznie mogła zrzucić wszystko na niewygodną pozycję podczas snu, ale...

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz