EVELINE
Milczała, uważnie obserwując zmierzającego w jej stronę mężczyznę. Mimowolnie napięła mięśnie, bynajmniej nie dlatego, że jakkolwiek obawiała się stojącego przed nią nieśmiertelnego. Zdążyła już oswoić się z myślą o tym, że Marco nie zamierzał jej skrzywdzić – przynajmniej teoretycznie – ale to nie zmieniało faktu, że jego pojawienie sprowadzało się ni mniej, ni więcej, ale do rozmowy, której tak bardzo się obawiała. Wiedziała, że prędzej czy później musiało do tego dojść, ale to nie zmieniało faktu, że na samą myśl czuła się przerażona, a także że wstęp, którego udzieliła Lana, nieszczególnie zachęcał do zagłębiania się dalej.
– Bardzo przepraszam cię za Castiela – odezwał się ponownie wampir, źle interpretując wyraz jej twarzy oraz przeciągające się milczenie. – Nie sądziłem, że będzie do tego zdolny – dodał, a Lana wydała z siebie bliżej nieokreślony, nieco piskliwy dźwięk.
– Jasne. Gdzieżbyśmy śmieli spodziewać się po naszym kochanym Castielu tego, co najgorsze... – zadrwiła, nie szczędząc sobie sarkazmu. – Chociaż tym razem to ja nawaliłam. Nie zaatakowałby jej, gdyby spotkał nas na korytarzu... Chyba – dodała w zamyśleniu, tym samym wzbudzając w Eveline jeszcze silniejszy niepokój.
Cudownie, więc właśnie tak wyglądało to bezpieczne miejsce, które zaoferował jej Marco! Z jednej strony poznała mężczyznę, który miał swoje laboratorium i przynajmniej tymczasowo wydawał się równie delikatny, co i papier ścierny... A z drugiej sarkastyczna kobietę, która w niemalże entuzjastyczny sposób mówiła o ewentualnym niebezpieczeństwie. Do tego wszystkiego był wciąż pozostający dla niej zagadką, nadpobudliwy Castiel, który na dobry początek próbował rzucić jej się do gardła. Swoją drogą, jej filozofującemu porywaczowi też niczego nie brakowało, więc teoretycznie mogła założyć, że jednak była zgubiona. W takim wypadku nawet przebywanie pod jednym dachem z Aurorą czy Drake'm nie wydawało się takie złe, bo przynajmniej już wiedziała, czego powinna się po tej dwójce spodziewać.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym oparła się plecami o barierkę balkonu, nagle przestając ufać swojemu ciału i zmysłowi równowagi. Sama nie była pewna, czego powinna po sobie oczekiwać, nie wspominając już o jej nie do końca chcianym towarzystwie. Co prawda wszystko wskazywało na to, że przy Lanie i Marco mogła czuć się dość swobodnie, ale...
– O mój Boże... – Machinalnie dotknęła dłonią czoła, sama niepewna tego, co i dlaczego tak naprawdę czuła. Miała wrażenie, że niewiele brakowało, żeby pękła jej głowa, ale próbowała zrzucić to na skutki uderzenia przez Aurorę. Jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z tego, że po ranie nie został nawet ślad, ale nie chciała się nad tym zastanawiać, woląc nie wiedzieć, co tak naprawdę zawdzięczała Liamowi. – Po kolei... To był twój brat, tak? – zapytała wprost, a Marco uśmiechnął się w nieco gorzki sposób.
– Ma talent do zapadania innym w pamięć – przyznał z rezerwą. – Nic ci nie jest? Tak czułem, że nie powinienem spuszczać cię z oczu, ale myślałem, że Lana...
– Tak, tak – zrzućmy wszystko na Lanę! – wtrąciła z irytacją wampirzyca. – Nie traktuj mnie jak stereotypową blondynkę, dobrze? Zostawiłam ją na dosłownie pięć minut samą. Nie jest dzieckiem, do cholery, poza tym... Och, Castiel też nie! Nie musiałeś znowu lecieć, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie zrobił czegoś głupiego.
Marco nawet słowem nie skomentował zarzutu kobiety, uparcie milcząc. W zasadzie Eveline była skłonna stwierdzić, że z premedytacją ignorował Lanę, przesadnie intensywnie wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Gdyby nie to, że zdążyła zaobserwować, iż przez większość czasu zachowywał się w porażająco wręcz grzeczny sposób, pewnie nawet zaczęłaby spodziewać się tego, że w którymś momencie wywróci oczami albo rzuci jakąś złośliwą uwagę.
CZYTASZ
FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]
VampireDecyzja o powrocie do rodzinnego Haven była jedną z najtrudniejszych dla Eveline. Dziewczyna po latach od tragedii, która dotknęła ją i jej rodzinę, postanawia osiedlić się w odziedziczonej w spadku rezydencji i zmierzyć się z przeszłością, która kł...