☾ Rozdział LXXIV

89 6 3
                                    

EVELINE

Otworzyła oczy z poczuciem, że nie spała długo. W rzeczywistości czuwała, chociaż nie była w stanie stwierdzić ile godzin minęło od momentu, w którym osunęła się w ramionach Marco, wtulona w jego bok. Czuła się obolała i zmęczona, ale niedogodności zeszły gdzieś na dalszy plan. Dużo gorszy był nieustępujący ucisk w piersi, towarzyszący jej od chwili, w której pociągnął ją za sobą w najmroczniejsze, od dawna przytłumione zakamarki umysłu.

Jeszcze gorszy do zniesienia okazał się stan, w którym zobaczyła go później. Widok roztrzęsionego, tak bardzo ludzkiego Marco zdecydowanie nie był normalny. Jak przez mgłę pamiętała własny szloch i jego oszołomienie, kiedy rzuciła się go pocieszać – nieskładnie i tak nieudolnie, że wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby posłał ją do diabła. Oczywiście tego nie zrobił, ale wymuszona uprzejmość, która na moment pojawiła się między nimi, skutecznie wytrąciła Eve z równowagi.

Nie zamierzała sobie pozwolić na kolejny krok w tył. Nie po raz kolejny, zwłaszcza po tym jak zmusiła go, żeby ruszyli dalej. I chociaż wtedy zdecydowanie nie wyobrażała sobie, że w odpowiedzi doczeka się czegoś takiego, nie potrafiła zmusić się do żałowania decyzji, która podjęła. Tym bardziej nie potrafiła przestać mu współczuć, ale z uporem milczała, zachowując kolejne pocieszające słowa dla siebie. Och, przecież dobrze wiedziała, że nie działały, w gruncie rzeczy niosąc ze sobą więcej frustracji niż ukojenia. Miała wrażenie, że to był jeden z tych momentów, kiedy najlepszym rozwiązaniem pozostawało milczenie – to i wzajemna bliskość, tak jak ta, której doświadczyła ze strony Belli, gdy razem siedziały w opuszczonej sypialni rodziców Eve.

Przebywanie z Marco było proste. Zabawne, ale chyba zaczynała przywykać do budzenia się u jego boku, chociaż okoliczności za każdym razem pozostawiały wiele do życzenia. Zaczynała dochodzić do wniosku, że ciążyło nad nimi jakieś fatum, skoro każde przebudzenie poznaczone było emocjami przyniesionymi przez coś, co wydarzyło się wcześniej. A to odkrywała, że u jej boku siedział wpatrzony w nią, popijający kawę wampir; to znów budziła się w jego sypialni po tym, jak nocą błądziła korytarzami, doświadczając czegoś t ak niepokojącego, że wolała tego nie pamiętać. Nawet przebudzenie po tym, co zaszło między nimi, okazało się o wiele bardziej oszałamiające, niż mogłaby przypuszczać – pełne wątpliwości i z poczuciem, że być może popełniła błąd.

A teraz to.

Mimo wszystko czuła się zaskakująco spokojna, choć nie sądziła, że to będzie możliwe. Wspomnienia Marco wciąż majaczyły gdzieś w jej umyśle – gwałtowne, krwawe i zbyt przerażające, zwłaszcza dla kogoś, komu krwawa rzeź wciąż jawiła się jak czysta abstrakcja – jednak wydawały się odległe i mało znaczące. Nie dręczyły jej, chociaż nie byłaby zaskoczona, gdyby zamknięcie oczu przyciągnęło złe, przepełnione krwią i śmiercią sny.

Jej spojrzenie powędrowało ku twarzy leżącego tuż u jej boku mężczyzny. Nie pierwszy raz poraziło ją to jak spokojny i łagodny wydawał się Marco, kiedy spał. Tyle wystarczyło, żeby zorientowała się, że na zewnątrz już musiało zrobić się jasno. Szczelnie zasłonięte okna nie pozwoliły Eveline zweryfikować godziny, ale była gotowa przysiąc, że gdyby spróbowała wyjrzeć na zewnątrz, dostrzegłaby metalowe rolety, które pokazywała jej Lana.

Uśmiechnęła się blado, w nieco tylko wymuszony sposób. Wyciągnęła rękę, palcami w zamyśleniu muskając policzek wampira i niemalże do ostatniej chwili podejrzewając, że ten spróbuje chwycić ją za rękę. Nie zrobił tego, co jedynie utwierdziło Eve w przekonaniu, że spał jak zabity. Mimowolnie pomyślała, że tak było lepiej, zwłaszcza że nagle nabrała niemalże całkowitej pewności, że to jemu zawdzięczała spokój, którego doświadczyła w nocy. To nie byłby pierwszy raz, kiedy Marco próbowałby manipulować jej snami.

FOREVER YOU SAID [KSIĘGA I: INKANTACJA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz